Śmiertelne ciało i wieczna dusza. Chorzy potrzebują duchowej pomocy
- Wezwano mnie kiedyś do staruszki, którą miano odwieźć do szpitala. Lekarka z pogotowia denerwowała się na mnie, że udzielając sakramentu zabieram cenny czas, bo „liczy się każda minuta”. Powiedziałem, że „tu chodzi także o wieczność” - mówi ks. Ireneusz Kotliński, kapelan szpitala w Raciborzu.
Pan Jezus rozsyłając apostołów po Palestynie polecił: „Idźcie i głoście: bliskie jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy”.(Mt 10,8) Też uważam się za posłanego następcę apostołów, ale nie wskrzesiłem jeszcze umarłego, ani cudownie nie uleczyłem chorego, a wypędzenie złych duchów zostawiłem egzorcystom. Mogę mieć żal do Pana Jezusa, że za dużo obiecał. Owszem, cuda się zdarzają, ale rzadko, bardzo rzadko... Mogę jednak powiedzieć, że wielu chorych podniosłem na duchu, wskrzesiłem ze śmierci grzechowej, uleczyłem chore serce. To nieprawda, że ksiądz przychodzi jako zwiastun końca, bardzo często pomaga zrzucić pewne dręczące od dawna ciężary z duszy i lżej jest oddychać.
Mogą to potwierdzić moi rozmówcy, dwaj mocno zaangażowani w duszpasterstwie chorych: kapelan szpitalny ks. Ireneusz Kotliński oraz opiekun duchowy hospicjum ks. dz. Henryk Wycisk.
– Kiedyś było oczywiste, że do chorego, obok lekarza, wzywało się kapłana. Jak to jest dzisiaj?
– Ks. Ireneusz Kotliński: Nie jest to już tak oczywiste jak dawniej.
– Ks. Henryk Wycisk: Ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że mówiąc potocznie, ksiądz przychodzi „zamknąć oczy”. Mało jest takich, którzy zapraszają księdza, by przyjść, posiedzieć, porozmawiać o Bogu, by nawiązać z nim kontakt, a nie od razu „posyłać na drugi świat”. Jestem otwarty na wszystko, co chory przeżywa, chcę „z nim być”, a nie tylko „swoje zrobić”.
– Wezwano mnie kiedyś do staruszki, którą miano odwieźć do szpitala. Lekarka z pogotowia denerwowała się na mnie, że udzielając sakramentu zabieram cenny czas, bo „liczy się każda minuta”. Powiedziałem, że „tu chodzi także o wieczność”.
– Ks. H.W.: Miałem takie zdarzenie: Człowiek chory na raka. Powiedziałem rodzinie, że mogę przyjść do niego. Ale według nich „jest jeszcze czas”. Po jakimś czasie otrzymuję telefon: „Przyjedziemy po księdza”. „Z komunią św.?” – pytam. „Już nie”. Dojechałem pięć minut po śmierci matki.
– Ks. I.K.: Jeśli ktoś ma opory z przyjęciem komunii św. w szpitalu, mówię, że w domu, idąc w niedzielę do kościoła, przystępuje do stołu Pańskiego; tu w szpitalu Pan Jezus nie jest inny i przyjmujemy Go zwyczajnie.
– Ks. H.W.: Zauważam też inny problem w szpitalu, a mianowicie czasami przyjęcie komunii św. staje się „zjedzeniem opłatka”. Po moim odejściu zaraz zaczynają się rozmowy. Nie ma modlitwy. A przecież Komunia św. to spotkanie z żywym Jezusem, z dziękczynieniem i z osobistą z Nim łącznością.
– Pan Jezus mówił „ostatni będą pierwszymi”. Opowiedział wtedy przypowieść o robotnikach w winnicy. Ci, którzy pracowali tylko jedną godzinę otrzymali tę samą zapłatę co ci, którzy trudzili się przez cały dzień. Czy macie przykłady, że ktoś w ostatniej chwili „wśliznął się” do Królestwa niebieskiego przez wąską bramę?
– Ks. I.K.: Jest dużo przykładów, że ktoś skorzystał z sakramentów świętych po wielu latach. Nie pytam o powody nawrócenia, ale jest często chęć uporządkowania pewnych spraw po długim czasie. Dzieje się to np. przed operacją. Po takiej spowiedzi następuje często także pojednanie z bliskimi. I „ciężar spadł mi z serca” – wyznają. Pokój wstępuje w serca, jest świadomość uporządkowanego życia. W wielu przypadkach następuje poprawa zdrowia.
– Ks. H.W.: Spowiedź to nie tylko wyznanie grzechów, ale także czasami przy tej okazji uporządkowanie spraw rodzinnych. Zresztą rodzina przeżywa często z chorym jego stan ducha. Te sprawy umykają, gdy wzywa się kapłana do chorego nieprzytomnego, wtedy już tylko Bóg może działać.
– Pewna para moich znajomych żyła bez ślubu, choć nie było żadnej przeszkody. Ona zachorowała. Oboje się spowiadali, był ślub i była k0omunia św., a nawet w mieszkaniu skromne przyjęcie. Po dwóch tygodniach „panna młoda” zmarła.
– Ks. I.K.: Warto zaznaczyć, że przy zagrożeniu życia może człowiek prosić o sakramenty św. nawet, gdyby były ku temu przeszkody.
– Ks. H.W.: Przypominam sobie dojrzałą spowiedź pacjenta z całego życia, wysiłek radykalnej zmiany życia. Podziwiałem jego modlitwę bardzo osobistą, intensywną i mocną po wyjściu ze szpitala. Był z żoną jeszcze kilka razy u mnie. Wyrzeźbił też specjalnie dla mnie Chrystusa frasobliwego z osobistymi akcentami. (Zdjęcie obok). Żona młodego milicjanta prosiła mnie, bym przyszedł do męża do domu. Rozmawiałem z nim; chciał mieć czas na zastanowienie i przemyślenie. W święto Wniebowstąpienia przyjechali po mnie. Była spowiedź bardzo świadoma, namaszczenie chorych i komunia św. Zdążył!
– Ks. I.K.: Apel do rodzin: decydujcie się szybciej na zaproszenie księdza.
– Ks. H.W.: Ale kapelan również musi mieć czas, powinien nieraz „zapomnieć o zegarku”.
– Czy wasza posługa jako kapelana chorych wynikła z przypadku, czy jest dodatkowym powołaniem?
– Ks. H.W.: Byłem przy założeniu hospicjum, ale broniłem się przed objęciem funkcji kapelana. Jednak dr Rajczykowska, inicjatorka naszego Hospicjum, widziała mnie na tym miejscu. Wszedłem w to i wiedziałem, że to może być moja działka, więc zostałem. W tym roku mija 25 lat od tego momentu! Już jako kleryk widziałem siebie wśród chorych. W pobliżu mej wioski rodzinnej w Prudniku, byli bonifratrzy. Mieli tam swój szpital. Nawet chciałem do nich przystać, ale ja chciałem być księdzem, a oni przeważnie święceń nie przyjmują, pozostając tylko braćmi zakonnymi. Na dnie serca leżała potrzeba bycia z chorymi. Praktykowałem to od początku mego kapłaństwa. Moja siostra umierała w 34. roku życia w bardzo bolesny sposób. I to było pewnym przygotowaniem mnie przez Pana Boga na to, co miało być później moją duszpasterską posługą. Pytałem kiedyś siostrę „Czy bardzo boli?” „Wyobraź sobie ból zęba, ale dziesięciokrotnie pomnożony” – odpowiedziała. Dziś, dzięki Bogu, leczenie bólu jest o wiele skuteczniejsze.
– Ks. I.K.: Dla mnie nie było to to, o czym marzyłem. W duszpasterstwie chorych było jednak wiele momentów, z których cieszę się, że je przeżyłem.
– Czy można mówić prawdę choremu o jego stanie?
– Ks. H.W.: Są dwie szkoły. Na Zachodzie i nieraz też już u nas, forsuje się powiedzenie prawdy. Bywa, że chory ma nawet pretensje, kiedy prawdę się przemilczało: „Czemu nie powiedzieliście mi, jak ze mną jest”? Z drugiej strony, nie powinno się odbierać choremu do końca nadziei. Trzeba wyczuć sytuację.