Ruszył proces w sprawie skradzionego wiaduktu w Mszanie
Oskarżony widząc na sali naszego dziennikarza odmówił składania wyjaśnień. Jego linia obrony jest taka, że został zmuszony do demontażu wiaduktu przez bliżej nieokreśloną grupę przestępczą.
12 maja w Sądzie Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim ruszył proces Tomasza C. Mężczyzna zdemontował i sprzedał na złom stalowy wiadukt w Mszanie. Do kradzieży kolejnego zaangażował policję i straż pożarną.
Nie mam ochoty tu być
Chodzi o zuchwałą kradzież stalowego wiaduktu w Mszanie i próbę kradzieży kolejnego zlokalizowanego nad ulicą Moszczeńską. Poszkodowani to PKP, właściciel punktu skupu złomu, firma Tauron oraz podwykonawcy, którzy cięli wiadukt. Wszyscy stawili się w wodzisławskim sądzie. Oskarżony o oszustwo i podrabianie dokumentów Tomasz C. stanął w czwartek po raz kolejny przed wymiarem sprawiedliwości. Po raz kolejny, bo na koncie ma już kilkanaście wyroków. Ostatni raz siedział za wyłudzenia sprzętu budowlanego. – Nie będę składał wyjaśnień dopóki na sali jest dziennikarz – zakomunikował sędziemu. Sąd nie zgodził się na wyłączenie jawności tłumacząc, że nie ma ku temu przesłanek. Tomasz C. nie odpowiadał na pytania stron, wycofał się również ze swoich wcześniejszych wyjaśnień. Jego linia obrony jest taka, że został zmuszony do demontażu wiaduktu przez bliżej nieokreśloną grupę przestępczą. W połowie rozprawy Tomasz C. zażyczył sobie, aby go odwieźć do aresztu śledczego, bo nie chce uczestniczyć w rozprawie. Zaznaczył również, że nie chce być dowożony na kolejne rozprawy, bo nie będzie współpracował z sądem
Będziemy przepalać
Mimo postawy Tomasza C. swoje zeznania złożyli świadkowie. – Zadzwoniła do mnie szefowa, że nam wiadukt ukradli – zeznaje przed sądem Józefa T., przedstawiciel spółki PKP. – Przyjeżdżam na miejsce a tam przy wiadukcie burmistrz i policja. Śmieje się, widząc wiadukt, że chyba jednak nie ukradli. Na to burmistrz mówi, żebym się przeszła kilkaset metrów to zobaczę, że nie ma sąsiedniego wiaduktu. My na takie prace przetargi organizujemy. To cała procedura – mówiła przed sądem. – 27 czerwca 2015 roku około południa zadzwonił do mnie mężczyzna, który zapytał, czy nie jestem zainteresowany zakupem złomu z likwidowanych wiaduktów w Mszanie. Pytał również ile jestem w stanie zapłacić – mówił przed sądem Tomasz L. właściciel punktu skupu złomu, który kupił rozebrany wiadukt. Tomasz C. spotkał się z przedsiębiorcą na miejscu przy wiadukcie. – Przedstawił się jako Tomasz Mazur, przedstawiciel firmy A. byłem pewien, że to syn właścicieli tej firmy, bo takie same nazwisko nosiło jej szefostwo. Wzbudził moje zaufanie. Był konkretny i rzeczowy. Doskonale obeznany w temacie handlu złomem. Wiedziałem, że rozmawiam z fachowcem. Teren wokół mostu został profesjonalnie utwardzony, wokół krzątały się ekipy, zjeżdżały się samochody podstawiłem więc kontenery ustalając cenę złomu na 75 groszy za kilogram. Musiałem się śpieszyć, bo chcieli jak najszybciej „przepalać” wiadukt – mówi przedsiębiorca.
Nie znamy Tomasza Mazura
Tomasz C. przekonywał, że most trzeba jak najszybciej rozebrać, bo zbliżają się wakacje. Na moście lubi przebywać młodzież i może dojść do wypadku. Roboty opóźniły się, bo fachowcy, którzy cięli palnikami konstrukcję natrafili na przewód pod napięciem. W ciągu dwóch dni Tauron dokonał przepięcia i kradzież mostu mogła być kontynuowana. Kontenery szybko się zapełniły, więc przedsiębiorca podstawił kolejne cztery. W sumie do huty trafiło blisko czterdzieści ton elementów z wiaduktu. Tomasz L. przekazał Tomaszowi C. trzy zaliczki w kwocie 20 tysięcy złotych każda oraz jedną w wysokości 10 tysięcy. – Na każde brałem pokwitowanie. Oskarżony przystawiał na nich pieczątkę firmy A. – dodaje. Współpraca z Tomaszem C. szła sprawnie. Za pierwszy most Tomasz L. otrzymał 35 tysięcy złotych. Dlaczego więc przekazał Tomaszowi C. aż 70 tysięcy złotych w gotówce? – W perspektywie był demontaż jeszcze jednego wiaduktu, w okolicach ulicy Moszczeńskiej. Ten wiadukt miał być trzykrotnie cięższy, a więc w perspektywie był większy zysk – mówi przedsiębiorca. Drugi z obiektów miał być rozbierany nocą, z uwagi na ruch na drodze nad którą przebiegał. Do jego demontażu zaangażowano nawet policję, która miała zabezpieczać miejsce robót oraz straż pożarną, która miał oświetlać teren. – W pewnym momencie urwał mi się kontakt z Tomaszem C., zacząłem nabierać podejrzeń. Zadzwoniłem do firmy A. okazało się, że nikt taki tam nie pracuje. Zgłosiłem się na policję – wspomina Tomasz L. Sąd wyznaczył kolejny termin rozprawy na czerwiec. Oskarżony zapowiada, że się na niej nie pojawi. Obecnie przebywa w areszcie śledczym. Nie przyznaje się do winy.
(acz)