Katarzyna Kielar: Agentka do zadań specjalnych
Kiedy Katarzyna Kielar zasiadła na kongresie w Vancouver wśród najlepszych agentów ubezpieczeń życiowych na świecie, pomyślała, że właśnie spełnia się jej zawodowe marzenie. O innych, zawodowych i pozazawodowych, opowiada Katarzynie Gruchot.
– O jakim zawodzie marzyła mała Kasia?
– Chciałam zostać piosenkarką. W mojej rodzinie piękny głos miał dziadek, a kuzyn Szymon Chodyniecki wystąpił ostatnio na festiwalu w Opolu. Śpiewałam na koloniach i wczasach, więc rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej. Bardzo podobała mi się gra na gitarze, ale nauczyciel uznał, że lepsze będzie dla mnie pianino, przez co straciłam zapał do muzyki. Zresztą dzieliłam ją zawsze z innymi pasjami. W szkole podstawowej trafiłam do klasy sportowej. Należałam do harcerstwa, chodziłam na gimnastykę i do szkółki łyżwiarskiej. Ze śpiewania nic nie wyszło, ale kupiłam gitarę i w końcu spełnię swoje marzenie.
– Kiedy muzyka i sport ustąpiły miejsca naukom przyrodniczym?
– Sport jest obecny w moim życiu nadal. Pływam, gram w siatkówkę, koszykówkę i tenisa stołowego, ale chemia i biologia były mi zawsze bliskie. Lubiłam doświadczenia i chyba z tego powodu wybrałam w liceum klasę biologiczno-chemiczną. Z Nysy, która jest moim rodzinnym miastem, trafiłam potem do Opola, gdzie skończyłam analitykę medyczną. Przez siedem lat pracowałam w tamtejszym laboratorium i ta praca bardzo mi się podobała. Gdybym miała takie możliwości rozwoju i takie zarobki jak we własnej firmie, pewnie zostałabym tam, ale pojawił się na świecie mój syn Przemek i już wtedy zaczęłam jeździć na szkolenia z zakresu ubezpieczeń.
– Co stało się bodźcem do opuszczenia Opola?
– Przyjechał do nas kolega męża ze studiów, który potrzebował zaufanego pracownika w komisie samochodowym w Raciborzu. Postanowiliśmy zacząć wszystko od początku. Mąż rzucił pracę wuefisty w szkole, ja swoje laboratorium i w 1995 roku przeprowadziliśmy się tutaj. Zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu, a ja rozpoczęłam działalność gospodarczą.
– Dlaczego właśnie ubezpieczenia?
– Pracowałam w laboratorium analitycznym przy oddziale hematologicznym. W pośredni sposób miałam więc kontakt z pacjentami, którzy chorowali na białaczkę albo chłoniaki. To dawało mi dużo do myślenia na temat życia i zabezpieczenia bliskich.
– Pamiętasz swojego pierwszego klienta?
– Pierwszą polisę sprzedałam w 1996 roku synowi mojej koleżanki z laboratorium, Pawłowi, który utrzymuje ją do dziś. Decyzji o ubezpieczeniu się nigdy nie żałował, bo teraz, gdy jest już dorosłym mężczyzną, mającym swoją rodzinę, nabiera ona innego wymiaru.
– Swojego syna też udało ci się przekonać do tej branży?
– Kiedy namawiałam go do zajęcia się ubezpieczeniami, usłyszałam w odpowiedzi: nigdy w życiu. Przemek skończył psychologię w biznesie i doradztwo zawodowe i miał zupełnie inne plany na przyszłość. Życie je jednak zrewidowało i teraz zajmuje się ubezpieczeniami majątkowymi, ubezpieczeniami gwarancji i samochodowymi. Nie stanowimy dla siebie konkurencji, bo moją domeną są ubezpieczenia na życie. Cieszę się, że wybrał taką drogę, bo wiem, że prowadzenie własnej firmy da mu wiele satysfakcji.
– Jakie masz relacje ze swoimi klientami?
– Często jest tak, że gdy do nich przyjeżdżam, czeka na mnie ciasto, a nawet obiad. Z wieloma zdążyłam się zaprzyjaźnić, bo przecież towarzyszę im przez wiele lat. Widzę jak dorastają ich dzieci i znam ich najskrytsze tajemnice. Ostatnio jeden z nich powiedział mi, że o jego chorobie wiem tylko ja i żona. Budowanie zaufania i dobrych relacji jest w mojej pracy najważniejsze.
– Czy zdarzyły Ci się jakieś problemy z realizacją zawieranych umów?
– W ciągu 20 lat prowadzenia własnej działalności dostałam tylko jedną odmowę wypłaty świadczeń z tytułu niezdolności do pracy. Ten klient do dziś prowadzi własną firmę, więc ta odmowa była uzasadniona.
– Co daje Ci największą satysfakcję zawodową?
– W zeszłym roku uczestniczyłam w programie aspirantów MDRT (Million Dollar Round Table). To kanadyjskie stowarzyszenie zrzesza najlepszych agentów ubezpieczeń życiowych i doradców finansowych z ponad osiemdziesięciu krajów na świecie. Żeby zostać jego członkiem należy zdobyć w ciągu roku odpowiednio wysoką prowizję. Mnie się to udało, dzięki czemu mogłam wziąć udział w Kongresie MDRT, który odbywał się w tym roku w kanadyjskim Vancouver. Dostanie się do tak elitarnego grona agentów jest moim ogromnym sukcesem, zwłaszcza, że Polskę reprezentowali dotychczas koledzy z Warszawy, Poznania, Krakowa i Trójmiasta. Okazało się, że działając na lokalnym rynku też można wiele osiągnąć. Móc zasiąść wśród ośmiu tysięcy najlepszych agentów z całego świata było spełnieniem moich zawodowych marzeń.
– A co z tymi pozazawodowymi?
– Moją pasją są podróże, na które mogłabym wydać wszystkie pieniądze. Marzy mi się Australia i Wielka Rafa Koralowa. Fascynuje mnie podwodny świat, którego posmakowałam snurkując wiele razy w Egipcie. Skoro tak dobrze poszło mi z marzeniami zawodowymi, wierzę, że te prywatne też uda się spełnić.