Wysoka frekwencja na Mancie to efekt naszej ciężkiej pracy
Minął rok od oddania do użytku Manty – gruntownie przebudowanej krytej pływalni na Wilchwach. Pierwsze 365 dni basenu podsumowujemy w rozmowie z jego kierownikiem Mariuszem Blazym. Tomasz Raudner pyta o sukcesy i kwestie do poprawy, o oryginalne świętowanie roczku i plany na przyszłość.
Manta ma rok. Jaki jest jej odbiór wśród mieszkańców? Korzystają?
Z frekwencji jesteśmy bardzo zadowoleni. O ponad 11,5 tysiąca osób w skali roku udało nam się przekroczyć wskaźniki, które zadeklarowaliśmy we wniosku o dofinansowanie ze środków unijnych. Deklarowaliśmy, że po oddaniu Manty do użytku uzyskamy 42,9 tys. indywidualnych wejść, a odwiedziło nas około 54,5 tys. osób. A warto pamiętać, że założyliśmy, iż frekwencja po remoncie będzie wyższa o około 20 proc. w stosunku do tej przed remontem.
Spodziewał się pan tego?
Zwiększoną frekwencję mieliśmy już od pierwszego miesiąca. Ale to nie jest tak, że się otworzy basen, siedzi i czeka na klienta, tylko trzeba pracować. Robimy imprezy, eventy, działamy bardzo aktywnie w sieci i wykorzystujemy wszelkie dostępne metody, by przyciągnąć ludzi. Teraz mogę powiedzieć, że jestem zadowolony i dumny z pracy wszystkich pracowników, bo wychodzi na to, że ten rok został dobrze przepracowany. Daje to też pozytywnego kopa do dalszych działań, bo po pierwsze ze wskaźników musimy wywiązywać się przez 5 lat, po drugie chcemy z roku na rok jeszcze bardziej się rozwijać, bo dla mnie stanie w miejscu to cofanie się.
Zauważył pan coś na przestrzeni tego roku, co trzeba było usprawnić, poprawić? Czy ludzie się na coś skarżyli?
Uważam, że wokół Manty jest pozytywna atmosfera. Nie widzę kwestii negatywnych. Co do infrastruktury, to uwag nie ma poza tym, że przez cały rok byliśmy torpedowani pytaniami, kiedy będzie sauna. I wiemy, że sauna wkrótce będzie. Wszystkie małe problemy rozwiązujemy natychmiast, a jeśli zauważmy że coś należy zmienić, poprawić, robimy to na bieżąco.
Macie rozeznanie, skąd są klienci?
Większość to mieszkańcy Wodzisławia, ale mamy również stałych klientów z innych miejscowości. Do nich głównie docieramy poprzez nasze niecodzienne wydarzenia, np. pływacki test Coopera, zajęcia z nurkowania czy charytatywny dwudniowy maraton pływacki, który miał wręcz wymiar międzynarodowy, bo mieliśmy osoby z Holandii, Czech.
Wspomniał pan o saunach. Czego klienci mogą się spodziewać?
Czegoś, czego w okolicy nigdzie nie ma. Na tarasie przyległym do pływalni będą stały dwie zewnętrzne sauny fińskie, obok duża bania z opcją podgrzewania wody i druga mniejsza, typowo na zimną wodę. Myślę, że wszyscy będą bardzo pozytywnie zaskoczeni tym rozwiązaniem.
Czyli żeby skorzystać z saun nie trzeba będzie nawet wejść na basen?
Trzeba będzie. Klienci będą korzystali z tego samego zaplecza sanitarnego i szatni. Jeśli ktoś będzie chciał skorzystać, wyjdzie z hali basenowej na zewnętrzny taras, na którym będą sauny. Przy wyjściu będzie zamontowany czytnik transponderów i prawdopodobnie bramka z kołowrotkiem. Wyjście zatrzyma czas basenowy i otworzy czas w strefie saun.
Przez 5 lat obowiązuje nas trwałość projektu i nie możemy ingerować i przerabiać budynku głównego, dlatego jedynym rozwiązaniem są sauny zewnętrzne. Myślę, że to rozwiązanie będzie bardzo dobrze odebrane przez klientów i jako jedyna taka atrakcja w regionie będzie ściągało klientów również z innych miejscowości.
Ile osób będzie mogło jednocześnie korzystać z saun?
W strefie będzie mogło przebywać jednocześnie około 20 – 25 osób
Kiedy będą otwarte?
Tej jesieni. Robimy oczywiście wszystko by jak najszybciej. Trzeba pamiętać jednak o tym, że po skończonej inwestycji czekają nas odbiory wiec nie jesteśmy w stanie w tej chwili podać dokładnej daty.
Czy sauny zamkną temat rozwoju infrastruktury Manty?
Mamy projekt zagospodarowania terenu wokół całej Manty, przy czym realizujemy go w częściach. Teraz budujemy taras z saunami. Powoli jednak przymierzamy się do tarasu leżakowego i pozostałych części projektu.
Chciałbym jeszcze porozmawiać o celebracji roczku. Biegł pan z grupą osób spod stadionu PGE Narodowy w Warszawie na Mantę pod hasłem 365 km na 365 dni. Rozumiem, że to był pana pomysł?
Tak, mój. Udało się. Można powiedzieć, że to kontynuacja pomysłu sprzed dwóch lat, kiedy biegliśmy z Helu do Wodzisławia, w ramach obchodów dni miasta. Akurat w zeszłym roku było okienko. W połowie maja urodziła mi się córeczka i nie chciałem żony zostawiać samej na kilka dni z dwutygodniowym dzieckiem. Można więc powiedzieć, że ten bieg był zaplanowany z bardzo dużym wyprzedzeniem
To przypadek, że padło na trasę stadion narodowy – Manta, czy szukaliście miejscówek oddalonych o 365 km od Wodzisławia?
Wiedziałem, że z Wodzisławia do Warszawy jest około 350 km. Wpisałem w google maps trasę i wyszło dokładnie 365 km. Oczywiście nie przebiegliśmy dokładnie tyle, bo mapa wskazywała "gierkówkę", którą ze względu na bezpieczeństwo omijaliśmy. Zresztą były tam odcinki z zakazem poruszania się pieszych. Pobiegliśmy bocznymi drogami i dystans wyniósł 378 km.
Ile każdy z was miał w nogach?
Różnie. Ja na przykład złapałem drobną kontuzję pierwszej nocy i mimo tego, że drugiego dnia wychodziłem na trasę 4 razy, nie nabiegałem tyle ile zakładałem. Zrewanżowałem za to nocą za kółkiem. Środki przeciwbólowe i lód jednak zadziałały i w sobotę (15 października, dzień świętowania rocznicy Manty), udało mi się przebiec z Gliwic do Rybnika i pomóc w ten sposób chłopakom. Ogólnie uzupełnialiśmy się. Jeden biegł mniej, inny więcej. Kolega, który najmniej przebiegł, najwięcej jechał rowerem. Pokonał 180 km jadąc praktycznie dwie noce na rowerze, także wielki szacunek. Każdy dał z siebie wszystko, każdy pobiegł na miarę swoich możliwości. Powiem, że była to trudniejsza wyprawa, niż z Helu, choć tamten dystans był niemal dwa razy dłuższy. Tam biegło nas dziewięciu, wiec każdy po swoim biegu miał około 8 – 9 godzin na regenerację. A teraz było nas pięciu i tej nocy, kiedy ja jechałem autem, a Jarek rowerem, to Mietek, Paweł i Irek biegali na zmianę tylko z dwugodzinną przerwą. Dali z siebie wszystko. Nikt nie marudził. Temperatura spadała w nocy do zera, do tego dochodziło coraz większe zmęczenie. Było trudno, bez dwóch zdań, ale też o to chodzi, żeby to był wyczyn, a nie zabawa w bieganie. Bardzo dziękuję chłopakom, naprawdę pokazali charakter.
To co, ma pan teraz pomysł, by na 730 dni od otwarcia Manty przebiec 730 km?
Powiem szczerze, że jest to jeden z pomysłów (śmiech). Choć przyznam, że marzy mi się zorganizować bieg z partnerskiego miasta Gladbeck do Wodzisławia. Ale tu nie wszystko zależy od biegaczy. Pozytywnie musiałyby być do tego nastawione obydwa miasta i sponsorzy. Byłoby to przedsięwzięcie dużo większe, dłuższe i kosztowniejsze. Także mamy o czym myśleć.