Starsi kontra młodsi – jak żyć, by sobie nie przeszkadzać
Znajomy naszego dziennikarza sprzedawał niedawno mieszkanie w bloku. Wśród pytań zadawanych przez potencjalnych kupców było i takie: "A jacy są sąsiedzi?". I co tu odpowiedzieć, by przypadkiem nie zrazić klienta? Zamiast kombinować znajomy mówił, że mieszka tu sporo rodzin z małymi dziećmi, i że ogólnie jest spokojnie. Trudno powiedzieć, czy te informacje zachęcały, bądź zniechęcały kupców, w każdym razie mieszkania jeszcze nie sprzedał.
Obrażają się
Faktem jest jednak, że relacje między sąsiadami są jednym z ważniejszych elementów życia w bloku. Jeśli sąsiedzi w miarę się dogadują, a przynajmniej nie wchodzą sobie w paradę, to koegzystencja jest normalna, znośna. O dobre kontakty łatwiej tam, gdzie mieszkańcy nie zmieniają się zbyt często. Znają się od lat, potrafią np. dogadać się w sprawie sprzątania klatki, prowadzenia remontów w porach nie przeszkadzających innym, czy wręcz dopilnowania mieszkania w razie wyjazdu. Niestety coraz częściej dochodzi do napięć międzyludzkich, głównie na linii młodzi – starsi. Ci młodsi lubią dłużej zabawić się, ich małe dzieci biegają, rzucają zabawkami. Starsi wolą ciszę i spokój. I problemem nie jest nawet samo zakłócenie spokoju. Problemem staje się reakcja na zwrócenie uwagi. Odbierane bywa to jako krytykę. Ludzie się obrażają, czasem wręcz odpyskują. Stosunki między ludźmi się psują, a problem zostaje.
Spółdzielnio, pomóż
Coraz częściej kłopoty z sąsiadami zgłaszają mieszkańcy do swoich administracji w Spółdzielni Mieszkaniowej ROW. Administratorzy podejmują się negocjacji. Rozmawiają z obiema stronami, próbują znaleźć wyjście z sytuacji. Czasem się to udaje, jednak bywa, że efekt jest odwrotny do zamierzonego. Mieszkańcy w odwecie za podanie ich do spółdzielni, tym bardziej dokuczają. Niedawno artykuł o sąsiedzkich swarach opublikowała gazetka SM ROW "Pod wspólnym dachem". Wynikało z niego, że źródłem problemów byli głównie młodsi stażem mieszkańcy, nie przyjmujący często do wiadomości wypracowanego od lat porządku, a to odnośnie sprzątania klatek schodowych, czy przestrzegania ciszy nocnej.
Nie można narzucać
Po tekście do spółdzielni wpłynął list młodej mieszkanki, która przedstawiła zupełnie inny punkt widzenia. "Nie można narzucać komuś swojego stylu życia, oczekując, żeby bezwolnie wykonywał polecenia starszego sąsiada. Młodzi też mają prawo do życia, innego, niż życie emeryta leżącego o 21.00 w łóżku i słuchającego Radia Maryja tak głośno, że trzeba by klękać i różaniec odmawiać. Sama nie mam 20 lat, ale odkąd mieszkam na osiedlu "między ludźmi" zawsze uważałam, że jestem świadoma tego, iż inni żyją inaczej, niż ja, a dla tych, którzy chcą mieć ciszę i spokój są działki za miastem..."
Zrozumieć swój wiek
Nie od dziś mówi się, że młodzi nie powinni żyć pod jednym dachem ze starszymi, bo każdy ma swoje oczekiwania, przyzwyczajenia, nawyki. Mówiąc "pod jednym dachem" mamy na myśli – w jednym domu. W przypadku jednego bloku jest to praktycznie niewykonalne. Zawsze będą lokatorzy w różnym wieku. Dlatego dobrze byłoby, gdyby młodsi starali się zrozumieć starszych, i odwrotnie. Seniorzy też kiedyś byli młodzi. Młodych też czeka starość. I pewno chcieliby, by była spokojna.
(tora)
Wystarczy, że położę zbyt głośno torbę z zakupami na podłogę, rozłożę wieczorem tapczan, przewróci się butelka z wodą stojąca na podłodze, a czeka mnie kilkunastominutowa aria krzyku, kaszlu i pukania w moją podłogę.
NIE jest możliwa. Równocześnie notorycznie słyszę anielski głos spod podłogi, wyzywający mnie, mojego narzeczonego (i wyzywający równocześnie inne dziewięć osób, wyimaginowanych, które podobno z nami mieszkają) od niekulturalnego bydła, chamów itp.
Niestety sąsiedzi, którzy nie pojmują, że do życia w bloku potrzebne jest wspólne zrozumienie to zmora. Ja jestem osobą młodą, która bardzo sobie ceni spokój i ciszę w mieszkaniu po pracy, jednak mieszkam w bloku od zawsze i potrafię zrozumieć, że wokoło żyją inni ludzie i całkowita cisza NIE jest możliwa. Równocześnie notorycznie słyszę anielski głos spod podłogi, wyzywający mnie, mojego narzeczonego (i wyzywający równocześnie inne dziewięć osób, wyimaginowanych, które podobno z nami mieszkają) od niekulturalnego bydła, chamów itp. Wystarczy, że położę zbyt głośno torbę z zakupami na podłogę, rozłożę wieczorem tapczan, przewróci się butelka z wodą stojąca na podłodze, a czeka mnie kilkunastominutowa aria krzyku, kaszlu i pukania w moją podłogę. Chodzę więc na paluszkach, ścielę łóżko przed 22, uważam żeby nie trzaskać drzwiami, pilnuję, żeby kot nie skakał z szafek na podłogę... i szukam nowego lokum. Nie wyobrażam sobie co by było, gdybym miała mieć dziecko. Moją uroczą sąsiadkę widziałam raz w życiu, niestety żadna rozmowa z nią nie ma sensu, ponieważ nie otwiera nikomu drzwi (za to krzyczy że "nikogo nie ma domu i możesz sobie pukać"). Swoim anielskim głosem umilała podobno życie wszystkim lokatorom na długo przed nami. Ot, taki brak zrozumenia międzypokoleniowego.
My jesteśmy młodzi, a gdy mieszkali obok nas starsi sąsiedzi była cisza i spokój, a klatka była wysprzątana. Teraz mamy dwie nowe rodziny za sąsiadów, młode i spokój się skończył. Jedni traktują klatkę jak swój pokój intymnych zwierzeń i mają więcej do powiedzenia, a właściwie do wykrzyczenia na klatce niż w domu *tylko tego pokoju nie sprzątają), drugich zaś ciągle nie ma, a pies w domu sam wariuje, czasem i po 10-12h szczeka. Także wolę już starszych sąsiadów i ich przywary typu plotkowanie itd., niż młodych, pustogłowych.