Ks. Jan Szywalski przedstawia: strapionych pocieszać
„Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. (Mt 5,4)
Aż przyszła choroba: skleroza multiplex. Stopniowo tracił możność ruchu; od kilku lat jest przywiązany do wózka.
– A rodzina? – zagadnąłem współczująco. Posmutniał.
– Żona mnie opuściła. Twierdziła, że wyszła za mąż za człowieka zdrowego, a nie inwalidę i że nie będzie sobie życia wiązała.
Było mi smutno razem z nim. Ślubowana miłość i wierność na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, nie wytrzymała próby.
– A dzieci? – badałem dalej.
Twarz mu się rozjaśniła: – Dzieci mam dobre i jestem z nich dumny. Syn jest dyrygentem orkiestry w Berlinie, a córka lekarzem. Mają swoje rodziny. Szkoda, że daleko mieszkają ode mnie, ale odwiedzają i telefonują.
Jakże ważne jest – pomyślałem – dojrzenie pozytywnej strony życia, że obok ciemnych dni bywają jasne, że w szarej mgle ogarniającego nas smutku przeświecają chwile radości.
Po kilku dniach kończyła się cała pielgrzymka. Gdy ostatni raz popychałem jego wózek przed sobą do podziemnej bazyliki powiedziałem:
– I nie było cudu. Pan siedzi dalej na wózku jak przed tygodniem. Obrócił się ku mnie:
– Nie oczekiwałem cudu, pogodziłem się z mym losem. Przyjeżdżam tu każdego roku. Lufthansa umożliwia mi, byłemu pracownikowi, raz w roku darmowy lot w wybrane miejsce. Tu nabieram znów otuchy do życia; ładuję energię.
Rozstaliśmy się po końcowym nabożeństwie. Szkoda, że nie wymieniliśmy adresów i nie prowadziliśmy korespondencji. Był starszy ode mnie i chyba już nie żyje. Ale od spotkania z tym człowiekiem, nauczyłem się spojrzenia na życie od strony pozytywnej, do wyłowienia z każdego dnia jasnych promyków, które skłaniają do dodania na wieczornej modlitwie słów: „Dziękuję ci, Boże!”, czy to za spotkanie z miłym człowiekiem, czy za małe uznanie wyrażone przez kogoś, czy za udaną pracę.
Zamiast podnieść – pogrążyć
Przed laty miało w Raciborzu miejsce takie zdarzenie:na moście nad Ulgą, wysoko na przęśle stał potencjalny samobójca, gotowy skoczyć w dół. Nie wiem, czy ktoś znał przyczynę jego desperacji, czy było to jego tajemnicą. Policja stała bezradnie, bo podchodzenie mogłoby sprowokować skok w przepaść.
Najgorszy był tłum gapiów, który zaczął się niecierpliwić: „Skacz wreszcie! – przynaglali – Na co czekasz?” Przypadkowo (?) znalazł się tam młody ksiądz. Policja przedstawiła mu sytuację i prosiła o radę i pomoc. Młody wikary raciborski był dość grubo ciosany. Podszedł na odległość słyszalności głosu i wołał:
– Pieronie zejdź! Żyć ci się nie chce?! Mnie też czasem nie! Nie rób z siebie widowiska! Szybko, bo nie mam czasu!
I zszedł; ku rozczarowaniu gawiedzi.
Wydaje się, że na trendzie dzisiaj jest zacieranie rąk nad nieszczęśliwym i dobijanie upadłego,: „A nie mówiłem?”, „Ostrzegałem cię!”, „Masz, co chciałeś!”
Zaś dziennikarze mają temat!
Miejsce podniesienia i pocieszenia
„Nie płacz!” – powiedział Pan Jezus wdowie, która szlochając szła za marami z ciałem jej jedynego syna. Myślimy: łatwo było Jezusowi to rzec, bo za chwilę wskrzesił zmarłego i oddał go matce. Czy nasze słowa pociechy nie będą puste, albo – gorzej – czy nie zabrzmią obłudnie? Nie, jeżeli będą szczere!
Wydaje się, że dobrym miejscem dźwigania upadłych i pocieszenia strapionych jest konfesjonał. Mogę coś o tym powiedzieć. W kościele na Rynku jest okazja do spowiedzi każdego popołudnia między godz. 15.15 a 17.15. Zwykle nie ma kolejek, a więc jest czas nie tylko na wyznanie grzechów, ale także na szczerą rozmowę i poradę; anonimową, bo poprzez kratę i folię. Wielu odnalazło tu nie tylko odpuszczenie grzechów i spokój sumienia, ale także otuchę i pocieszenie, oraz chęć, by zacząć do nowa.
ks. Jan Szywalski