Porwanie mieszkanki Radlina
Dziesięć lat temu policjanci zatrzymali sprawców uprowadzenia mieszkanki Radlina i jej córeczki. Kobieta była więziona w chlewie i piwnicy. Kiedy wróciła do domu ważyła 32 kilogramy. Duży Kaliber przypomina najgłośniejsze sprawy kryminalne ostatnich lat z naszego regionu.
14 lipca 2005 r. komisariat Policji w Radlinie przyjął zgłoszenie zaginięcia 32-letniej Bernadetty D. i jej trzyletniej córki. Zgłaszającym był mąż zaginionej. Bardzo szybko okazało się, że sprawa zaginięcia jest znacznie bardziej skomplikowana, niż można by było sądzić. Pożycie małżonków nie układało się dobrze. Mąż, składając zawiadomienie o zaginięciu, przypuszczał, że pani Bernadetta definitywnie go opuściła i wyjechała za granicę. Mogło istotnie tak być, gdyż przez kilka miesięcy policji nie udało się ustalić miejsca pobytu zaginionej. 11 listopada 2005 roku zaginiona kobieta jednak się odnalazła. Sama. W stanie skrajnego wyczerpania fizycznego i psychicznego przyjechała do domu brata w Radlinie. Ważyła zaledwie 32 kilogramy. Przewieziono ją do szpitala w Rydułtowach. Lekarze stwierdzili, że kobieta w ostatnim momencie trafiła pod opiekę medyczną. Najprawdopodobniej bez pomocy nie przeżyłaby kolejnych dwóch dni. Śmierć groziła również jej niedożywionej córeczce. Lekarze i rodzina kobiety powiadomili wodzisławską policję. Jej opowieść była chaotyczna i wręcz niewiarygodna.
Miała odpocząć
Jak się okazało, kobieta wraz z córeczką rzeczywiście odeszła od męża. Wyjechała dobrowolnie w towarzystwie Zbigniewa C. i jego konkubiny – Magdaleny Ł., znajomych, którzy obiecali zapewnić jej odpoczynek po „przejściach” w domu. Osoby te nie uczyniły tego z dobroci serca. Kobieta z córką miała spędzić dwa tygodnie z dala od domu, gdzieś nad morzem. Radlinianka zgodziła się, choć nie miała pieniędzy. Pojechała samochodem ze spotkana parą. Już drugiego dnia kobieta zorientowała się, że wpadła w kłopoty. Porywacze zabrali swej ofierze wszystkie osobiste przedmioty. Dziecka jednak nie odebrali. Pozwolili, by było przy matce. Kobieta została uwięziona i zmuszana do podpisywania różnych dokumentów, przy pomocy których dokonywano później oszustw. Kobieta musiała harować od świtu do nocy. Sprzedawała między innymi na targu skradzione przez parę przedmioty, między innymi meble. Krążyli po całej Polsce. Na noc oprawcy zamykali ją z dzieckiem w niewielkich komórkach, w chlewie, przyczepach campingowych i w piwnicach. Gdy broniła się, bili ją po całym ciele, a dziecku urządzali zimne prysznice. Podczas niewolniczej pracy nie wolno jej było także do nikogo się odzywać. Musiała zachowywać się niczym głuchoniema. W ostatnich tygodniach znajomi Bernadetty zmniejszyli jej racje żywnościowe do kromki chleba dziennie. Wszystko oddawała córeczce.