Odstrzelił żonie głowę
Dziesięć lat temu w Czerwionce-Leszczynach doszło do makabrycznej zbrodni. Mężczyzna z broni palnej zastrzelił swoją żonę. Zgodnie z wyrokiem, dopiero za szesnaście lat będzie mógł zacząć starać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie z zakładu karnego.
To jeden z najsurowszych wyroków, jakie zapadły w najgłośniejszych sprawach w regionie. Zbrodnia, którą przypominamy właśnie do takich należała. W czerwcu 2006 roku 41-letni Benedykt S. zastrzelił swoją żonę. Do zabójstwa doszło w poniedziałkowe popołudnie na terenie Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Leszczynach, w którym pracowała zamordowana Urszula S. Tego dnia Benedykt S. był u swojej żony dwukrotnie, za pierwszym razem próbował nakłonić ją do powrotu do siebie. Bezskutecznie. S. byli już po pierwszej rozprawie rozwodowej, od dawna między nimi źle się działo. Gdy usłyszał kategoryczne „nie”, wrócił do domu po broń. Strzelił dwa razy, za każdym razem trafiając w głowę. Za pierwszym razem nacisnął spust z odległości kilku metrów, drugi raz przykładając broń do głowy zamordowanej. Ciało po kilku godzinach znalazł jej kolega z pracy, również po kilku godzinach zatrzymano Benedykta S., który przyznał się do mordu. W pobliskim hotelu czekał na policję.
On był chory
Mężczyzna leczył się na depresję i psychozy spowodowane alkoholem. Kilkakrotnie przebywał w rybnickim psychiatryku. – On był chorobliwie zazdrosny, bił ją, straszył bronią. Wariat i tyle – mówili o nim na osiedlu. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że już od kilku miesięcy znęcał się nad kobietą, a policja, choć o tym wiedziała, nie zrobiła nic. Urszula S. dwa razy skarżyła się policjantom, że została pobita. W czasie postępowania wyszło na jaw, że Benedykt S. ukrywał w swoim mieszkaniu cały arsenał broni palnej. Zabezpieczono m.in. argentyński pocisk przeciwpancerny, rewolwer i kilkadziesiąt sztuk amunicji. Benedyktowi zabrano również pozwolenie na broń. Od tamtej pory mężczyzna nie miał prawa chodzić po ulicy z bronią. Oskarżony nic sobie z tego jednak nie robił i po trzech miesiącach, z pożyczonej broni, będąc pod wpływem alkoholu, przez przypadek postrzelił swojego kolegę. Dobijał się wtedy do drzwi mieszkania Urszuli S. i jej córki, domagając się ich powrotu do domu.
Sędzia nie miał wątpliwości
Oskarżony w sumie o sześć przestępstw Benedykt S., ze spokojem i kamienną twarzą przyjął wyrok sądu skazujący go na dożywotnie więzienie. – Pełen winy i pokory zgadzam się z wyrokiem i chciałbym, by karą były usatysfakcjonowane osoby, które najbardziej pokrzywdziłem – powiedział korzystając z udzielonego mu głosu. Sędzia Janusz Chmiel odczytujący wyrok i jego uzasadnienie nie miał najmniejszych wątpliwości co do winy oskarżonego. – Oskarżony chciał zmusić żonę do powrotu do siebie, znęcając się nad nią. Pomylił szerokości geograficzne, w naszym kraju nie traktuje się tak kobiet – grzmiał sędzia Chmiel. – To w zasadzie nie była zbrodnia, to była egzekucja! Kara dożywocia jest karą surową, ale to nie jest zwykłe morderstwo, to zbrodnia z użyciem broni palnej i mamy na uwadze to, że oskarżony oddał w kierunku żony dwa strzały, w tym jeden z bardzo bliskiej odległości. Brutalnie, z zimną krwią, pozbawił żonę życia.
Obrońcy tłumaczyli, że ich klient był w chwili zabójstwa niepoczytalny, przeprowadzone jednak na potrzeby śledztwa obserwacje psychiatryczne, całkowicie wykluczyły taką ewentualność. Benedykt S. w trakcie ponadrocznego pobytu w areszcie śledczym dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. – Jestem człowiekiem słabym – przekonywał na sali rozpraw. Mężczyzna żonę zastrzelił ze współczesnej repliki IX-wiecznej broni czarnoprochowej, którą kupił w Zabrzu. Tu również nikt nie wymagał od niego niezbędnego pozwolenia. Sąd w 2007 roku skazał mężczyznę na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Zastrzegł, że nie może starać się o przedterminowe zwolnienie przed odsiedzeniem 25 lat.
(acz)