Betlejemska bieda
”Nie było miejsca dla nich w gospodzie”. Pod naszą choinką postacie Świętej Rodziny: Jezus, Maryja i Józef. Dotkliwie ubodzy, odepchnięci na margines, a jednak szczęśliwi, bo złączeni miłością. Dadzą sobie radę, choć bieda głęboka i niebezpieczeństwo grozi ze strony władcy - pisze ks. Jan Szywalski.
W pewnym sensie każda rodzina, nie tylko ta jedna wyjątkowa, jest święta. Jest instytucją z woli Bożej, jest sakramentem małżeństwa uświęcona, jest Kościołem w miniaturze. Dom rodzinny to miejsce schronienia przed złością świata. Tu zauważą, że coś cię dręczy, tu cię pytają: „Czemuś taki smutny? Dlaczego płaczesz?” Tu możesz się skarżyć, że brzuch boli, albo, że jesteś głodny. Gdy ty się radujesz – cieszą się z tobą, a gdyś smętny, dzielą smutek z tobą.
To wszystko, gdy rodzina jest zdrowa, solidarna, gdy jest oparta na trójosobowej relacji: ojciec – matka – dziecko. A gdy kogoś z nich zabraknie?
Los rodziny Lazarów
Niedawno została odznaczona medalem im. ks. Stefana Pieczki Irmgarda Lazar. Ma 85 lat, jest od dziesięciu lat niewidoma.
Urodzona w 1931 r. miała 13 lat, gdy wojna doszła do ich rodzinnej wsi Żerdziny.
Wspomina: „Ciocia i ja ukryłyśmy się w sianie w górnej części stodoły i odepchnęłyśmy drabinę. Dostrzegł nas jeden z żołnierzy rosyjskich i kazał zejść na dół. Lufę karabinu skierował na mnie. Wtedy ciocia, wykorzystując jego zamroczenie alkoholem. popchnęła go, wyrwała karabin, odrzuciła i pociągnęła mnie do ucieczki. Udało się”.
Następstwem tych tragicznych dni pod koniec wojny w roku 1945 r. była bieda, straszliwa bieda... „Ojciec był na wojnie, a potem w niewoli. Miał wrócić dopiero w 1947 r. Nasza mama musiała się troszczyć o dziewięcioro dzieci; miałam sześcioro braci i dwie siostry”.
Najstarszym był chłopak, a potem była Irmgarda.
Głodowali. „Jedliśmy wszystko: zbieraliśmy maliny, jagody, a chłopcy chwytali wróble, cukrówki i wrony, któreśmy piekli i gotowali”.
Śmierć matki
Nieodłącznym towarzyszem biedy są choroby. Organizm osłabiony głodem nie jest odporny na zarazki: „Zachorowałyśmy na tyfus: ja i najmłodsza siostra. Matka poszła do Raciborza szukać lekarza. Przyszła pani doktor, obejrzała nas i mówi do mamy: – Tym dzieciom trzeba dać jeść! – Ale skąd miała mama wziąć jedzenie?”
Dziewczynki wyzdrowiały, ale matka umarła w październiku 1945 r.; także na tyfus. „Ja byłam najstarsza z dziewcząt i na mnie spadły zadania matki”.
Podjęła to wyzwanie i opiekowała się rodzeństwem jak mama. Najmłodsze miało półtora roku i leżało jeszcze w wózku, następne miało trzy latka a każde następne było o dwa lata starsze. „Z początku pomagała mi ciocia, ale i ona po roku zmarła”. Ojciec ciągłe jeszcze był nieobecny.
”Do kościoła chodziliśmy do Janowic. Kiedyś usiadłam pod krzyżem przy drodze, byłam taka słaba i nie mogłam iść dalej. Siostra podźwignęła mnie i pomogła wstać”.
”Mój starszy brat miał wtedy 15 lat, ja trzynaście; dwoje najmłodszych miało półtora roku i trzy latka i trzeba je było jeszcze wozić w wózku. Ciocia przyprowadziła z Rydułtów kozę. Szła z nią dwa dni nim doszła. Było mleko. Raz daliśmy mleko chorej sąsiadce. Do końca życia dziękowała nam potem, że uratowaliśmy ją wtedy”.
Zima
Zbliżała się zima i nie było opału. „Rosjanie, gdy byli w naszej wsi mieli kuchnię polową i ze wszystkich chałup wybierali węgiel, by gotować sobie jedzenie. Chłopcy szli do Pulowa – tak nazywał się lasek koło nas – i zbierali wszystko, czym się dało palić”. Ubranie i buty chłopcy nosili na przemian. „W lecie chodziliśmy w drewnianych trepach wystruganych w drewnie i przymocowanych do nóg kawałkami skóry. By podeszwy były trwalsze, wzmacniali je prętami z drutu”.
Wszyscy trzymali się razem. Latem chłopcy chodzili pomagać ludziom we wsi, głównie za jedzenie. Irmgarda zaś przejęła rolę matki: opiekowała się młodszym rodzeństwem, gotowała posiłki i prała. Szyła ręcznie ubrania dla siebie i rodzeństwa z tkanin, które otrzymywali za uprawiany i oddawany do skupu len.
Powrót ojca
W 1947 r. wrócił z niewoli ojciec i było trochę lżej, ale i tak ciężko było utrzymać dziesięć osób z dwu i pół hektarowego gospodarstwa. A jednak wszyscy przeżyli! Po kolei każdy, który ukończył piętnaście lat, próbował podjąć pracę zarobkową. Wszyscy wyszli z domu i założyli rodziny. Na koniec wyszła za mąż Irmgarda w 1962 r. w wieku 31 lat. Urodziła troje dzieci.
”Mama wychowała aż 11 dzieci, swoje rodzeństwo i nas troje” – mówi jej syn, który obecnie opiekuje się niewidomą matką Irmgardą, już wdową.
Boże Narodzenie
– A jak u was w tych biednych latach wyglądało Boże Narodzenie? – pytam na końcu.
– Wyprałam braciom koszule i spodnie, wybiglowałam, ładnie ułożyłam i wyglądały jak nowe, to był prezent.
Gdyby przyszli do Ciebie wtedy
w świętą noc
dzisiejsi chrześcijanie (…)
może chcieliby przykryć wełnianą kołdrą
porozwieszać Ci firanki w stajni
sprawić świętemu Józefowi rękawiczki
te najcieplejsze z jednym palcem
obmyślać centralne ogrzewanie
bardziej wpływowi pisaliby do Urzędu Kwaterunkowego
o mieszkanie dla Ciebie z wygodami
żebyś nie mieszkał kątem (…)
najodważniejsi zaczęliby protestować powołując się
na Deklarację Praw Człowieka i Obywatela
i wszystkie dekrety o wolności wyznań (…)
w najlepszym wypadku modliliby się do Ciebie
jak do dziecka milionera
złożonego umyślnie na sianie
a Ty tłumaczyłbyś otwartymi oczami
ze zmarzniętą mamusią przy policzku
że nie chcesz takiego Bożego Narodzenia
że jesteś nagą tajemnicą
że oddajesz wszystko
wszystko możesz oddać
że właśnie będąc tylko oddawaniem
jesteś Bogiem.
(Ks. Jan Twardowski)