Wytrop sprawcę: Stary notariusz
Komisarz Jakub Szarek wraz z ekipą dochodzeniową jechał na ulicę Wiśniową. W starej kamienicy mieściły się kancelarie notarialne i adwokackie. – W jednej z nich okradli notariusza. To stary Stec. Facet miał tam coś wartościowego, ale nie wiem dokładnie co by tam mogło być – tłumaczył Szarkowi kolega z wydziału, parkując na Wiśniowej radiowóz. Przed kamienicą czekał już na nich Stanisław Stec.
– Dzień dobry panie mecenasie – Jakub Szarek przywitał starszego mężczyznę. Policjant znał notariusza jeszcze z czasów, gdy ten pracował w prokuraturze. Kwestie finansowe spowodowały, że prawnik porzucił zawód śledczego i przeniósł się do notariatu.
– Panie Jakubie, nie uwierzy pan. Okradli mnie. Po tylu latach spotkało mnie coś tak strasznego. Chodźmy do mnie. Coś takiego, kto by pomyślał – lament starszego mężczyzny cichł w zabytkowym korytarzu.
– Panie mecenasie, to przecież nie bank, nie jubiler ani magazyn sztuki. Co tu można ukraść poza dokumentami? – pytał życzliwie policjant mieszając podaną przez sekretarkę herbatę.
– Panie Jakubie, myśli pan logicznie, tak jak przed laty podchodziliśmy do wspólnych spraw. Musi pan jednak wiedzieć, że notariusz, zwłaszcza przy sprawach spadkowych, spotyka się z bardzo różnymi sytuacjami. W tym przypadku chodziło o rodzinny skarb w postaci złotych i srebrnych monet. Mieliśmy go podzielić pomiędzy trójkę zwaśnionego rodzeństwa. Spadek trafił do Polski nagle i miał trafić do wyceny. Aby uciąć zwady i spory wśród braci, monety zostały zdeponowane u mnie jako osoby bezstronnej i godnej zaufania – tłumaczył starszy mężczyzna.
– Rozumiem, jak włamywacz dostał się do kancelarii?
– Przez wybite okno w moim gabinecie. Tam nie ma krat, bo pracując czułbym się jak dawniej w prokuraturze. Mamy kasy, ale tam muszą leżeć naprawdę cenne dokumenty. Próbowaliśmy upchnąć gdzieś te monety, ale to był spory worek. W środku trochę bezwartościowych numizmatów oraz srebrne i złote monety. Zamknąłem je więc w moim biurku i wziąłem jedyny klucz do domu. To solidny stary mebel, ale jak pan widzi, ktoś wyłamał zamek – notariusz wskazał zniszczony mebel.
Komisarz podszedł do stojącego pod oknem biurka i po nałożeniu gumowej rękawiczki delikatnie otworzył solidną szufladę.
– Ale panie mecenasie, tu są jeszcze jakieś monety – powiedział policjant rozgarniając szkło w szufladzie i podnosząc worek, który w niej wciąż leżał.
– Tak, ale jak pan widzi, to tylko te mosiężne monety i srebrne. Nie ma ani jednej złotej. Rabuś wiedział co jest cenne – mówił Stanisław Stec.
– Kto wiedział o tych monetach?
– Kilku pracowników kancelarii. Sekretarki i asesorzy. Było trochę zamieszania, gdy próbowaliśmy to upchnąć w kasie. No i bracia, przy których przeliczałem monety i zamykałem je w biurku.
– Podejrzewa pan kogoś?
– To oczywiste. Tu musiał być jeden z braci.
– Czy ktoś dotykał biurka przed nami? – zapytał policjant
– Ależ skąd, niczego nie ruszaliśmy.
– Komisarz Szarek uśmiechnął się i nachylił się do popijającego herbatę seniora szeptając mu coś do ucha.
– Ha! Ma pan racje. Że też o tym nie pomyślałem. Stary już jestem i chyba najwyższy czas przejść na emeryturę. Zaraz przygotuje panu listę pracowników – odrzekł Stanisław Stec.
Co policjant Szarek szepnął na ucho notariuszowi?
Aby poznać odpowiedź, przewiń niżej.
x
x
x
x
X
X
x
x
x
x
x
x
x
x
x
Odpowiedź:
Odłamki zbitej szyby nie mogły dostać się do zamkniętej szuflady. Złodziejem musiał być ktoś z pracowników kancelarii, który po godzinach najpierw wszedł do gabinetu kluczem, po czym sforsował zamek w szufladzie. Bez pośpiechu wybrał złote monety i na koniec upozorował włamanie wybijając szybę.