Bawarczyk i Słowak w Raciborzu. Tu żyją, pracują i mają się dobrze
Czego nie może zabraknąć na prawdziwym bawarskim feście? I dlaczego w Słowacji lepiej nie zamawiać rosołu – m.in. o tym opowiedzieli podczas spotkania z Miłośnikami Ziemi Raciborskiej Roman Karnowka i Milan Šoltés, czyli Bawarczyk i Słowak, którzy na raciborszczyźnie znaleźli swój drugi dom.
Milan Šoltés wychował się w słowackiej wiosce, gdzie życie toczyło się według rytmu pór roku – szybkiego latem, gdy od zmierzchu do świtu pracowało się przy żniwach, powolnego zimą, gdy podczas krótkich dni i długich nocy niewiele było zajęć. Inaczej było z Romanem Karnowką, który co prawda urodził się na raciborszczyźnie, ale wychował w niemieckiej Bawarii, gdzie wiara w Jezusa Chrystusa jest równie ważna jak etos pracy i przywiązanie do tradycji. Jednego i drugiego łączy to, że koniec końców losy swoje związali z Raciborzem, o czym mogli przekonać się Miłośnicy Ziemi Raciborskiej podczas spotkania w siedzibie Towarzystwa przy ulicy Długiej. Goście opowiedzieli m.in. o tym, jak trafili do Raciborza oraz czym różnią się lokalne zwyczaje od tych właściwych Bawarii i Słowacji.
Kręte drogi do Raciborza
Rodzina Romana Karnowki wyemigrowała do Bawarii, gdy miał kilka lat. Choć po latach zdecydował się powrócić na raciborszczyznę, to wciąż związany jest z Bawarią. Ojciec Milana Šoltésa był Słowakiem, natomiast mama pochodziła z Katowic. Gdy ojciec zmarł, mama postanowiła wrócić do Polski. Pamięta z dzieciństwa, że największe obawy przy przyjęciu do przedszkola dotyczyły braku znajomości języka. – Sprawa rozwiązała się szybko. Koledzy zaczęli mówi po słowacku – wspomina z uśmiechem tamte lata.
Chocho by to napadlo?
Chocho by to napadlo?