Ksiądz Szywalski przedstawia: Zygmunt Kamiński – osoba niesłysząca
„Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Oni zabiją Go, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie” – zapowiedział Pan Jezus (Mt 17,22). Owszem, zabiją Mnie, ale śmierć będzie zwyciężona – pociesza zasmuconych apostołów.
Pozwólmy jemu samemu opowiedzieć o swoim pełnym dramaturgii życiu.
„Urodziłem się 15 stycznia 1925 r. w Słonimie na Ziemi Nowogródzkiej – Ziemi Rejtana, Kościuszki i Mickiewicza. Rodzice byli z dziada i pradziada gospodarzami na roli, ale ponadto ojciec był drobnym przedsiębiorcą – trudnił się przewozem poczty miejskiej.
W wieku dziewięciu lat, gdy byłem w III klasie szkoły podstawowej, zachorowałem na szkarlatynę, której epidemia wówczas grasowała w Słonimie; z tego powodu całkowicie straciłem słuch. Nie mogłem uczyć się dalej, gdyż najbliższe szkoły dla głuchych były w Wilnie i Warszawie, a rodzice nie mogli opłacać kosztów internatu i przejazdów. Do wojny wychowywałem się jako samouk, przerobiłem program szkolny z książek i zeszytów mojej siostry.
Jestem ostatnim męskim potomkiem z linii Nowogrodzkiej rodu Kamińskich, dlatego rodzice i rodzina bardzo ciężko przeżywali moją utratę słuchu. Byłem „oczkiem w głowie” moich ciotek nauczycielek i wojskowych wujków. (…)
Wujek Ludwik, major, napisał mi w pamiętniku w 1935 r.: „W twym wieku, Loluś, myślałem o mundurze polskiego żołnierza. Ty dzisiaj, gdy Ojczyzna wielka i potężna, myśl o tym, aby być Jej prawdziwym synem, obojętnie czym będziesz, żołnierzem w mundurze czy żołnierzem w cywilu”. Słowa te stały się dla mnie drogowskazem życiu.