Finał 37. Rawa Blues Festival – strongmani nie zepsuli zabawy w Spodku
Podczas finału 37. edycji Rawa Blues Festival - najważniejszego wydarzenia bluesowego w Polsce nie powtórzyła się historia z urodzinowego koncertu Wojciecha Kilara. Odbywające się równolegle Fit Life Expo nie zakłóciło zabawy fanom bluesa. Po raz kolejny na scenie katowickiego Spodka pojawiły się gwiazdy z najwyższej półki.
Koncert finałowy rozpoczął Kris Barras Band – mieszanką bluesa i rocka charyzmatyczny wokalista porwał publiczność do zabawy. Charakterystyczny głos, mocne gitarowe brzmienie i wspaniały zespół sprawiły, iż pochodzący z Wielkiej Brytanii Kris Barras wkupił się bez problemów w bluesowe towarzystwo przyzwyczajone do amerykańskich gwiazd.
W mojej ocenie koncertem wieczoru, do bólu bluesowym i prawdziwym był występ kolejnego artysty - Sonny Landreth w gitarowym stylu slide na ponad godzinę zaczarował Spodek. Słowa Erica Claptona, który stwierdził iż to „prawdopodobnie najbardziej niedoceniany muzyk na tej planecie” nabrały szczególnego znaczenia.
Jak na bluesowy wieczór przystało na katowickiej scenie nie zabrakło również gospel – w tegorocznej edycji ten gatunek muzyczny reprezentowali Tim Woodson & The Heirs of Harmony. Pieśni kościelne, przy akompaniamencie rewelacyjnych muzyków wykonało trzech wokalistów, którzy rozkołysali publiczność prezentując swoje niesamowite walory głosowe. Utwór Jamesa Browna „It's A Man's Man's Man's World” w wykonaniu lidera zespołu Tim’a Woodsona przejdzie zapewne do historii Rawy.
Główną gwiazdą wieczoru był zachwalany przez krytyków i znawców gatunku – młody gitarzysta, wokalista i kompozytor Marcus King. Nie ujmując jego niewątpliwym talentom muzycznym, moim zdaniem, trochę za wcześnie na bycie headlinerem tak ważnej bluesowej imprezy.
W pierwszej części finału 37. Rawa Blues Festiwal w katowickim Spodku, na głównej scenie wystąpili również Sobo Blues Band, Grzegorz Kapołka Trio, Pola Chobot & Adam Baran, Wes Gałczyński & Power Train i Two Timer.
Tegoroczna edycja festiwalu była jak zwykle poprawna, ale nie należała do najmocniejszych. Zabrakło czegoś co trudno opisać, czegoś co spinało by to wszystko w całość. Zabrakło lidera, dwa razy miałem nadzieję, iż pojawi się na scenie: pierwszy podczas występu Grzegorz Kapołki i drugi w trakcie „It's A Man's Man's Man's World” wykonywanego przez Tim’a Woodsona. Na szczęście wierni fani bluesa będą z Rawą zawsze i co najważniejsze, wciągają w ten „nałóg” kolejne pokolenia.
Maciej Kanik | nowiny.pl