Dwaj duchowni rodem z Łubowic odeszli do Pana
Urodzili się blisko siebie co do miejsca i czasu, odeszli niemal w tym samym czasie, co jeszcze ich łączyło? Kapłaństwo. Polecamy artykuł księdza Jana Szywalskiego.
Ojciec Mikołaj – Rafał Wallach
Ojciec franciszkanin Mikołaj Wallach pochodzi z rodziny rolniczej. Szybko rozpoznał swoje powołanie zakonne. Może pewien wpływ miał stary franciszkanin rodem z Łubowic, o. Romuald Warzecha. On go też na pewno ściągnął do przedwojennej „polskiej prowincji” panewnickiej.
Nowicjat rozpoczął mając zaledwie 17 lat, a gdy miał 18 złożył już pierwsze śluby zakonne. Potem dopiero uzupełnił wykształcenie średnie, zdał maturę, wpierw wewnętrzną–zakonną, którą później uzupełnił państwową. Święcenia kapłańskie przyjął 14 września 1965 r., mając 27 lat. Na obrazku prymicyjnym widniał program jego kapłaństwa: „Wnieść radość, gdzie panuje smutek”. Te słowa z modlitwy św. Franciszka bardzo odpowiadały jego naturze. Ojciec Mikołaj był człowiekiem bardzo radosnym. „Mikołaj I idzie!” – oznajmiał często, gdy pukał do czyichś drzwi; jakże go nie przyjąć z radością?
Przez następne 45 lat był przed wszystkim rekolekcjonistą i okolicznościowym kaznodzieją. Mówił prosto, przystępnie i często z humorem. W mojej parafii św. Krzyża w Raciborzu–Studziennej głosił dwukrotnie rekolekcje i wspominam wieczory spędzone na plebanii: o. Mikołaj sypał żartami i anegdotami; niektóre pamiętam do dziś.
Siedzibą jego był głównie klasztor w Opolu i w opolskiej diecezji głosił najczęściej Słowo Boże. Rozumiał śląski lud, a lud jego rozumiał. Ze starymi „farorzami” grał w skata, z innymi w szachy, dwie namiętności prawie zapomniane. Inną pasją, której raczej nie należy naśladować, była szybka jazda samochodem.
W 2012 r. obchodził w rodzinnej parafii uroczyście złoty jubileusz kapłański oraz 60–lecie życia zakonnego. Na obrazkach pamiątkowych wydanych z tej okazji wyraził swoją wdzięczność: „Jezu, jesteś moim Bogiem. Dziękuję Ci!”, oraz odnowił swoje ufne oddanie Bogu: „Panie Boże, Tobie powierzam całą moją przeszłość, teraźniejszość i moją przyszłość”.
Nieco później przyszła choroba: nowotwór. Zdawało się, że ją przezwyciężył, ale po krótkim czasie pojawiły się przerzuty. Gdy oznajmiono mu, że musi umrzeć, pojechał wprost od lekarza na Jasną Górę i tu u Matki Bożej szukał sił na ostatni etap życia. Do końca trzymał się dzielnie. W ostatnim czasie miał wylew krwi do mózgu, a końcowe tygodnie przeleżał w zakładzie opiekuńczym u sióstr franciszkanek w Opolu–Szczepanowicach. Umarł 18 listopada br.
Pogrzeb odbył się 22.11 przy klasztorze prowincjalnym w Katowicach–Panewnikach, z wielkim udziałem ojców i braci franciszkanów, sióstr zakonnych oraz wiernych z rodzinnej miejscowości Łubowice. Ojciec kaznodzieja zaczął swe rozważania od słów z Pieśni słonecznej św. Franciszka:
Pochwalony bądź, Panie mój,
przez naszą siostrę śmierć cielesną,
której żaden człowiek żywy uniknąć nie może.
Biada tym, którzy umierają w grzechach śmiertelnych.
Błogosławieni ci, których śmierć zastanie w Twej najświętszej woli,
albowiem śmierć druga nie wyrządzi im krzywdy.
Wieczny odpoczynek racz Im dać Panie. Niech Pan przyjmie Ich do swego Królestwa .