O wierze z Londynu
- To, co rzuca mi się tu w oczy w czasie niedzielnych mszy to to, że uczestniczy w nich, chyba odwrotnie niż u nas, wielu młodych ludzi (małżeństw?) z małymi dziećmi - pisze ks. Łukasz Libowski.
Co natomiast tyczy się frekwencji we mszy codziennej, sprawowanej, co ciekawe, o 10.00 (z wyjątkiem poniedziałku, kiedy mszy się nie odprawia), to wydaje mi się, że wypada ona doprawdy wcale nie gorzej niż u nas. Zawsze jest na tej liturgii mniej więcej kilkanaście (w porywach kilkadziesiąt) osób: zwykle stałych, do których dołączają jakieś osoby okazjonalne; zwykle też starszych i raczej kobiet niż mężczyzn.
To, co rzuca mi się tu w oczy w czasie niedzielnych mszy to to, że uczestniczy w nich, chyba odwrotnie niż u nas, wielu młodych ludzi (małżeństw?) z małymi dziećmi. Na mszy o 10.00 dzieci jest tak dużo, że organizowana jest dla nich oddzielna liturgia słowa z kolorowanką.
Międzynarodowo
Ci, którzy są tu związani z Kościołem, tworzą bardzo międzynarodową społeczność. U nas nie ma tego w najmniejszym nawet stopniu. Krajów, z których pochodzą, jeśli mogę tak o nich rzec, moi obecni parafianie, nie odważę się chociażby próbować wymieniać (na marginesie: mój gospodarz twierdzi, że na jego terenie mieszka także dużo Polaków, z których wielu nie przychodzi do kościoła; ich historie, jak powiada, są różne, czasem bardzo smutne). Dość powiedzieć, że mam tu pośród wiernych i białych, i czarnoskórych, i hindusów, i ludzi z Dalekiego Wschodu – trudno jest mi nawet oszacować, kto przeważa. Oczywiście, każdy przybywa tu ze swoją kulturą, swoją obrzędowością, pobożnością (uczestniczyłem tu we mszy w rycie syro-malabarskim celebrowanej przez chrześcijan z indyjskiego stanu Kerala). Daje to w sumie niesłychanie wielobarwną wspólnotę. Dzięki temu mogę tu sobie uświadomić, jak różnorodny i jak bogaty w tradycje jest nasz katolicki Kościół.
Jacy to ludzie – ci, których mam tu w kościele? Myślę, że głęboko wierzący. A na pewno przekonani do wiary; do tego, że wiara może zaoferować człowiekowi coś wartościowego. Uważam tak na tej podstawie, że ludzi tych do przychodzenia do kościoła nie skłania absolutnie nic z zewnątrz. Są tu wyłącznie z własnej woli, przez samych siebie zmotywowani. Fakt ten, jak mi się wydaje, przekłada się na to, że ludzie ci są całym sercem w Kościele i z Kościołem, że są w sprawy Kościoła mocno zaangażowani, że poczuwają się do odpowiedzialności za Kościół. Choć niewykluczone, że taka ich postawa jest też poniekąd wymuszona sytuacją, w jakiej znajduje się ich Kościół. Jakkolwiek by było, zaskakuje mnie kościelna aktywność angielskich katolików. I to aktywność w rzeczach najprostszych.