Ośrodek dla dzieci, którym można i trzeba pomóc
Mamy przed oczyma Dziecię Jezus w stajence, narodzone w biedzie, ale zdrowe; mam także w pamięci dzieci, które błogosławiłem w dzień świętych Młodzianków, przedstawione przez rodziców z dumą i radością, ale czasem ściskało się serce, gdy dziecko było w gorsecie, lub z innymi oznakami choroby. „Panie Boże, dlaczego? Panie Boże, uzdrów!” – wyrywało się wtedy westchnienie do Boga. A może Bóg chce, byśmy sami tym dzieciom dopomogli? - pisze ks. Jan Szywalski.
– Czy ksiądz jest więcej duszpasterzem czy dyrektorem?
– Mam za sobą przeszkolenie w zarządzaniu, ale jestem również kapłanem. Nasz Ośrodek ma tę przewagę nad innymi zakładami tego typu, że staramy się również o „rehabilitację serc”. Dla opiekunów nad dziećmi pobyt u nas to właściwie rekolekcje. Często rodzice dzieci muszą odbudować relację do Boga i zaufanie do ludzi. Tu ładują akumulatory wiary, akceptują swój los, zbierają siły na przyszłość. Codziennie jest msza św., jest okazja do spowiedzi. Dzieci są często tu przygotowywane do I Komunii św. czy bierzmowania. Członkowie każdego turnusu wyjeżdżają na (ślubowaną) pielgrzymkę do Częstochowy. Wracają stąd do domu zdrowsi na ciele i duszy. Naszym hasłem są słowa św. Augustyna: „Idź przez człowieka, a dojdziesz do Boga”.
– Bodajże świeca wigilijna, stojąca dziś prawie na każdym stole podczas Bożego Narodzenia, ma swój początek u was.
– W 1993 r. była tu zorganizowana konferencja dyrektorów diecezjalnych Caritasu, podczas której podano propozycję rozprowadzania świec bożonarodzeniowych Caritasu, z których część zysku zostałaby przeznaczona na pomoc dzieciom niepełnosprawnym. Po kilku latach świeca z logo Caritas świeci prawie w każdym domu w wigilijny wieczór.
– Jak można nawiązać z wami kontakt?
– Najlepiej sięgnąć po informację do internetu pod adres: www.rusinowice.com. Dziecko wysłane do nas musi mieć zlecenie od neurologa lub z poradni rehabilitacyjnej.
ks. Jan Szywalski
Świadectwo jednej z matek dziecka niepełnosprawnego o pobycie w Ośrodku:
„Ja jestem tu 17. raz. Moja córeczka miała 2,5 roku kiedy tutaj przyjechałyśmy; nie umiała mówić, była w pampersach, czołgała się … Na turnusie po raz pierwszy wypowiedziała do mnie słowo „Mama” – myślałam, że to sen ... Mając 3,5 roku tutaj, w Rusinowicach, stawiała pierwsze niezgrabne kroczki przy balkoniku … Tutaj w styczniu 2004 roku zaczęła mówić pojedyncze wyrazy: zimno, ciemno, mróz, Marek, Marzena – biliśmy brawo Kasi z radości i szczęścia ze łzami w oczach … W wieku 5 lat, w dniu moich imienin, zrobiła pierwsze samodzielne kroki … Dziękowałam Bogu za to, że doczekałam tak cudownego dnia … to cudowne, ile dobra i wsparcia otrzymujemy tutaj w Rusinowicach. Do domu rodzinnego zawsze wracam umocniona i pełna nadziei...”