Proces w sprawie lichwy wreszcie ruszył
W Rybniku rozpoczął się wielki proces dotyczący lichwiarzy i współpracującego z nimi notariusza. Jeden z oskarżonych – Maciej P. przez ponad rok zwodził sąd, tłumacząc się chorobą. Proces ruszył, bo obłożnie chory robił na oczach prokuratora… zakupy w OBI.
Proces ruszył
W aktach sprawy znajduje się stos zwolnień lekarskich Macieja P. Oskarżonego miał przebadać biegły, jednak Maciej P. nie zgłaszał się na badania. Jeszcze 14 czerwca 2017 roku sąd wydał nakaz zatrzymania i doprowadzenia do Zakładu Karnego w Raciborzu Macieja P. i aresztowania go na okres maksymalnie czterech tygodni. Oskarżony miał być następnie doprowadzony do rybnickiego szpitala psychiatrycznego na obserwację. Wkrótce Maciej P. został przebadany, a biegli nie dopatrzyli się przeciwwskazań do udziału w procesie. – Nie ma przeszkód procesowych, by prowadzić rozprawę pod nieobecność oskarżonych, pomimo tego, że nie złożyli jeszcze wyjaśnień, ponieważ o rozprawie zostali powiadomieni prawidłowo, a swojej nieobecności nie usprawiedliwili w należyty – uznał sędzia Ryszard Furman i 2 marca rozpoczął proces, który zapewne potrwa kilka lat. – Powyższe odnosi się również do Macieja P. W ocenie sądu przedłożone przez tego oskarżonego zwolnienie lekarskie wystawione przez dr Alfreda Bąka nie może stanowić podstawy do usprawiedliwienia nieobecności tego oskarżonego, gdyż wskazuje na schorzenia, w kwestii których wypowiedzieli się biegli, uznając, że nie stanowią one przeszkody do udziału oskarżonego w rozprawie.
Specjaliści od finansów
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach prowadziła śledztwo przez kilka lat tropiąc powiązania biznesowe szesnastu oskarżonych. Pod pretekstem udzielania pożyczek przejmowali majątki rodzin, którym już żaden bank nie chciał udzielić kredytu. Oskarżeni reklamowali się jako wybitni specjaliści rynku finansowego. Firmy, które reprezentowali, mieściły się w niewielkim budynku w Rybniku u zbiegu ulic Mikołowskiej i Wyzwolenia. Jak działali? Najczęściej obiecywali załatwienie dużego kredytu pod zastaw nieruchomości pokrzywdzonych. W rzeczywistości nie zamierzali go załatwić. Kluczowa była niewielka pożyczka, którą wypłacali rodzinom czekającym na hipoteczny kredyt. Wśród stosów dokumentów u notariusza nieświadomi pożyczkobiorcy podpisywali podsunięte pełnomocnictwo do sprzedaży ich nieruchomości gdyby nie wywiązali się z kredytu. Ten dokument służył przepadkowi ich domów i mieszkań.
Adrian Czarnota
Prawo powinno zabraniac takich pozyczek .Ten notariusz ma dostac kare smierci!!!! robiac ludzion cos takiego wiedzial ze skazuje tych ludzi na stradzny los .
A razem z nim, na ławie oskarżonych, powinien siedzieć dr B. Sprawa i tak przegrana. Facet zapewne "nie posiada" już żadnego majątku i pokrzywdzeni nic nie odzyskają.
W tym przypadku chwała sądowi i prokuraturze.