Bezmięsne tygodnie, konfiskata klamek i hiszpańska choroba w Raciborzu [100 lat temu w Nowinach]
Podróż w czasie z Nowinami. Kolejny raz zaglądamy do archiwalnych numerów „Nowin Raciborskich”, aby przekonać się co zajmowało mieszkańców Raciborza i okolic sto lat temu.
Na tamten świat – w papierze!
Oprócz żelaza potrzebnego do produkcji armat i amunicji, maszyna wojenna potrzebowała również ubrań. W „Nowinach Raciborskich” z 10 lipca 1918 r. natrafiamy na wzmiankę o prawie wprowadzonym przez rząd Bawarii. Dowiadujemy się z niej, że w najbogatszym obecnie landzie Rzeszy, sto lat temu zdecydowano się chować nieboszczyków tylko w „zwierzchnich papierowych ubraniach”.
– Jeśliby te zarządzenia nie pomogły, to otrzymają grabarze polecenie, by niebożczyków rozbierali z nadających się jeszcze do użytku sukien, które należy dostawić gminie – czytamy w Nowinach. Władze lokalne były zobowiązane dostarczyć w zamian ubranie papierowe. Obowiązywać miał jednakowy wzór dla kobiet i mężczyzn. – Na progu do krainy cieni, odrębność ta już właściwie nie ma żadnego znaczenia – czytamy w gazecie.
Zbrodnia za białego dnia
Powiat raciborski w 1918 r. był o wiele większy niż dzisiaj. Obejmował swoim zasięgiem również Gorzyce, w których popełniono w owym czasie zuchwałą zbrodnię. O jej przebiegu szczegółowo informowała redakcja Nowin.
Inspektor gospodarczy Eckardt – człowiek w sile wieku – w trakcie objazdu pól został zastrzelony przez kłusownika. Napastnik zdołał umknąć niepostrzeżenie.
– Około godz. 10 spostrzegły pracujące w polu kobiety Eckardta, poruszającego się tylko z wielkim trudem wśród zboża i przyzywającego je gestami ku sobie. Gdy się ku niemu zbliżyły, znajdował się już w ostatnich drganiach i nie wymówiwszy słowa, wyzionął ducha – czytamy w dawnych Nowinach.
Lewy policzek mężczyzny nosił ślady postrzału, śrut utkwił również w klatce piersiowej. – Prokuratorya została spiesznie powiadomiona o zbrodni, żandarm zjawił się z psem policyjnym, lecz miejsce zbrodni było już tak stratowane, że pies nie zdołał wpaść na ślad mordercy – informowała swoich ówczesnych Czytelników redakcja Nowin.
Śmierć w płomieniach i kara dla lekkomyślnej matki
Do nieszczęśliwego wypadku doszło z kolei w Cisku (dziś w gminie Bierawa, powiat kędzierzyńsko–kozielski, wówczas Czyszki w powiecie kozielskim). Wdowa nazwiskiem Kopańska nie potrafiła rozpalić
ognia w piecu. Poprosiła więc swojego 10-letniego wnuczka, aby podał jej naftę. Kobieta wlała łatwopalną ciecz do pieca. – Płomień buchnął dużą siłą tak, że oboje babka i synek niebezpieczne odnieśli oparzenia. Synek skonał w drodze do szpitala, a wdowa Kopańska, której niemal całe życie było pełne znoju i utrapień, przebywać musi w łóżku – czytamy w „Nowinach Raciborskich” z 12 lipca 1918 roku.
Tymczasem do równie nieszczęśliwego w skutkach wypadku doszło w Dębiczu (dziś część Raciborza–Brzezia). Czteroletni syn żony chałupnika Kudły wpadł do niezakrytej studni i utonął. Matkę chłopca postawiono przed sądem „o zawinienie śmierci z powodu lekkomyślności”.
– Pomimo, że jej często zwracano uwagę na niebezpieczeństwo otwartej studni, Kudłowa zakrywała ją tylko zwykłą deską – czytamy w gazecie.
Sąd w Raciborzu skazał kobietę na miesiąc więzienia, lecz „podał ją zarazem do ułaskawienia, gdyż już dotkliwą poniosła karę przez stratę dziecka”.