Pogorzelcy z Gródczanek odbudowują swoje życie
W nocy z 27 na 28 sierpnia w Gródczankach w gminie Pietrowice Wielkie doszło do pożaru budynku wielorodzinnego. Kilkanaście dni po zdarzeniu rozmawiamy z pogorzelcami, którzy w kilka chwil stracili dach nad głową, a przy tym dorobek swojego życia.
Ogień pojawił się chwilę przed godziną 1.00, na miejsce skierowano 3 zastępy PSP oraz 11 zastępów OSP. Kiedy strażacy pojawili się przy ulicy Wiejskiej, dach budynku stał w ogniu. Spaleniu uległy mieszkania na piętrze i strychu. Podczas akcji gaśniczej woda zalała mieszkania na niższej kondygnacji, ucierpieli więc wszyscy. Akcja trwała około trzech godzin. W pożarze na szczęście nikt nie został ranny. Straty wstępnie oszacowano na 150 tysięcy złotych.
– Mam 55 wspólnot na terenie Pietrowic Wielkich, Baborowa i Kietrza. Nigdy nie wydarzyła się taka tragedia – mówi Elżbieta Gadżała, zarządca obiektu, która działalność prowadzi już 23 lata. – Gdy przyjechałam na miejsce, pożar był już zgaszony, zbijali jeszcze dachówki i dogaszali belkę stropową, bo bali się, żeby coś się nie zapaliło – relacjonuje. Obiekt jest trzykondygnacyjny z dziewięcioma lokalami, w tym trzema gminnymi; budynek zamieszkiwało 13 osób. – Zapaliło się prawdopodobnie w mieszkaniu gminnym na poddaszu, jednak jakie było źródło ognia, tego jeszcze nie wiemy – dodaje E. Gadżała.
To był pierwszy pożar, który gasiliśmy...
Trudno wyobrazić sobie co czują dzisiaj pogorzelcy. Wśród poszkodowanych jest Grzegorz Urbański, który nie tylko ratował swój dobytek, ale gasił też pożar, bo od 20 lat działa w strukturach Ochotniczej Straży Pożarnej w Gródczankach. – To był nasz pierwszy pożar, który gasiliśmy. Mieszkamy w małej wiosce, głównie zabezpieczamy Gródczanki – mówi. – Z samych hydrantów wyciągnęliśmy 50 kubików wody, plus to, co w wozach było, dodatkowo z rzeki pobieraliśmy wodę, bo ciśnienie spadło w hydrancie – dodaje. Żal jest podwójny, pan Grzegorz wziął kredyt na remont mieszkań, bo trzy pomieszania w budynku są jego (dwa mieszkania połączył w jedno), to co włożył w remont, zabrał ogień i zniszczyła woda, a do spłaty pozostała jeszcze połowa zobowiązań. – Teraz trzeba wszystko osuszyć – komentuje nie kryjąc przy tym żalu. Schronienie razem z córką znalazł u bliskiej osoby. – Powoli odbudowuje to, co straciłem – kontynuuje. Swojego dobytku nie ubezpieczył, chciał to zrobić, ale w momencie ukończenia remontu. Odszkodowania więc nie otrzyma.
Woda była nawet w żarówkach...
– Kupiłem sobie w grudniu nową, kuchnię, położyłem panele, wykonałem podwieszane sufity. Wszystko co zrobiłem, jest praktycznie do wyrzucenia, bo zostałem zalany – mówi nam z kolei Jan Syjuda, zauważa, że woda była wszędzie, nawet w żarówkach. Z mieszkania udało mu się ocalić telewizor i lodówkę. – Widziałam to jak pan Jan wyciągał telewizor, łzy kręcą się w oku na samą myśl – komentuje Elżbieta Gadżała. Co gorsze, pan Jan nie mieszkał w budynku przy ulicy Wiejskiej, remontował mieszkanie przez dwa lata, by móc się przeprowadzić. – Teraz jak chciałem przyjść tutaj, to muszę od nowa wszystko robić, ręce opadają – dodaje. Podobnie jak mieszkanie sąsiada, to pana Jana też nie było ubezpieczone, chciał zrobić to, ale w momencie ukończenia prac.