Jedyny ocalały z wypadku w Czerwionce: Nie przenosiłem zwłok Kuby
Przez sądem stanął Bartosz P., jedyny żyjący uczestnik styczniowego wypadku w Czerwionce. Dwóch jego kolegów zginęło na miejscu, a trzeci powiesił się. Wcześniej posadził jedną z ofiar za kierownicą.
Nic się nie stało, karetka już jedzie
Na nagraniu zarejestrowało się coś jeszcze. Zaledwie kilka minut po wypadku, na filmie widać mercedesa, który zatrzymuje się przy rozbitym wraku. Włącza światła awaryjne. Ze środka wychodzi mężczyzna i kobieta. Podchodzą do rozbitego samochodu, rozmawiają z Bartoszem i Dawidem, po czym odjeżdżają. Chwilę później kamera rejestruje przenoszenie zwłok i ucieczkę nastolatków. Kierowca mercedesa zgłosił się następnego dnia na policję, gdy z mediów dowiedział się o okolicznościach wypadku i poszukiwaniach Dawida D. – sprawcy. Jego zeznania szokują, bo zarówno on jak i jego pasażerka utrzymują, że jeden z z pasażerów z tylnej kanapy jeszcze żył gdy nadjechali. Chcieli wezwać pomoc jednak Bartosz P. i Dawid D. zapewniali że… już wezwali służby i karetka już jedzie. Kierowca mercedesa zeznawał również w sądzie. – Tego wieczoru około godziny trzeciej odwoziłem swoją dziewczynę do domu. Kiedy zatrzymaliśmy się przy wraku, tych dwóch nastolatków było w lekkim szoku, ale rozmawiali zaskakująco spokojnie. Powiedzieli, że uderzyli w krawężnik i ich wybiło. Zwróciłem uwagę, że na chodniku leży jeszcze jeden chłopak, częściowo oparty o samochód. Oddychał, ruszał gałkami ocznymi i krtanią. Między jego nogami leżał biały telefon. Zapytałem, czy wezwali karetkę. Oni odpowiedzieli, że tak i mamy sobie jechać aby nie robić „sztucznego tłumu”. Dziś wiem, że nie powiadomili żadnych służb – mówi mężczyzna.
To nie wyglądało na ciężki wypadek
– Moja dziewczyna powiedziała im, żeby znieśli z ulicy urwany zderzak od samochodu co też uczynili. Poinstruowała ich jeszcze, że mają do czasu przyjazdu karetki pilnować oddechu u tego rannego i żeby się nie zakrztusił. Pojechaliśmy – tłumaczył przed sądem 24-letni kierowca mercedesa. – Dziś nie mogę sobie wybaczyć, że odjechałem z tego miejsca, że im uwierzyłem i daliśmy się im tak im zmanipulować. Ich spokój sprawiał wrażenie, że to nie jakiś poważny wypadek. Mieliśmy złe przeczucia i po pewnym czasie wróciliśmy na miejsce. Tam już stał radiowóz i byłem pewny, że wzięli tego rannego chłopaka do środka, aby nie zmarzł. Dopiero następnego dnia dowiedziałem się, jak ciężki był to wypadek – tłumaczył.
Nie jechaliśmy szybko
Bartosz P. twierdzi, że ze zdarzenia pamięta jedynie uderzenie w krawężnik. Z miejsca uciekł, bo spanikował i bał się odpowiedzialności. – Nie jechaliśmy szybko. Dawid pił na imprezie, ale sprawiał wrażenie trzeźwego – zeznawał podczas śledztwa. Bartosz P. po wszystkim poszedł do koleżanki, a następnie do kolegi. Tam został namówiony do zgłoszenia się na policję. – Dawid uciekając z miejsca wypadku krzyczał, że to koniec. Że i tak pójdzie siedzieć i się woli powiesić. My nie chcieliśmy jechać tym autem, ale to Dawid nalegał – zapewniał przed sądem.
Adrian Czarnota
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu
Obiektywizm i rzetelność dziennikarska,są panu redaktorowi całkowicie obce
nie ma co wierzyć w takie coś media zawsze coś przekształcą