Misjonarz z Kolumbii gościł w Raciborzu
Polscy kapłani nie tylko pracują w kraju, ale wielu z nich, zgodnie z zaleceniem Pana Jezusa, jako misjonarze, dzielą się Ewangelią z innymi narodami. O. Przemysław Szumacher (na zdj.) jest kapłanem ze Zgromadzenia Ojców Werbistów, a od trzech lat jest w Ameryce Płd. w Kolumbii. Ma 36 lat. Podczas urlopu był gościem u sióstr w klasztorze Annuntiata. Poproszony, podzielił się swoimi przeżyciami - pisze ks. Jan Szywalski.
– W pobliżu równika?
– Mieszkam w mieście Monteria. Na naszym terenie panuje tropikalny klimat, jesteśmy jakby na patelni, są długie okresy suszy, a potem okresy opadów. Przez kilka miesięcy może nie spaść ani jedna kropla deszczu. Nie jest to pustynia, rośnie trawa i ludzie hodują bydło. Kraj jest piękny, mógłby bardziej rozwinąć turystykę, ale i tak należy do najbardziej rozwijających się krajów Ameryki Południowej.
– Czy ustrój można nazwać demokratycznym?
– Jest bardziej demokratyczny od polskiego: panuje wielka tolerancja dla różnorodności. Kościół katolicki podpisał konkordat z państwem, ale jest wiele kościołów lokalnych. Ktoś na ulicy wywiesza szyld np. z napisem „Kościół Pana Jezusa”, zaprasza ludzi i tworzy nową religię. Najwięcej jest katolików. Bardzo są zapatrzeni w Matkę Bożą, głównie czczą MB z Góry Karmel, a jej sanktuarium jest w Chiquinquira.
– Jak wygląda miasto, w którym Ojciec mieszka?
– Monteria ma 400 tys. mieszkańców, mieszkamy w dzielnicy P5. Piątka znaczy, że nie należymy do dzielnic najbiedniejszych, czyli nie jesteśmy dzielnicą slumsów.
– Do jakiej diecezji należy wasza parafia?
– Diecezja nazywa się jak nasze miasto: Monteria. Wg konkordatu biskupem może być tylko Kolumbijczyk, nie obcokrajowiec.
– Biskupstwo więc ojcu nie grozi. Jaka jest ludność w Kolumbii?
– Bardzo różnorodna. W Medellin, w drugim co do wielkości mieście i jego okolicy, mieszkają tylko ludzie biali. Szczycą się, że są potomkami pierwszych Hiszpanów. Są bardzo katoliccy; ich seminarium jest pełne kleryków, mówią po hiszpańsku ze swoistym akcentem. To oni chcą być prawdziwymi Kolumbijczykami. Są otwarci, ale żyją dla siebie.
U nas, na północy, żyją potomkowie Indian i ludzi Afryki, których tu przywieziono jako niewolników do pracy na plantacjach. Wymieszali się z czasem, stąd tyle odcieni kolorów skóry i rysów twarzy. Także kultury się wymieszały.
W centrum kraju leży Bogota; tu ludzie masowo zjeżdżają do pracy.
– A jak wygląda to w parafii Ojca?
– Monteria nie jest miastem, gdzie ludzie przybyli dla pracy. Miasto prężnie się rozwija, leży na głównej trasie północ – południe. Jest tu wielki terminal autobusowy, wiele osób zatrzymuje się tu na kilka dni i jedzie dalej.
– Na czym polega praca Ojca?
– Jest nas dwóch księży w parafii; proboszczem jest o. werbista Indonezyjczyk, ja jestem wikarym, Proboszcz jest tu od 20 lat i ma spore doświadczenie. Praca nasza to administracja parafii, sprawowanie sakramentów św. Bardzo dużo jest spowiedzi, ludzie przychodzą po porady jak rozwiązać swe problemy. Poza tym mamy sporo spotkań: z katechetami, z grupami młodzieżowymi, z dziećmi, szafarzami Komunii św., są grupy biblijne i wiele innych.
– Ilu wiernych liczy parafia?
– Nie wiemy dokładnie, nie mamy kartotek. Zresztą ruch ludnościowy jest bardzo wielki, ludzie migrują. Mieszkamy w naszej parafii na tzw. poziomie drugim. Pierwszym poziomem są fawele – dzielnice ludzi bardzo biednych, często złodziejaszków, pijaków, narkomanów. Są projekty, by podnieść te dzielnice z nędzy, ale to daleki cel. W naszej dzielnicy ludzie są biedni, ale pracują i mają środki na utrzymanie, potrafią opłacać mieszkanie, prąd, czy wodę. Są rodziny, które przychodzą po pomoc, a my pomagamy jak możemy. Są naturalnie też dzielnice ludzi bardzo bogatych. Jak to bywa w Ameryce Południowej: obok ubóstwa jest wielkie bogactwo.