W Boże Narodzenie rozbił się tu amerykański bombowiec
Na jednej ze ścian kościoła pw. św. Stanisława w Marklowicach wisi granitowa tablica. Poświęcona jest pamięci załogi amerykańskiego samolotu bombowego, który został zestrzelony i rozbił się o marklowicką ziemię 26 grudnia 1944 r. - Dziś znamy wiele szczegółów tego niegdyś prawie nieznanego epizodu II wojny światowej - mówi Józef Kłosok, prezes Towarzystwa Miłośników Marklowic.
Uratowani i pogrzebani
Jeszcze nad Kędzierzynem z pokładu wyskoczył boczny strzelec Marle Smith. - Wylądował szczęśliwie w pobliskich lasach. Został złapany przez Niemców 27 grudnia - relacjonuje prezes Towarzystwa Miłośników Marklowic. Zanim samolot runął na ziemię, zdążył z niego wyskoczyć jeszcze jeden lotnik, Frederick Weiss. - Udało mu się wylądować, tyle że tuż pod ówczesnym posterunkiem marklowickiej żandarmerii, który mieścił się w nieistniejącym dziś budynku przed kościołem św. Stanisława - dodaje Józef Kłosok. W areszcie lotnik spędził dwie doby. W tym czasie próbowano od niego wyciągnąć informacje na temat samolotu i załogi. Będąc w Marklowicach nie udzielił żadnych odpowiedzi i po dwóch dniach został wywieziony w głąb Niemiec.
Dziewięciu członków załogi eksplozja wyrzuciła na zewnątrz. Prawdopodobnie zginęli jeszcze zanim uderzyli o zamarzniętą ziemię. Ciała były tak poparzone, że tylko trzy z nich (w tym dowódcę) zdołano rozpoznać. Najpierw zwieziono je do remizy, a później pochowano pod płotem na pobliskim cmentarzu. W październiku 1947 r. Amerykanie ekshumowali ciała i przewieźli na cmentarz lotników, prawdopodobnie do Holandii. - Cała załoga feralnego lotu pochodziła ze Stanów Zjednoczonych. Były to młode osoby. Dla niektórych był to pierwszy lot bojowy i, jak się okazało, niestety ostatni - mówi Józef Kłosok.