"Jestem śląskie dziecko". Franciszek Pieczka, słynny aktor z Godowa, kończy dziś 91 lat! [WYWIAD]
Franciszek Pieczka urodził się w Godowie 18 stycznia 1928 r. Dziś więc przypadają 91 urodziny niezapomnianego Gustlika z serialu "Czterej pancerni i pies". Z tej okazji redakcja Nowin Wodzisławskich i portalu Nowiny.pl składa Panu Franciszkowi serdeczne życzenia wszelkiej pomyślności.
Życzenia urodzinowe płyną zresztą do pana Franciszka ze wszystkich stron, również z gminy Godów, której aktor jest honorowym obywatelem. - Sto lat to za mało! W uroczystym dniu 91. urodzin Panu Franciszkowi Pieczce składamy szczere i serdeczne życzenia długich lat życia, przepełnionych zdrowiem i szczęściem, pogody ducha, pomyślności i ludzkiej życzliwości oraz dni pełnych słońca i radości - te życzenia zamieściło Gminne Centrum Kultury, Sportu i Turystyki w Godowie.
Z tej okazji o godz. 19.25 na TVP Kultura odbędzie się premiera filmu dokumentalnego "Aktor Pana Boga" o tym jednym z najznakomitszych polskich aktorów.
Zapraszamy do lektury rozmowy, jaką z Franciszkiem Pieczką kilka miesięcy temu przeprowadzili Justyna Koniszewska i Artur Marcisz, dziennikarze Nowin Wodzisławskich. Zapis tej rozmowy ukazał się w książce "Ludzie tworzą historię. Dwadzieścia lat Powiatu Wodzisławskiego".
- W swoich wypowiedziach wielokrotnie podkreśla Pan, że "Ślązakiem jest i jako Ślązak umrze". W jakiej mierze to godowska, wodzisławska ziemia ukształtowała pana jako człowieka? Jakie wartości wyniósł pan z domu rodzinnego?
- „Jestem śląskie dziecko Boże Tobie chwała Śląska nasza ziemia mnie tu wychowała…”. Tak rozpoczął laudację Dariusz Domański w związku z otrzymaną przeze mnie śląską nagrodą imienia Juliusza Ligonia. No tak Ślązakiem jestem i jako Ślązak umrę - to podkreślam. W Godowie wzrastałem, a z domu rodzinnego wyniosłem wiarę i takie wartości jak: honor, praca, uczciwość, lojalność.
- Proszę opowiedzieć o swoich rodzicach. Jak się nazywali, czym się zajmowali?
- Mój ojciec Franciszek, to po nim mam imię, był górnikiem, ale też gdy nie miał pracy zajmował się uprawą roli, bo takie to były czasy, że nie zawsze praca była. Podziwiałem jego pracowitość i to jak dbał o naszą całą rodzinę. Mama Waleria (Waleska) zajmowała się naszym wychowaniem. Był to taki typowy śląski dom, a więc taki gdzie szanowało się rodziców, którzy przekazali nam wiarę, tradycję śląską i uczyli nas pokory.
- Od prawie 50 lat mieszka pan w Warszawie. Jaki Godów pamięta pan ze swego dzieciństwa? Jak spędzał pan tam czas?
- Kiedy dziś patrzę z perspektywy tylu lat spędzonych poza Godowem, to uważam, że moje dzieciństwo było naprawdę szczęśliwe. Byłem najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. Można powiedzieć, że byłem takim oczkiem w głowie rodziców. Uczyłem się jednak zasad prawdziwego praktycznego, ale i skromnego życia. W harmonii z przyrodą nad rzeką Olzą i Piotrówką bawiliśmy się z kolegami, chodziło się do Kościoła, a jako młodzieniec grałem na organach. Z kolei rozrywką było kino zarówno to w Wodzisławiu, jak i w Zawadzie, gdzie jako mody chłopak w roku 1938 zobaczyłem Znachora z wielkim Kazimierzem Junoszą- Stępowskim. Wtedy narodziła się moja fascynacja kinem
- Wspomniał Pan, że grywał w młodości na organach. Wtedy nie była to chyba zbyt częsta umiejętność? Czy w takim razie w domu rodzinnym panował klimat do rozwijania artystyczno-kulturalnych pasji?
- Rzeczywiście w naszym domu rodzinnym panował klimat do rozwijania pasji artystycznych. Mój ojciec działał w amatorskim ruchu teatralnym w Godowie. Można powiedzieć, że poszedłem w jego ślady (śmiech). Moje dzieciństwo przypadło na czas, gdy nie było telewizji, radio dopiero raczkowało, dlatego więcej czytałem książek, bawiłem się w teatr i o czym już mówiłem, chodziłem do kina.
- Pana dom w Godowie już nie istnieje. Mimo to Franciszek Pieczka wraca w swoje rodzinne strony. Co Go tu ciągnie?
- Tęsknota do ziemi swojego dzieciństwa. Odwiedzam rodzinę, znajomych i grób rodziców. Podczas dożynek gminnych, kiedy jestem w Godowie, pokazuję tę krainę zwaną żabim krajem, krainę mojego dzieciństwa moim wnukom i prawnukom. Uważam, że to ważne by wiedzieli, gdzie są ich korzenie.
- I jak oni odbierają ten żabi kraj? A może coś im się tu szczególnie podoba?
- Jak odbierają Godów? To trzeba ich zapytać! Przyznam jednak szczerze, że lubią tu ze mną i swoimi rodzicami, czyli Elizą i Piotrem przyjeżdżać. Jest przecież wiele takich atrakcji w Godowie, których nie mają w Warszawie. Dożynki to wielkie święto Gminy. Muzyka ludowa, zespoły, stroje regionalne, zachwyca ich śląski folklor. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat, którego nie ma gdzie indziej. Słuchają chętnie opowieści dziadka, jak to dawniej bywało, jak inny był tamten świat bez tylu zdobyczy techniki, która dziś ich otacza.
- A może ma Pan w Godowie jeszcze jakichś znajomych z dawnych lat?
- Niewielu kolegów żyje, ale mam kontakt z Erwinem Wodeckim moim równolatkiem i Edwardem Studentem.
- W 2008 r. otrzymał Pan tytuł Honorowego Obywatela Gminy Godów. Dla Godowa, to wielki zaszczyt móc chwalić się takim Obywatelem. A co oznacza ten tytuł dla Pana?
- Honorowe obywatelstwo gminy Godów bardzo sobie cenię, przecież tak naprawdę już tu tyle lat mnie nie ma w Godowie, a jestem co roku zapraszany. Zdaję sobie sprawę z tego, że wykonuję może nieco inny zawód, niż większość ludzi, ale czym on się tak naprawdę różni od zawodu inżyniera czy rolnika? Owszem, aktorzy są popularni, rozpoznawalni, ale ja zawsze uważałem, że to jest taka sama profesja jak każda inna, tym bardziej cieszę się z przyznanego mi honorowego obywatelstwa.
- Reżyser Jan Jakub Kolski powiedział kiedyś: "Świat ma swoje parametry. Szerokość geograficzną, długość geograficzną i... Franciszka Pieczkę. Ten trzeci wskaźnik powinien być uwzględniony w GPS-ach jako miara skromności, serdeczności, ludzkiego ciepła i życzliwości. Świat nam psieje, ale da się go uratować, mierząc ludzkie uczynki w Pieczkach". Co sprawia, że właśnie w taki sposób odbierają osobę Franciszka Pieczki inni?
- Janek Kolski słynie z dużego poczucia humoru, zrobiliśmy razem sporo filmów, ale jest mi tym bardziej miło gdy tak mówi reżyser. Nie do mnie jednak należy ocena prawdziwości tych słów.
- Pana ojciec mawiał "inżynier to porządny zawód, a aktor będzie chodził głodny". W wywiadach wspominał Pan, że ojcu nie podobały się wycieczki młodego Francika do kina. Mimo to, chłopak z Godowa skończył warszawską szkołę teatralną. Gdyby posłuchał Pan ojca, nie byłby pan dziś aktorem. W czym znajdował Pan siłę, by walczyć o swoje marzenia?
- Mój ojciec miał dziewiętnastowieczne wyobrażenie o aktorach, którzy dawniej przymierali głodem. Pamiętam jak do mnie powiedział „chcesz być Hungerkünstler” głodujący artysta.” Oczywiście kiedy już zostałem aktorem i miałem na swoim koncie pierwsze sukcesy zawodowe, ojciec powtarzał dumnie: „Ma to po mnie, moja krew” (uśmiech). Kiedy decydowałem się na porzucenie studiów inżynierskich i zostanie aktorem, to byłem młodym człowiekiem. I to ta młodość dodawała mi sił realizacji swoich marzeń.
- Zagrał pan w ponad 100 filmach. Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że pańskie role zdefiniowały polską kinematografię. Uważa się Pan za aktora spełnionego? A może jakiejś postaci zabrakło w repertuarze?
- Nigdy nie ma się pełnego dosytu, spełnienia. Co najwyżej miewa się satysfakcje. Jest wiele takich ról, których nie zagrałem, a może chciałem. Na przykład postać Papkina w Zemście. Według Wieśka Gołasa to właśnie w papkinadzie zawiera się istota sztuki aktorskiej. Zabrakło mi też może roli w szekspirowskim Królu Lirze.
- W polskich filmach wcielał się Pan głównie w role pozytywnych bohaterów. Z kolei w niemieckich, był pan obsadzany jako tzw. szwarccharakter. Które role były większym wyzwaniem?
- Każda rola jest wyzwaniem i nie można powiedzieć, która jest większym. Choć zło jest nieraz trudniej wydobyć z postaci, którą się kreuje, więc może to te szwarccharaktery były jednak nieco większym wyzwaniem.
- Mówi się, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi mądra kobieta. Czy tak było również w pana przypadku?
- Oczywiście, że tak. Tą mądrą kobietą była i jest w moim sercu i pamięci moja śp. żona Henryka.
Dziękujemy za rozmowę
Biogram
Franciszek Pieczka – aktor, urodzony 18 stycznia 1928 r. w Godowie. Szóste dziecko Franciszka i Walerii. Od najmłodszych lat zdradzał talenty artystyczne. Najpierw rozpoczął studia na Politechnice Śląskiej. Porzucił je po miesiącu na rzecz studiów teatralnych. W 1954 ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Debiutował w filmie „Pokolenie” w 1954 r. Wykreował blisko pół tysiąca ról (teatr, film, radio, telewizja) co czyni go jednym z najpracowitszych aktorów. Obok kultowych ról filmowych takich jak: Mateusz w Żywocie Mateusza czy Jańcio Wodnik stworzył wiele wybitnych ról teatralnych m.in. tytułowego Woyzecka u Konrada Swinarskiego i Lenniego w Myszach i ludziach u Jerzego Krasowskiego. Został uhonorowany wieloma odznaczeniami: Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Medale „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a w 2017 r. Orderem Orła Białego. Od 2008 r. jest Honorowym Obywatelem Gminy Godów. Żona Henryka zmarła w 2004 r. Ma syna Piotra i córkę Ilonę.