Kto wierzy, nigdy nie jest sam
- Dokąd chcesz iść? - pyta starszy stopniem. – Do kościoła - odpowiada Herbert. Podporucznik krzywi się: Mów, że chcesz iść na baby albo na spacer; do kościoła nie mogę ci dać przepustki.
Szok był ogromny.
– Dlaczego? Dlaczego on to zrobił?
Nie rozumieli; byli młodzi, życie mieli przed sobą.
Ale wiadomo… Na każdego z nich ktoś czekał – na niego nikt. Każdy miał „swój dom” – on nie.
Przyjechali rodzice, przybici i smutni i zabrali martwe ciało.
Kilka dni później rozjechali się do rodzinnych domów. Herbert przeżył samobójczą śmierć swego przyjaciela straszliwie, ale wnet porwało go życie.
… Była Wielkanoc, święto życia i nadziei. Na rezurekcji śpiewał z innymi: „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana. … Alleluja!”
Potem były jego urodziny – życzliwi gratulanci, rozmowy o dalszym życiu, o planach na przyszłość.
– Czas, byś się ożenił! – życzono mu często. Może na spowiedzi wielkanocnej wyznał, że czuje się współwinny śmierci kolegi, że mógł jej zapobiec, ale ich wewnętrzne światy były tak różne.
„Kto wierzy, nigdy nie jest sam” – przytacza dziś słowa Benedykta XVI. Wpadł w wir życia: praca, nowi przyjaciele, a na horyzoncie dziewczyna, z którą dożywa obecnie złotych godów.
ks. Jan Szywalski