104. urodziny mieszkanki Skrzyszowa!
4 lipca swoje 104. urodziny obchodzi Franciszka Karwot ze Skrzyszowa. To najstarsza mieszkanka gminy Godów i prawdopodobnie najstarsza mieszkanka powiatu wodzisławskiego.
Od rana solenizantkę odwiedzają znaczni goście. Był wójt Godowa Mariusz Adamczyk, sekretarz gminy Brygida Dobisz, sołtys Skrzyszowa Roman Marcol, radny Zygmunt Skupień, proboszcz parafii w Skrzyszowie ks. Witold Tatarczyk. Solenizatkę odwiedziły również Nowiny Wodzisławskie. Wszyscy życzyli jej długich lat życia w dobrym zdrowiu.
Pani Franciszka mieszka razem z wnuczką Katarzyną Radomską i jej mężem Dariuszem, którzy się nią opiekują. Urodziła się 4 lipca 1915 r. w Szotkowicach, w rodzinie Tostów. Miała 2 siostry i 4 braci. W 1939 r. wyszła za mąż, za Augustyna Karwota ze Skrzyszowa. Od blisko pół wieku jest wdową. Jej mąż zmarł w 1973 r. Małżeństwo dochowało się 4 córek, z których najstarsza Maria już zmarła. Solenizantka ma 11 wnucząt, 13 prawnucząt i 7 praprawnucząt.
Cieszy się względnie dobrym zdrowiem. - Sama chodzi po ogrodzie, apetyt dopisuje, widzi, nieco gorzej słyszy - opowiada wnuczka Katarzyna. Szczególnej recpety na długowieczność nie ma. Lubi zjeść kawałek dobrej kiełbasy, trochę mleka, zwłaszcza koziego. I wypić czasem kieliszek czegoś mocniejszego. Bliscy dodają, że nigdy specjalnie nie przejmowała się życiem. - Nigdy nie okazywała emocji. Była twardą kobietą, której życie przypadło na trudne czasy - mówi córka Wanda Marek.
Sama musiała przez 5 długich lat, od 1942 do 1947 r. utrzymywać gospodarstwo, bo męża wzięli do wojska, mając już wtedy córkę. Przeżyła gehennę frontu, kiedy jej stojący na uboczu wsi dom znalazł się na linii walk między Niemcami a Rosjanami. Ukrywała zbiegów, ryzykując życiem. Nie kalkulowała, kiedy jedna z mieszkanek Skrzyszowa w czasie wojny poprosiła ją o pomoc w sprawie jedynego syna. Ten został powołany do Wehrmachtu i trafił na wschodni front. Kiedy przyjechał do domu na przepustkę, nie chciał już wracać do wojska. Ukrył się w stojącym na skraju lasu gospodarstwie pani Franciszki. Podobnie jak przybysze z sąsiedniej Mszany. - Ci akurat nie pytali się, czy mogą się u mnie ukryć. Pochowali się w stodole. Jeden taki ze wsi doniósł, że ktoś się u mnie ukrywa. Przyjechał cały samochód niemieckich żołnierzy. Chcieli przeszukać całe gospodarstwo. Powiedziałam, że nie wiem czy ktoś się u mnie ukrywa, czy nie. Na szczęście, żołnierze przeszukując stodołę spostrzegli misę śliwek, które naszykowała mi teściowa do zaprawiania. Dobrali się do tych śliwek i na tym ich poszukiwania się zakończyły – wspominała przed dwoma laty pani Franciszka