Samotny tata chorej córeczki: Przy niej nie mogę być smutny
Pan Jacek wierzy, że Bóg tak pokierował jego losem, że postawił mu na drodze Kasię, która przekazała swoje życie córce. Wszystko po to, by mógł się stać silnym i odpowiedzialnym ojcem i po to, by nie zawieść żony. Gdy dziś patrzy na Helenkę, widzi w niej uśmiech Kasi i jej radość życia. On sam tej radości musi się jeszcze nauczyć. Podobnie jak bycia samotnym tatą.
Na taką miłość warto czekać
W Helence zawsze będzie widział Kasię. Ma jej uśmiech, włosy i pewnie odziedziczy wzrost, bo jak na swój wiek, a ma w tej chwili 2,5 roku, jest naprawdę dużą dziewczynką. Przyszłą żonę poznał podczas spotkania modlitewnego w Annuntiacie. Ona pracowała jako terapeutka w Warsztatach Terapii Zajęciowej przy ulicy Rzeźniczej i śpiewała w chrześcijańskim zespole muzycznym „Przecinek”, a on przychodził żeby jej posłuchać. – Kasia była piękną, wysoką dziewczyną, miała 180 cm wzrostu, ale najpiękniejsze było w niej to, że zawsze pozostawała wierna wartościom, w które oboje wierzyliśmy. Bardzo dużo nas łączyło. Na początku nasze spotkania to były przede wszystkim rozmowy. Potem rozumieliśmy się już bez słów – opowiada Jacek Leńczowski.
Oboje byli już dojrzałymi ludźmi i chcieli zbudować związek na solidnych, chrześcijańskich podstawach, które wyznaczały im drogę na przyszłość. Pobrali się 13 sierpnia 2014 roku i zamieszkali w 29-metrowej kawalerce, którą pani Kasia dostała kilka lat wcześniej. Mieszkanie było rotacyjne, zagospodarowane z dawnej suszarni, która mieściła się na jedenastym piętrze. Do ostatniej kondygnacji budynku nie doprowadzono już gazu, ani windy, ale ta niewielka przestrzeń dawała im wiele szczęścia, zwłaszcza od momentu, gdy zaczęli wspólnie oczekiwać na upragnione dziecko. – Kiedy Kasia zaszła w ciążę, miała już 37 lat, więc dziękowaliśmy Bogu, że się udało. Helenka przyszła na świat 4 czerwca 2017 roku. To była niedziela Zesłania Ducha Świętego. Byłem wtedy w szpitalu razem z żoną. O 1.00 w nocy zaczęła rodzić, a o 3.00 przyszła na świat nasza córeczka. Ważyła 3820 g i miała 55 cm wzrostu. Cieszyłem się, że mogłem być razem z nimi. Przecinałem pępowinę i to było dla mnie ogromne przeżycie – wspomina pan Jacek.
Pamięta pierwszy spacer i pierwszą kąpiel Helenki, ale przyznaje, że dopóki żona zajmowała się dzieckiem, niewiele wiedział o opiece nad noworodkiem. – Podziwiam kobiety za ich wiedzę, intuicję, za to jak sobie radzą z dziećmi, bo dopiero teraz zrozumiałem jaka to ciężka praca i jaka ogromna odpowiedzialność. Kiedy słyszę jak jakiś kolega mówi, że żona cały dzień nic nie robi, bo siedzi w domu z dzieckiem, to od razu staję w jej obronie. Teraz widzę na czym to polega i wiem, że praca na etacie jest dużo łatwiejsza, niż ta przy małym dziecku. Jeśli ktoś tego nie doświadczył, nie zrozumie – podkreśla pan Jacek.
Wiem, że z nami jesteś
Wydarzenia z soboty 12 sierpnia Jacek analizuje do dziś, choć wtedy ten dzień zapowiadał się zwyczajnie. Kasia nakarmiła Helenkę, a on nałożył na talerze wcześniej przygotowany obiad. Teraz, gdy wspomina minuta po minucie feralną sobotę, w każdym słowie żony widzi przesłanie, a w jej zachowaniu znaki, których wtedy nie potrafił odczytać. – Gdy kładła córkę do łóżeczka powiedziała: przekazałam naszej Helence życie. Poczułem, że żona mówi o śmierci. Usiedliśmy przy stole, ale żadne z nas nic nie zjadło, bo Kasia narzekała na ukłucia w piersiach. Czuła się źle już wcześniej, ale miała robione badania i była pod opieką lekarza rodzinnego, więc myśleliśmy że to naturalne osłabienie po urodzeniu dziecka – tłumaczy pan Jacek.
Ostatnie wspólne zdjęcie Kasi, Helenki i Jacka
Tym razem stan żony gwałtownie się pogorszył. Straciła przytomność, a on, pod nadzorem dyspozytorki z pogotowia, zaczął reanimację. Na chwilę odzyskała świadomość, ale ratownikom z karetki pogotowia nie udało się przywrócić czynności życiowych. Odeszła na oczach męża, który był w takim szoku, że usiadł obok żony i zaczął z nią rozmawiać. – Trzeba było poczekać na przyjazd policji i prokuratora, bo Kasia była młodą kobietą, więc musieli sprawdzić, czy zgon nastąpił rzeczywiście z przyczyn naturalnych. Robili zdjęcia, zadawali pytania, a w łóżeczku obok leżała nasza córeczka. Zadzwoniłem do teściów, ale nie byłem w stanie z nimi rozmawiać. Od razu przyjechali i tę naszą małą kawalerkę zaczął wypełniać tłum ludzi – opowiada.
Do rzeczywistości przywrócił go płacz dwumiesięcznej, głodnej Helenki. Nagle uświadomił sobie, że w domu nie ma ani mleka, ani butelki, bo córeczka karmiona była do tej pory piersią. Pomoc zaproponowała starsza siostra żony, która miała spore doświadczenie, bo wychowała czwórkę własnych dzieci. Szybko zorganizowała dla siostrzenicy jedzenie i przez pierwsze trzy miesiące pomagała szwagrowi w opiece nad nią.
Noc z soboty na niedzielę pan Jacek spędził u teściów, którzy bali się o jego kondycję psychiczną. – Kasia była dla mnie wszystkim, ale nigdy nie targnąłbym się na własne życie, bo ono jest wielkim darem i przecież miałem Helenkę – tłumaczy pan Jacek, który podjął decyzję, że nie wróci do pracy w Rafako, tylko skorzysta z urlopu macierzyńskiego, żeby zająć się córeczką.
Powrót do domu był powrotem do traumatycznych przeżyć, które towarzyszyły mu od śmierci żony. – Jak wszedłem do mieszkania to zobaczyłem ten nasz niezjedzony obiad stojący na stole, szklankę z wodą, którą piła Kasia, jej rzeczy i wtedy poczułem, że ona nadal z nami jest. Poczułem się przez to silniejszy. Gdy Helenki nie było jeszcze na świecie, lubiliśmy z żoną jeździć w góry. Pokonywaliśmy szlaki i dużo ze sobą rozmawialiśmy. Kiedyś powiedziała mi, że jestem dla niej takim mężczyzną, któremu mogłaby powierzyć swoje dziecko, bo wie, że bym sobie poradził. Nie mogę jej teraz zawieść – mówi pan Jacek.
Każdy dzień jest walką o przetrwanie
Początki tacierzyństwa okazały się bardzo trudne. Potrzebna była wiedza jak często i jakie mleko podawać Helence, kiedy zacząć ją dokarmiać, kiedy szczepić, jak sobie radzić z przewijaniem, kąpielą, czy jak ubierać ją na spacer. Potem zadziałał już instynkt. Budził się gdy nadchodziła pora karmienia, widział kiedy Helena jest śpiąca, a kiedy ma ochotę na zabawę, odgadywał jej nastroje i był tatą, który musiał być zawsze w pobliżu. – Nauczyłem się gotować, prać i prasować, bo wcześniej nigdy tego nie robiłem, ale każdy dzień i tak był nową walką o przetrwanie. Najgorzej wspominam ząbkowanie. Helenka gorączkowała i nie spaliśmy całe noce. Nie miałem wtedy takiej wiedzy jak teraz i nie rozumiałem co się z moim dzieckiem dzieje – wspomina.
Dziś już nie pamięta kiedy zauważył, że Helenka nie rozwija się tak jak inne dzieci. Ale nawet gdyby miał ich więcej i był doświadczonym ojcem, to i tak niczego by to nie zmieniło, bo każde dziecko rozwija się inaczej. Jego obawy potwierdziła jednak lekarz neurolog, a Helenka trafiła razem z tatą do Wiodącego Ośrodka Koordynacyjno-Rehabilitacyjno-Opiekuńczego, który działa przy Zespole Szkół Specjalnych w Raciborzu. Uczestniczy tam w zajęciach wczesnego wspomagania rozwoju oraz rehabilitacji. Gdy miała 22 miesiące zrobiła pierwsze kroki i wypowiedziała pierwsze słowo „mama”. Dziś jest pod stałą opieką terapeutów i rehabilitantów, ale w maleńkim mieszkaniu, które dzieli z tatą, trudno jej zapewnić właściwy rozwój ruchowy.
Na szczęście na swojej drodze pan Jacek wciąż spotyka ludzi, którzy są dla niego ogromnym wsparciem. Pierwsza pojawiła się Hania Nitefor, koordynatorka ośrodka, która stała się dobrym aniołem rodziny. Pomagała w zdobywaniu środków finansowych, opiece i rehabilitacji Helenki i była osobą, do której zrozpaczony tata mógł dzwonić ze swoimi problemami o każdej porze dnia i nocy. Kolejnym aniołem okazała się pracująca w ośrodku Małgosia Matusik-Belik. – Miałem szczęście, że trafiłem na taką psycholog, która pomogła mi przetrwać najtrudniejsze chwile. To ona uświadomiła mi, że moje dziecko na mnie patrzy, więc nie mogę być przy Helence cały czas smutny. Moja córeczka potrzebuje silnego ojca, który będzie dla niej oparciem – mówi pan Jacek i dodaje, że byli też anonimowi darczyńcy, którzy ufundowali Helence karnet na 15 wizyt w prywatnym gabinecie rehabilitacyjnym. – Obcy ludzie okazali nam tyle serca, że aż trudno w to uwierzyć. Są wśród nich panie sprzątaczki, terapeuci, pedagodzy a także pani sekretarka i pielęgniarka z ośrodka – wylicza Jacek Leńczowski.
Największym osiągnięciem tego roku był dla pana Jacka wspólny wyjazd z córką na turnus rehabilitacyjny. Największą niespodzianką – 2-pokojowe mieszkanie, które przyznał im urząd miasta. – Jestem bardzo wdzięczny panu prezydentowi Michałowi Ficie za to, że mnie wysłuchał i postanowił pomóc. Helenka będzie miała w nim w końcu własny pokój – opowiada wzruszony tata. Remont mieszkania to dla niego spore wyzwanie finansowe, ale wierzy, że skoro w życiu pokonał już tyle przeszkód to i z tym sobie poradzi. A może los po raz kolejny postawi na jego drodze ludzi dobrej woli i marzenie o kolorowym pokoju Helenki spełni się szybciej niż myśli?
Najbliższe święta tata z córką spędzi u swoich rodziców w Kornicy. Będzie choinka, opłatek i zdjęcie Kasi, bo córeczka musi wiedzieć, że mama jest zawsze przy niej. A potem będą życzenia, a wśród nich to najważniejsze: żeby Helenka była szczęśliwa. – Moja żona była cudownym człowiekiem. Szybko odeszła, ale wiele mnie nauczyła. Chciałbym przekazać córce wszystkie te wartości, którymi kierowała się w życiu i chciałbym być dobrym ojcem. Wiem, że Kasia będzie mnie w tym wspierała, bo czuję, że wciąż z nami jest.
Katarzyna Gruchot
A mówią, że święta to okres powszechnej życzliwości. Tymczasem pierwszy komentarz pod tym artykułem polany jest sosem podejrzliwości o kunktatorstwo. W tej kolejce po mieszkania od miasta są ludzie w znacznie gorszej sytuacji niż samotny ojciec chyba niepełnosprawnego dziecka? I wiceprezydent Fita im nie pomógł? No to proszę nagłośnić ten problem, bo albo coś jest bardzo nie w porządku, albo są to bezpodstawne zarzuty.
Uważam, że to dziecko i tak jest skrzywdzone przez los i chorobę jak i ten pan, że należało im się to mieszkanie.Inne rodziny są pełne często.Podejrzewam ,że choroba dziecka zwiazana może być z utratą mamy w najważniejszym okresie swojego życia, praktycznie zaraz po urodzinach.Brak miłości matki ziemskiej jest wielką stratą.
Pan Fita był dobrym kolegą Pani Kasi-żony p. Jacka. Grali w zespole Przecinek. I super. Tylko aż zdziwienie ogarnia, że ludzie czekają po 6 lat na przydział mieszkania, i samotna matka dostaje kawalerkę! A tutaj znalazło się dwupokojowe mieszkanie. Ekspresowo. Nikt nikomu nie żałuję niczego, ale dlaczego nagradzamy "swoich znajomych"? Gdzie jest sumienia, czy ten pan nie powinien spokojnie oczekiwać w kolejce, tak jak inne osoby w znacznie gorszej sytuacji?