Dziewczynom należą się korony
– Jesteśmy jedną rodziną, a rodziny nie zostawia się w potrzebie – mówią pracownicy Domu Seniora w Ogrodach, którzy poddali się dobrowolnej kwarantannie i zostali ze swoimi podopiecznymi. Ich bliscy czekają na nich w domach i wspierają całym sercem. Bo okazane serce jest najlepszą terapią w czasach izolacji i odosobnienia.
Karinę Piątkowską wspiera w decyzji o pozostaniu w placówce czwórka jej dzieci, które czekają na nią w domu w Jastrzębiu. – Najstarsze córki, 27- i 21-latka są już samodzielne, więc pomagają młodszej córce i synowi. Dużo z nimi rozmawiam, więc rozumieją na czym polega moja praca i dlaczego musiały zostać same. Wzięłam kiedyś mojego 10-letniego syna na Dzień Babci i Dziadka w Godowie, który organizowaliśmy dla pensjonariuszy. Był tym dniem bardzo poruszony i postanowił, że gdy dorośnie to zostanie lekarzem – opowiada pani Karina i dodaje, że w tej pracy trzeba mieć w sobie dużo empatii i jeszcze więcej cierpliwości. – Zawsze miałam dobry kontakt z osobami starszymi, bo wychowywali mnie dziadkowie. Mama była ciężko chora, więc musiałam się nią opiekować, a potem pracowałam w terenie zajmując się osobami po wylewach, udarach, czy chorymi na nowotwory. Kiedy mogę komuś pomóc czuję się naprawdę potrzebna. Ta praca daje mi mnóstwo satysfakcji – podsumowuje.
– Kocham ludzi starszych i lubię się nimi opiekować. Każdy z nich wiele przeżył, a ja ich rozumiem – mówi opiekunka Beata Groszewska, która trzy lata temu straciła córkę. Zanim trafiła do domu seniora w Godowie, pracowała w Zakładzie Opiekuńczo-Pielegnacyjnym na Wilchwach i dokształcała się kończąc kursy opiekuna medycznego i osób starszych. Ale to nie certyfikaty, tylko doświadczenie zdobyte w opiece nad schorowanymi rodzicami i niepełnosprawną córką przydały się najbardziej. – Ta praca wymaga wytrwałości i serca dla tych, dla których jesteśmy wsparciem. Stanowimy teraz dla nich najbliższą rodzinę i nie możemy ich zawieść. Wie o tym mój mąż, który już się pogodził z moją decyzją i czeka na mnie razem z naszym psem w domu – tłumaczy pani Beata.
Sylwia Kufka zostawiła w Skrzyszowie męża, 18-letniego syna i 13-letnią córkę. – Teściowa nauczyła męża dobrze gotować, więc radzą sobie świetnie bez mojej pomocy – mówi pani Sylwia, która pięć razy dziennie przygotowuje dla pensjonariuszy i kadry 36 posiłków. – Mamy śniadanie, dopołudniowe przekąski, obiad, podwieczorek i kolację. Preferuję tradycyjną domową kuchnię, ale najważniejsza jest dieta, której niektórzy pensjonariusze muszą bezwzględnie przestrzegać. Oczywiście kiedy są święta, albo ktoś z podopiecznych ma urodziny, to pojawiają się ciasta i tort, bo przecież trzeba umieć się cieszyć życiem – mówi pani Sylwia, która marzy o tym że gdy wróci do domu to rodzina w końcu coś ugotuje dla niej.
Pielęgniarka Anna Mocarska bardzo żałuje, że nie mogła towarzyszyć swoim koleżankom, bo sama przeszła przez trzytygodniową kwarantannę po tym, jak miała styczność z osobą chorą na koronawirusa. – Te dziewczyny to najlepszy zespół, z jakim do tej pory pracowałam. W ciągu godziny przeorganizowały sobie życie i stawiły się w Godowie gotowe do pomocy. Jestem z nich bardzo dumna. Obiecałam im, że jak już dotrę do naszego domu seniora to wszystkim zrobię korony. Będą sobie siedziały w tych koronach jak królowe, a ja je wtedy zastapię, bo w pełni na to zasłużyły. Praca z nimi to dla mnie zaszczyt – kończy wzruszona do łez pani Ania.
Katarzyna Gruchot
Taki trochę niefortunny tytuł w dzisiejszych czasach...
Brawo!
A co po 2 tygodniach ?
Chylę czoło przed Paniami.