Z pamiętnika podróżnika. Piotr Puk przejechał trasę z Raciborza nad morze rowerem. Co zaskoczyło go na trasie? Jakie miejsca warto odwiedzić? [ZDJĘCIA]
Okres wakacyjny to czas, kiedy pakujemy się do samochodu i wyruszamy w kilkugodzinną podróż nad polskie morze. Są i tacy, którzy do celu dotrą pociągiem. Nie brakuje też śmiałków, którzy trasę pokonają w kilka dni... na rowerze. Wśród osób, które podjęły się tego wyzwania znalazł się pan Piotr Puk z Raciborza, który na rowerze dojechał do Jastrzębiej Góry. Swoje przygody na trasie opisywał na nowinowej grupie rowerowej, RowerON. My zebraliśmy jego dziennik w całość. Zapraszamy do lektury.
Dzień pierwszy, Jezioro Turawskie
No i stało się. Miał być przed dwoma laty wyjazd rowerem z Raciborza nad morze, a jest teraz i to w składzie jednoosobowym. Sporo obaw było związanych z tą eskapadą, bo wiadomo - w grupie raźniej. Jednak jest jeden niezaprzeczalny plus. To swoboda i własne tempo. I tak pierwszy odcinek Racibórz-Turawa, niespełna 90 km. Wbrew temu co sugerowali mi moi znajomi, nie skorzystałem z szybkiego środka lokomocji w postaci PKP. Co do samej trasy, odczucia mam mieszane. Większa część polnymi drogami i byłoby ok gdyby nie niedzielne deszcze. Piasek, błoto - rower grzęźnie, ale tylko fragmentami. Jutro odcinek Turawa-Grabów nad Prosną.
Dzień drugi, Grabów nad Prosną
Drugi dzień wyprawy rozpoczął się stosunkowo wcześnie, bo już ok 4 nad ranem, kiedy to rozszalała się burza nad jeziorem Turawskim. Drżałem trochę w tym namiocie w lesie. Przyznaję się, byłem trochę strachem podszyty. Ale było, minęło. Burza przeszła w deszcz, który dokonał żywota o 7.30, a że ponad 120 km przede mną, nie było na co czekać. Rzeczy trochę wilgotne - wyschną w podróży. Ale co to za podróż. O ile widokowo rewelacja, wzdłuż jeziora do Turawy, dalej w kierunku na Kluczbork. Piękne, dziewicze lasy, jakieś bagna, stawy, no ale ta droga. Po ulewie błoto, piasek - dwukrotnie zaliczyłem zjazd z rowera. Z takim obciążeniem to nie ma co. Przed Kluczborkiem niestety obwodnica, tiry z naprzeciwka prawie zdmuchują mnie z drogi i tak aż do Byczyny. Przed Byczyną na krajowej 11 reklamuje się minibrowar 'Browar w cieniu'. Niestety zamknięty, a byłem spragniony. Ich strata, a moje 2 km więcej.
Byczyna - sympatyczne miasteczko z fajnym rynkiem. I to w zasadzie tyle. Trasa od obwodnicy kluczborskiej do samego Grabowa dość ruchliwa. Ostatnie 10 km chciałem lasem i ... szybko zawróciłem na asfalt. 3 wywrotki w piasku dzisiaj. Zatem jak ktoś chce jechać do Grabowa, ma ciężki dylemat. Przystań 'Eskapada' warta odwiedzenia, co widać na załączonych zdjęciach. To był wyczerpujący odcinek, ponad 130 km, z tego większość w pełnym słońcu. No chyba, że ktoś woli babrać się w piasku. Cień owszem jest. I jedna ciekawostka. Dojeżdżajac do Grabowa, przez jakaś małą wioskę, mijałem po drodze babcię na rowerze. Z daleka szczerzyła się do mnie, a mijając pomachała. Świat jest piękny mimo wszystko. I dobrzy ludzie.
Dzień trzeci, Połwiosek Stary, Konin
No i trzeci dzień rowerowej eskapady za mną. I na tym bym zakończył relację, bo była to jedna z nudniejszych, mało atrakcyjnych widokowo tras. Ktoś powie: dla chcącego... można zboczyć i zawsze coś się znajdzie. Oczywiście, ale w takiej suszy, upale i piasku?
Dodam jeszcze parę szczegółów technicznych. Odcinek Grabów nad Prosną - Ślesin liczył ponad 110 km. Raz próbowałem wjechać do lasu. Piasek skutecznie mnie zatrzymał. Stąd cała trasa prowadziła asfaltem w ponad 30 stopniowym upale. Godny uwagi jest piękny dworzec PKP w Kaliszu.
W Stawiszynie fajny rynek, ale co z tego, jak to klasyczna betonoza. W drodze do Konina mijam miejscowość Biała Panieńska. Konin do zapomnienia, ciężki do przejechania, nawet obwodnicą. Zaraz za nim zaczynają się jeziora. Na tle jednego z nich góruje jakaś wieża. Już wiem, że trzeba odbijać, Licheń w pobliżu. I Ślesin, miejsce docelowe. Dłuższe odcinki do zapomnienia, teraz krótsze trasy, ok. 80 km i mam nadzieję na więcej atrakcji.
Dzień czwarty, Szubin
Kolejny dzień. Już oficjalnie w kujawsko-pomorskim. Miało być spokojne 90 km, z których zrobiło się prawie 100 z mało ciekawym epilogiem. Zgadywać chyba nie trzeba dlaczego. Ostatnie 20 km w piasku. Trochę jechałem, ze średnią 8-10km/h, niestety pchałem też rower. Miał być po drodze zwiedzony Biskupin, muzeum kolejki wąskotorowej w Wenecji. Nie było i nie pytajcie dlaczego.
Pierwsze 60 km spokojne, boczne drogi, częściowo przez las. Jedną cenną lekcję z pewnością odebrałem. Nie słuchać do końca nawigacji Mapy.cz czy Google. Raz polna droga się skończyła, na środku koparka i miast ścieżki wykopany potężny rów z wodą. Prowadziłem rower przez pola buraków. Można i tak. Nigdy w życiu nie widziałem też tak potężnego pola z koperkiem. Lubie ten zapach, ale gdy wdychasz go przez 30 minut jazdy masz dość.
Nie robię zazwyczaj zdjęć kościołów, ale ten był akurat ciekawy dla mnie. Jutro Bory Tucholskie.