Handlarze nie wróżą jasnej przyszłości jarmarkom staroci
– Kiedyś umiałem z handlu utrzymać dom i wysłać córę na studia. Dziś zysku nie ma wcale, czasem coś sprzedam za parę złotych – słyszymy od mężczyzny, który po targach staroci jeździ od lat 90. Sprzedawcy widzą, że ubywa kolekcjonerów i narzekają na „tandetę w kartonach”.
Lokalne jarmarki to nie „branżowe” giełdy, na które wybierają się kolekcjonerzy, co szukają konkretnych uzupełnień dla swoich zbiorów. – W takich miejscach jak np. Jarmark na Granicy nie spotykam zaawansowanych zbieraczy. Znam się z nimi z giełd. Tam asortyment jest inny: porcelana, zegary czy monety i szkło. Ceny są też inne, wyższe – mówi nam jeden z doświadczonych handlujących – pan Henryk. W Chałupkach miał towar w cenach od 10 do 300 zł. Jeździ po targach i jarmarkach odkąd pamięta. Uczucie do staroci zaszczepił w nim ojciec. – Zawsze mi się podobały imprezy z takimi starociami – przyznaje.
Oglądają, nie kupują
Według pana Piotra, który mieszka ponad 150 km od Chałupek, w stronę Krakowa, jarmarki staroci się kończą. – Kto pojedzie kilkaset kilometrów w obie strony, wytrzyma dwa dni na miejscu, żeby sprzedać towar za 70 zł? – pyta rozżalony. Mówi, że ma coraz gorsze doświadczenia z takiego objazdu targowisk. – Wcześniej jeździłem regularnie do Wodzisławia czy Rybnika, ale przestałem. Młoda klientela już się tym nie interesuje. To jest era komputerów i smartfonów. Dla nich to, co mamy na stoiskach to nieprzydatne rupiecie – zauważa pan Piotr z Małopolski.
Wspomina jak zaczynał 30 lat temu. Na giełdach staroci królowały same rarytasy. – Teraz królują kartonowe pudła ze wszystkim co się w nich zmieści. Nazwożą tego śmiecia. Klienta przyciąga cena, że za 5 zł, ale to tak nie jest. Płaci się tam więcej niż u mnie, ale ja nie mam pudeł. To jest kwestia mentalna. Chodzi mi o to grzebanie w kartonach – twierdzi dojrzały mężczyzna.
Według niego handlowanie starociami traci na znaczeniu. Jarmarki są sposobnością, żeby coś sobie obejrzeć, spędzić wolny czas, ale o kupowaniu już nie ma mowy. – Jeszcze się przewijają ci starsi, dla których jakiś młynek czy lampa naftowa ma jakąś wartość nie tylko sentymentalną. Ale takich klientów jest mało. Młodzi tego już nie chcą, a rodzice ich nie zarazili pasją. Może ktoś jeszcze zaskoczy, że tu tanio kupi i w internecie sprzeda drożej, ale i takich mało – mówi nam pan Piotr.
Przed 30 laty, gdy zajął się handlem, to potrafił córkę na studia wysłać i dom utrzymać. – Teraz nie ma na to szans. Ja mam już emeryturę i jeżdżę bo mam to we krwi, ale następcy już nie będę miał. Moja kobita mi mówi: skończ z tym, ale ja zawsze znajdę wymówkę żeby ruszyć się na targ. Jeżdżę bo jeżdżę. Kupuję stare patery czy lampy i je naprawiam. Ale nic już dziś mi nie schodzi – kontynuuje z goryczą.
– Mówię to, co widać. Ja brudny, nieumyty. Dzień przed targiem przyjeżdżam, żeby się dobrze ustawić. Sprzedałem dziś za 70 zł, o zysku mogę pomarzyć – przyznaje mieszkaniec ziemi małopolskiej. Pokazuje nam paterkę na stojaczku. – Ciekawa, bo rzadka. Kupiłem spód do główki i dorobiłem resztę. Wyceniam na 190 zł. To są rzeczy, co ich nie ma gdzie indziej. Muszą się wyróżniać – wieńczy swą wypowiedź pan Piotr.
Wszystko dla klienta
Andrzej z żoną handlują miodem i przywieźli na targ rzeczy po zmarłej teściowej. – Sprzedajemy od złotówki. Żeby się wyzbyć, a może się komuś przyda? – mówią.
Piotr handlujący często w Bytomiu mówi, że w Chałupkach znajduje klienta na wszystko. Ma trochę elektroniki, narzędzi, ale można też znaleźć u niego francuski saksofon za 1200 zł. – Wziąłem od kogoś w rozliczeniu. Zabytek z lat 30. ubiegłego wieku – zachwala.
Ze sprzedaży wojskowego płaszcza cieszy się pani Cecylia. To żona Zdzisława, z którym podróżuje po jarmarkach. – Jakiś Czech wziął ten płaszcz – przyznaje. Pokazuje nam stare radio marki Tesla i żeliwne nogi z wanny. – Pochodzą z jakiegoś dworku. To była duża wanna z oparciem – tłumaczy. Cena: 450 zł za 4 nogi. 70 zł kosztuje radio. – Nie ma reguły na klientelę, dlatego trzeba mieć wszystko – opowiada. Wskazuje na zabawkowe łóżeczko i drewniane przedwojenne narty, na których można jeszcze jeździć.
– Jak zdobywamy taki towar? Się chodzi i kupuje. Przynoszą czasem ludzie. Na targu mówią, że mają coś w domu, to się jedzie obejrzeć – opowiada pan Zdzisław, który z żoną jeździ na jarmarki ponad 10 lat. Potwierdza, że targi się zmieniły. – Nie było kiedyś tylu ciuchów, tego całego szmelcu. Jarmarki były typowo kolekcjonerskie. Teraz stawiają kartony, a w nich wszystko co Zachód wyrzuca – narzeka. Małżonkowie wybierają się na handel, bo lubują się w asortymencie typowo przedwojennym i rzeczach z PRL-u. – Żonie się tu podoba, bo jest kontakt z ludźmi. Porozmawiać można – mówi para z Gliwic.
Noc w hamaku
– To co kiedyś nabywaliśmy, teraz się tego pozbywamy – mówi pan Emil z Kędzierzyna-Koźla. Ma na stoisku np. kute zawiasy do bram. – Ręczna robota. Jeszcze posłużą. Piękno ma swoją cenę, ale my nie mamy wygórowanych. Rzeczy z lat 30. chodzą po 70 zł. Mają napisy, sygnowanie – zachwala przyjezdny. Parasolka z lat 50. ma tzw. podwójny płaszcz. Używano jej w Londynie. Jakaś dama chodziła pod nią. Oddam za 120 zł. To jest antyk w przystępnej cenie. Albo angielskie karafki. Zapach cygar się jeszcze przy nich czuje – twierdzi sprzedawca.
Z żoną lubują się w starociach. On kolekcjonuje zabawki nakręcane z PRL. – Jak mam dwa egzemplarze, to jeden sprzedaję. Sprowadzano je z Chin, ale to była solidna robota wtedy, nie tzw. chińszczyzna. Zabaweczka przemawiała do dziecka – uważa pan Emil.
Jednym z najmłodszych handlarzy jest Filip, trzydziestolatek. Jest na początku swej działalności. Wciągnął go kolega. – Jadę z nim, zostawia mi trochę miejsca w busie na towar – wyjaśnia sprzedający. W Chałupkach bardzo mu się spodobało. Noc przed jarmarkiem spędził w parku, na hamaku. Szybko sprzedał markową porcelanę – starszą, ale dobrze zachowaną. – Szuka się ciekawostek na wystawkach przydomowych, po pustostanach, a także u panów, co potrzebują trochę grosza na wino – kwituje Filip.
Po wakacjach jarmark w Chałupkach ma się znów odbyć. Raczkują z takim handlowaniem w Krzanowicach. Nie dają za wygraną, mimo słabej frekwencji, także w Raciborzu – na Zamku i placu Dominikańskim. Jest jeszcze cykliczny targ w ostatnią sobotę miesiąca organizowany w Pietrowicach Wielkich. Prób jest sporo, ale handlujących ubywa, a klientela wybredna. Czas pokaże, czy jarmarki staroci rozwiną się w naszym powiecie, czy też trafią do lamusa.
(ma.w)
To nie targi staroci lecz targi śmieci z kartonów
Wolny rynek