Wypadki, oszustwa, a nawet... piekielny plan. Co pisano o automobilach w dawnych Nowinach?
Ponad sto lat temu na naszych drogach wciąż dochodziło do większej liczby wypadków z udziałem konnych powozów niż samochodów. Nie oznacza to jednak, że automobilów – jak nazywano wtedy samochody – w ogóle nie było na naszych drogach. Zresztą z roku na rok było ich coraz więcej, a w gazetach coraz częściej można było przeczytać o wypadkach, a nawet przestępstwach popełnianych z ich użyciem.
Pierwsze wypadki
W 1909 roku samochody wciąż należały do rzadkości. Tak jak dziś, czytelników żywo interesowały wypadki z ich udziałem. Do jednego z takich zdarzeń doszło w grudniu 1909 roku w okolicach Rybnika. Ówczesne „Nowiny Raciborskie” szczegółowo opisały to nieszczęśliwe zdarzenie. Automobil jechał od strony Żor w kierunku Świerklan. Z przeciwnej strony nadjeżdżała furmanka chałupnika, niejakiego Badury. Turkot silnika samochodowego niepokoił konia, dlatego też mężczyzna zszedł z wozu i prowadził zwierzę.
„Gdy automobil pomału przejeżdżał obok wozu, koń się nagle przestraszył, wyrwał się, przyczem rzucił owego chałupnika pod koła automobilu, który, nim zdołano zatrzymać samochód, przejechał nieszczęśliwego – czytamy w dawnych Nowinach. Kierowca automobilu zabrał rannego do szpitala w Żorach. Poszkodowany doznał złamania obu nóg, żeber oraz urazu głowy. Szczęście w nieszczęściu, że przeżył”.
O potrąceniu przez samochód można również przeczytać w numerze z 30 maja 1911 roku. Tym razem do wypadku doszło na jednej z dróg prowadzących do Raciborza. „Nieszczęśliwy wypadek wydarzył się w piątek po południu na drodze z Muszki do Raciborza. Droga była pełna fur i robotników, powracających z pracy w mieście do domu. Wśród ostatnich znajdował się także robotnik Stefan Rybka z Pawłowa. Ten ostatni chciał wskoczyć na jednę z przejeżdżających fur, gdy z przeciwnej strony nadchodził automobil p. Affy z Raciborza. Rybka chciał dostać się jeszcze przed automobilem na wóz, lecz było już za późno, kierownik automobilu nie był w stanie się zatrzymać, a przodek automobilu pochwycił Rybkę i powlókł go kilka metrów przed sobą” – pisały Nowiny. W gazecie czytamy, że „kierownik” automobilu „jak najśpieszniej zatrzymał maszynę i pierwszy podniósł Rybkę ze ziemi”, a następnie przewiózł go do lazaretu w Raciborzu.
Pokusa przejażdżki silniejsza niż poszanowanie prawa
W tamtych latach wciąż bardzo niewiele osób mogło sobie pozwolić na zakup samochodu. Nie brakowało jednak takich, którzy mimo braku pieniędzy chcieli przejechać się wozem. Jedną z takich osób był Emil Hoffman z Siedlisk w powiecie raciborskim. O tym, co zrobił, można o nim przeczytać w „Nowinach Raciborskich” z 23 września 1911 roku. „Pewnego dnia, chcąc sobie urządzić tanią wycieczkę, udał się do właściciela automobilów Wagnera i, przedstawiwszy się za agenta pewnego towarzystwa zabezpieczenia, zażądał samochodu. Dla towarzystwa zabrał ze sobą pewną dziewczynę. Gdy powrócił do Raciborza, nie mógł zapłacić kosztów wycieczki w wysokości 32 marek. Kazał więc sobie wystawić rachunek, który chciał rzekomo posłać swej firmie do uregulowania – czytamy w gazecie.Z lektury dalszej części artykułu dowiadujemy się, że Hoffman nigdy nie uregulował rachunku. Później okradł jeszcze niejakiego Kallusa z Płoni. Ostatecznie Hoffman stanął przed sądem, który uznał go winnym oszustwa i kradzieży. Mieszkaniec Siedlisk został skazany na 3 lata i miesiąc ciężkiego więzienia”.
Zdobycz wywieźli automobilem
Z biegiem lat samochodów było coraz więcej. Zdarzało się, że bandyci wykorzystywali automobil, aby jak najprędzej oddalić się z miejsca przestępstwa. Jedno z takich zdarzeń opisano w „Nowinach Raciborskich” z 16 maja 1919 roku. „W Brzeziu przybyli bandyci w automobilu do mieszkania dyrektora fabryki „Ceres”, sterroryzowali będące w domu kobiety i wyrabowali mniej lub więcej całe mieszkanie na czysto. Zdobycz uwieźli na automobilu. Kradzieże i rabunki w Brzeziu mnożą się nadzwyczajnie” – czytamy w gazecie.
Piekielny plan
Automobile były również niemymi świadkami gorącego okresu przedplebiscytowego na Górnym Śląsku. Jesienią 1920 roku w całym regionie dochodziło do licznych incydentów z udziałem Polaków i Niemców. W „Nowinach Raciborskich” z 12 listopada 1920 roku czytamy o wiecu polskim, który odbył się 24 października w Rogowach. Mowa o dzisiejszym Rogowie w powiecie wodzisławskim, który wtedy znajdował się w powiecie raciborskim. Niemieccy aktywiści zamierzali przeszkodzić w organizacji przedsięwzięcia, jednak wobec licznego udziału ludności polskiej odstąpili od tego zamiaru. „Widząc tę wielką masę ludu polskiego przekonali się wnet, że o rozbiciu wiecu mowy być nie może. To też powzięli piekielny plan wymordowania mówców wiecowych. Niebawem po rozpoczęciu wiecu znikł wódz ich p. K. i kilku jego zwolenników. Robotnik pewien, którego nazwisko nam jest podane, kręcił się w podejrzany sposób koło automobilu, którym mówcy przybyli i czynił jakoweś pomiary wysokości woza. Gdy nasi mówcy, nie przeczuwając nic złego, wybrali się w drogę powrotną, przygotowano na nich zamach pomiędzy Ligotką a Buglowcem. Zbrodniarze rozciągnęli drucianą linę przez dogę, przymocowując ją po obu końcach do przydrożnych drzew. Lina była przemocowana około półtora metra od ziemi i podług obliczeń przestępców miała jadącym głowy pourywać. Bóg jednak widocznie strzegł naszych, gdyż plan ten zawiódł zupełnie i tylko jednego z jadących drasnęła lina w głowę i policzek. Dowiedzieliśmy się później, że plan ten był od dawna przygotowany” – czytamy w dawnych Nowinach.
Wojciech Żołneczko