Nadzieja nigdy nie umiera [REPORTAŻ]
Wiele w życiu przeszli, ale zgodnie mówią, że im się udało, bo w Raciborzu znaleźli dom, pracę i przyjaciół. Teraz chcą pomagać tym, którzy tak jak oni kiedyś, zaczynają tułaczkę.
Dom jest tam gdzie jest rodzina
Mąż pani Julii od razu zaczął pracę w swoim zawodzie, czyli jako inżynier. – W Elektro Sterze nikt nie przejmował się, że nie znam języka i że wcześniej pracowałem na innych programach. Powiedzieli: siadaj i ucz się, a my ci we wszystkim pomożemy – tłumaczy Anton Nowosolow. Jego żona podkreśla, że mieszkańcy chętnie im pomagali w najdrobniejszych sprawach, gdy trudno się było dogadać, albo coś zrozumieć. Wynajęli kawalerkę, Daniel rozpoczęła naukę w szkole podstawowej i nareszcie poczuli, że znaleźli swoje miejsce na ziemi. Zaczęły się codzienne telefony do rodziców z prośbą o ich przyjazd, ale Parszykowie wciąż wierzyli, że Ługańsk w końcu wróci do Ukrainy i warto na ten moment zaczekać. Dopiero poważna choroba pani Ljuby uświadomiła im, że muszą zostawić miasto, które nie jest im w stanie zapewnić żadnej opieki medycznej.
Najgorzej było pokonać pierwszy odcinek podróży, czyli wydostać się z Ługańskiej Republiki Ludowej do Ukrainy. Trzeba było przedostać się przez kordon wojska i sprostać wielu procedurom. Niechęć obu stron do mieszkańców Donbasu była ogromna, o czym przekonał się też brat Julii – Gieorgij. Dopóki zajmował w Kijowie mieszkanie zakładowe, nie było problemów, ale jak zmienił pracę i chciał coś wynająć, to obejrzał dziesięć mieszkań i dziesięciu właścicieli odmówiło podpisania umowy, gdy dowiedziało się, skąd pochodzi. Każdy mężczyzna z Donbasu był dla nich potencjalnym separatystą. Wtedy po raz pierwszy pomyślał o wyjeździe do Polski. Najpierw rodzina odwiedzała panią Julię w wakacje, potem zdecydowała się dołączyć na stałe. W czerwcu 2021 roku przyjechał brat, a po nim rodzice.
Choć pan Oleksy ma 61 lat i nie zna języka polskiego, bez problemu dostał pracę w Ensolu. Najważniejsze było jednak to, że pod opiekę Instytutu Onkologicznego w Gliwicach. Dostała się jego żona Ljuba. Wszyscy złożyli wnioski o karty pobytowe. – Tak nas tu przyjęli, że poczułam się Polką. Za Ługańskiem już nie tęsknimy, bo to jest zupełnie inne miasto. Nie mamy tam już przyjaciół ani znajomych, bo wszyscy wyjechali. Jest rosyjska telewizja, rosyjska waluta i rosyjski reżim. To już nie jest nasz dom – podsumowuje pani Julia.
Wojna, która jednoczy
Kiedy przeczytali w czwartek informacje o napaści Rosji na Ukrainę, nie potrafili w to uwierzyć – Pierwsza myśl była taka, że to jakiś żart, następna, że może pomyłka. Dopiero jak weszłam do pracy i zobaczyłam jak dwie koleżanki Ukrainki płaczą, dotarło do mnie że to jednak prawda. Mamy znajomych, którzy mieszkają i pracują w Rosji. Oni przesyłają nam filmy co mówi ich telewizja. Tam jest totalna dezinformacja, nikt nie zna prawdy o Ukrainie – mówi pani Julia.
Pierwszą próbkę tego, jak działa rosyjski system miała kilka lat wcześniej, gdy po wyjeździe z Polski trafili na dwa lata do Kaługi. – Po przyjeździe policja wezwała nas na przesłuchanie. Musieliśmy opowiedzieć o sytuacji w Ługańsku i powodach naszego wyjazdu. Opowiedzieliśmy szczerze tak jak było, a przesłuchujący nas oficer mówi: nie mogę tego zamieścić w raporcie. Lepiej żebyście o tym z nikim nie rozmawiali, bo możecie ponieść konsekwencje. I tak to wygląda w Rosji – podsumowuje pani Julia.
W Kijowie i Mariupolu wciąż mają rodzinę, przyjaciół i znajomych. Wszystkim wysyłają swój adres i proponują pomoc, ale wiedzą, że zanim będzie można przemieszczać się po kraju owładniętym wojną, minie sporo czasu. – Na Instagramie zostawiliśmy nasze numery telefonów. Mówimy z mężem po polsku, więc chętnie pomożemy potrzebującym w tłumaczeniu lub załatwieniu formalności. W szkole Daniel zorganizowali zbiórkę, a rodzice innych dzieci od razu do nas napisali, czy czegoś my lub nasi krewni nie potrzebują. To był piękny gest. Jesteśmy wdzięczni, że Polska tak zareagowała na ten konflikt, że przyjmuje wszystkich uchodźców, że mają darmowy transport kolejowy, pomoc i opiekę. Nawet to, że granicę przekraczają rodziny ze swoimi psami. Do tej pory to było niemożliwe. Pamiętam jak rodzice musieli jechać ze swoim kotem przez inne kraje, żeby wjechać do Polski. To takie ważne – mówi pani Julia.
Gdy pytam ich, czy myślą o tym, jak się to wszystko skończy, bez zastanowienia odpowiadają, że Ukraińcy to odważny i twardy naród, gotowy bronić swej ojczyzny tak długo, jak będzie trzeba. – Putin przez wiele lat próbował wzniecać w naszym kraju konflikty. Był Krym, Donieck, Ługańsk, ale to co zrobił teraz ma odwrotny skutek. Takiej konsolidacji i jedności jeszcze nigdy na Ukrainie nie było – mówi Anton Nowosolow. Jego żona dodaje, że w ciągu dwóch pierwszych dni wojny, w metrze, gdzie ukrywała się ludność cywilna urodziła się dwójka dzieci. A to świadczy o sile ukraińskiego narodu. I daje nadzieję.
Katarzyna Gruchot