Wodzisław Śląski: Ostatnia egzekucja na wzgórzu Galgenberg była makabryczna. Skazańca ścięto mieczem, a głowę nabito na pal [HISTORIA]
Dyrektor Muzeum w Wodzisławiu Śląskim Sławomir Kulpa po długim śledztwie i badaniach źródeł historycznych, m.in. w Tajnym Archiwum Państwowym w Berlinie, zrekonstruował historię ostatniego wyroku, jaki wykonano na wodzisławskim Galgenbergu - wzgórzu straceń. Skazanego ścięto mieczem, głowę nabito na pal, a ciało wpleciono w koło.
Rekonstrukcja wyroku na Johannie Oppolskim
Brak źródeł pisanych nie pozwala nam dokładnie opisać przebiegu kaźni, jaka odbyła się na wodzisławskim Galgenbergu we wtorek 20 lutego 1748 roku. W oparciu o podobne scenariusze przebiegu takich wydarzeń, jakie zapadały w innych miastach, wykonywanie kar przyciągało setki osób. Wiązało się to z tym, że kara miała być przestrogą dla wszystkich. Dziś można pokusić się o następującą rekonstrukcję wyroku
Według przyjętych reguł, skazaniec w stosunku do którego zapadł wyrok i wyznaczono już termin kaźni, przed mającą odbyć się egzekucją otrzymywał śmiertelną koszule tzw. Sterbekittel. Należy przyjąć, że Johann Oppolski, oprócz koszuli mógł dostać płaszcz biednego grzesznika (Armen Sünde Mantel) zważywszy, iż wyrok odbywał się w zimie. Jak dowodzą badania i zapisy kronikarskie, zima 1748 roku była szczególnie mroźna. 15 lutego, a więc pięć dni przed wykonaniem wyroku, spadło dużo śniegu, a mróz sięgnął do minus 20 stopni.
Skazaniec, wychodząc w odpowiednim, stygmatyzującym stroju z więzienia, które znajdowało się w tym czasie przy ulicy Słodownianej, (ob. ul. Średnia) doprowadzony był przed budynek ratusza stojącego w tym czasie na Rynku. Przyjętą formą było, że specjalny sługa więzienny publicznie anonsował sprawcę i dokonane przez niego czyny w różnych miejscach. Był on opłacany kwotą 12 groszy.
Skazaniec pytany był po raz ostatni przez ławników, którymi byli wówczas: Andreas Bencz, Andreas Pilorz, Ignatz Postawka, Henrich Fitzner oraz Johann Sossna, czy wszystko wyjawił podczas śledztwa zgodnie z prawdą i stanem faktycznym. Jeśli potwierdził, to wójt miejski, Johann Frantz Skolibatzki, w jego obecności łamał pałeczkę sądową, co było swoistym symbolem, że wyrok już zapadł, a kara jest nieodwołalna. Być może, w Wodzisławiu (tak jak na przykład w Lubaniu) gremium sędziowskie dla podniesienia rangi wydarzenia stało na specjalnie wzniesionym podium.
Po decyzji sądu formowano na Rynku pochód, w którym mogło uczestniczyć setki osób. Byli wśród nich wodzisławianie i ludzie z okolicznych miejscowości. Na pewno nie brakowało mieszkańców Radlina, skąd pochodziła zamordowana Helena Antończyk. Nie wiadomo, czy na ostatniej drodze towarzyszyli mu żyjący wówczas w mieście bracia Mikołaj i Anton? Warto wiedzieć, że gdy wykonywano ostatni wyrok na Galgenbergu w 1748 roku, Wodzisław był małym miasteczkiem liczącym jedynie 571 osób mieszkających w 131 domach. Burmistrzem miasta był Bernhard Johann Nepomucen Fesser. Jego współpracownikami zostali: pisarz miejski, sekretarz i poborca podatków Anton Norbert Czyrzowski, radni: Franz Zaraz, Christian Bigusek i Lorenz Josef Kretek. W tym czasie stacjonował w mieście pułk brązowych huzarów, na czele którego stał w latach 1747-1757 baron Ludwig Anton von Wechmar.
Formujący się pochód był analogią do ceremonialnego orszaku pogrzebowego. Egzekucja była wielkim widowiskiem. Droga, która prowadziła z miasta na miejsce zbrodni, zwana była drogą biednego grzesznika (Armensuendenweg) i wiodła od rynku, prowadząc na południe od miasta do mostu na Leśnicy, a następnie dochodziła do dzisiejszej ulicy Górnej i do Galgenbergu. Odcinek ten według ustaleń liczył 1,1 kilometra.
Zgodnie z rytuałem, na przodzie pochodu podążała flanka straży, następnie duchowieństwo z wodzisławskim proboszczem Simonem Franzem Postawką i dwoma wikarymi: Andreasem Pallas oraz Georgem Brzoską. Między duchowieństwem byli zapewne również bracia franciszkanie, towarzyszący skazańcowi na ostatniej drodze. Za tą grupą szła młodzież szkolna, a następnie zakuty w kajdany skazaniec Johann Oppolski w towarzystwie kata. Kolejno następowały grupy mieszczan, mogące liczyć po 24 osoby. Ze względu na to, iż wyroki gromadziły setki osób, dla zachowania bezpieczeństwa wynajmowano sporą liczbę żołnierzy, dochodzącą nawet do sześćdziesięciu. Tak było na przykład w Pszczynie w 1711 roku. Każdy z żołnierzy był sowicie wynagradzany i dostawał zwykle jednego talara.
Mistrzem całej ceremonii był bez wątpienia kat i jego pomocnicy, również kroczący w orszaku. Niestety, do dziś nie wiadomo kto personalnie dokonał wyroku na Johannie Oppolskim. Warto dodać, że w źródłach pisanych nie zachowała się żadna wzmianka, by Wodzisław miał kata. Jego utrzymanie, jak dowodzą wzmianki źródłowe z innych miast, było bardzo kosztowne. Należy podejrzewać, że kat, który wykonał ostatni wyrok na Galgenbergu, został wynajęty i mógł pochodzić najpewniej z Raciborza lub pobliskiej Pszczyny. Wówczas w Raciborzu katem był niejaki Wilder, a w Pszczynie Henryk Winkler. Po dziś dzień w muzeach w Pszczynie i Raciborzu zachowały się miecze, które ścięły niejedną głowę okolicznym przestępcom. Czy któryś z nich wykonał wyrok na wodzisławskim Galgenbergu, ciężko obecnie jednoznacznie orzec?
Jak nakazywał wyrok, Johanna Oppolskiego ścięto mieczem 20 lutego 1748 roku na wzgórzu Galgenberg. Jego ciało wraz z narzędziem zbrodni – nożem rzeźnickim, wpleciono i przytwierdzono do koła, a głowę nabito na pal. Miał być to ostatni wyrok na wzgórzu straceń. Niedługo później zmieniło się prawo na nakazujące unicestwianie sprawców w sposób bardziej humanitarny. Zrezygnowano powszechnie również z wykonywania publicznych wyroków. Niemniej na Dolnym Śląsku egzekucje trwały jeszcze do początków XIX wieku. Ryc.
Zbrodnia, po której nastąpiła okrutna, publiczna kara na Johannie Oppolskim, była zgodna z ówczesnym systemem kar jaki przywidywał ówczesny kodeks karny, korzeniami sięgającymi czasów średniowiecznych. Od wykonania tego wyroku minęło już 274 lat, a człowiek nie przestaje zabijać. Co chwilę media donoszą o bestialskich morderstwach dokonywanych pod różnorakim pretekstem. Wtedy często myślami spora część ludzi cofa się do średniowiecza, kiedy to kara wymierzana była pewnie sprawiedliwą ręką kata.
Autor pragnie podziękować Romanowi Cop i dr Mirosławowi Furmankowi za pomoc w realizacji tego artykułu.
Sławomir Kulpa
Ilustracje do artykułu znaleźć można w galerii zdjęć.