Ekspertka: cyberwojna potrwa długo. Potrzebne szkolenie w rozpoznawaniu dezinformacji
"W cyberwojnie Rosja ma duże doświadczenie, a wojna dezinformacyjna jest zaplanowana na długo. Zachód musi nauczyć się wojować tą bronią lepiej. Potrzebne jest szkolenie społeczeństwa w rozpoznawaniu dezinformacji czy stworzenie dobrych systemów rozpoznających pochodzenie informacji" - mówi dr hab. Aleksandra Przegalińska, prof. ALK.
Prof. Przegalińska jest filozofką, badaczką rozwoju nowych technologii. Interesuje ją przede wszystkim technologia zielona i zrównoważona, humanoidalna sztuczna inteligencja, roboty społeczne i technologie ubieralne. Piastuje stanowisko prorektora ds. współpracy międzynarodowej oraz etyki i odpowiedzialności społecznej Akademii Leona Koźmińskiego.
PAP: Czy łatwo jest najeźdźcom zniszczyć sieciową infrastrukturę Ukrainy?
Aleksandra Przegalińska: Z pewnością jest to możliwe. Zniszczenie łącz światłowodowych jest trudniejsze, ale maszty radiowe można relatywnie łatwo zlikwidować. Pytanie jednak, czy Rosjanie nie chcą wykorzystać miejscowej infrastruktury do własnych celów. Muszą zachowywać łączność, a według niektórych doniesień mają z tym kłopoty. Wydaje mi się, że prosząc o Starlink (telekomunikacyjny system satelitarny budowany przez SpaceX - PAP) władze Ukrainy dmuchały na zimne, choć była to słuszna, pragmatyczna decyzja.
PAP: Może też łatwiej jest Rosji się do ukraińskich sieci włamać?
AP: Akurat Rosja ma spore doświadczenie w cyberatakach. Pytanie, czy jeśli coś takiego zrobi, sama nie padnie ofiarą międzynarodowej społeczności hakerów. Wydaje mi się, że byłaby to dosyć wyrównana walka. Ostatnio zaatakowała ją już grupa Anonymus, choć nie uważam, aby pokazali oni dużo z tego, co naprawdę potrafią.
PAP: Zakładając jednak, że duża część Ukrainy straciłaby dostęp do Internetu, kto przede wszystkim będzie korzystał ze Starlinka - rząd, wojsko, dziennikarze, zwykli ludzie?
AP: Gdy Elon Musk ogłaszał tworzenie sieci Starlink, mówił, że docelowo ma objąć cały świat, ale przede wszystkim ma pozwalać na przekazywanie informacji z miejsc, w których nie wiadomo, co się dzieje. Chodziło więc głównie o potrzeby informacyjne. Dziennikarze mogą więc być docelową grupą, ale także właśnie rząd i wojsko. Niektórzy obywatele już wcześniej, samodzielnie kupili sobie terminale Starlink, ale niestety system w Ukrainie nie działał. Teraz się to zmieniło.
PAP: A czy tych terminali wyposażonych przecież w satelitarne nadajniki nie można namierzyć i dzięki nim łatwiej zaatakować kluczowe osoby w państwie?
AP: Takie zagrożenie istnieje. Odpowiednie służby muszą zdecydować, która potrzeba jest ważniejsza - dostarczania i otrzymywania informacji, czy bezpieczeństwa. Jeśli na przykład miejsce pobytu prezydenta miałoby zostać ujawnione i jego życie lub zdrowie zagrożone, nie sądzę, aby zapadła decyzja o komunikacji. Z drugiej strony wydaje się, że obecnie dominuje potrzeba łączności i przekazywania informacji. Wiąże się z nią m.in. logistyka akcji humanitarnych, które muszą być kierowane w odpowiednie miejsca. Prezydent się przy tym specjalnie nie krył, nawet do niedawna fotografował się na tle różnych budynków.
PAP: Wspomniała pani o dziennikarzach. Obecnie dzięki sieci prawie każdy na świecie może śledzić, co się w Ukrainie dzieje. Od opinii publicznej natomiast w dużej mierze zależą decyzje innych państw. To może mieć kolosalne znaczenie dla przebiegu i wyniku konfliktu.
AP: Zdecydowanie się z tym zgadzam. Myślę, że gdyby nie postawa Ukrainy, którą zobaczył cały świat w mediach społecznościowych, gdyby nie to, jak niesie się obecnie informacja, to nie mielibyśmy takiego nastawienia. Sądzę, że z każdym kolejnym dniem, z którym wiemy więcej, wsparcie dla Ukrainy się umacnia.