Ukrainka Daria: obudziły nas wybuchy bomb i uciekałyśmy. Odradzano mi Polskę, a ja teraz namawiam, żeby tu się schronić
Daria przyjechała z Nikopola. Wybrała Racibórz, bo tu mieszka od kilku lat jej dawna sąsiadka z rodzinnego miasta - Olga. - Czy Polacy zdają sobie sprawę, że Putin chce zrobić z Ukrainy to, co wasz kraj miał w czasach komuny? - mówi nam Ukrainka.
Olga - koleżanka Darii uchodźczyni - do Raciborza przybyła prawie 5 lat temu. Jest zadowolona z przeprowadzki, znalazła tu pracę (w Ośrodku Sportu i Rekreacji). Obecnie włada polskim dość dobrze i służy jako tłumacz i przewodnik dla swoich znajomych, którzy pojawiają się wśród uciekających przed wojną.
- W pierwszej kolejności wszyscy chcą się uspokoić, zadbać o miejsce pobytu, o jedzenie. Wszystko jest rozproszone, tymczasowe. Oni chcą się zebrać, działać wspólnie, pomagać sobie. Większość myśli, żeby wracać. Liczą, że lada dzień na Ukrainie się uspokoi. Oni tam wszystko zostawili. Tu nie mają praktycznie niczego - mówi nam Olga raciborzanka.
- Jacy przyjeżdżają? Wystraszeni, załamani tym, co ich spotkało. Masakrycznie wygląda ta sytuacja i tam i tutaj. Oni nie wiedzą, co ich tu czeka, a mężowie zostali na Ukrainie. Tam są ich domy, mieszkania, cały majątek. Uciekali, żeby przede wszystkim ochronić dzieci - tłumaczy Olga.
Uważa Racibórz za dobre miejsce do życia. Ona znalazła tu pracę dla siebie i szkołę dla dzieci. - Dla mnie jest tu super. Uczyłam się wcześniej języka, kiedy zdecydowałam, że chcę się przenieść do Polski. Znałam już go trochę i radzę sobie teraz całkiem nieźle - uważa Ukrainka.
Co jej zdaniem jest podstawową różnicą dla Ukraińców przybywających do Polski? - Myślę, że mogą nie podzielać tutejszego podejścia do spraw religijnych. Choć nasze narody są bardzo podobne, to są rzeczy, którymi się różnią i podstawową jest inna mentalność. W Polsce jest więcej kościoła w życiu codziennym niż u nas. Na Ukrainie nie ma religii w szkołach. To osobista sprawa człowieka, bez nacisku, że trzeba chodzić do kościoła. Jak idę, to idę, a tu się trzeba tłumaczyć, dlaczego nie było się w kościele. U nas większość się modli, wierzy, ale w kościele to raz w Wielkanoc, raz na Boże Narodzenie. Choć oczywiście są i tacy, bardziej się angażują - zauważa Olga.
W Raciborzu i okolicach są wciąż wolne miejsca dla uchodźców, a ci koczują po dworcach wielkich miast. Dlaczego tak się dzieje? - Bo nie wiedzą, co ich czeka w takiej okolicy, której nie znają. Jak większe miasto, to i większe możliwości, myślą, że znajdą tam mieszkanie i pracę. Po prostu boją się jechać w nieznane. Że ich gdzieś wywiozą i nie wiadomo co się z nimi zadzieje - sądzi Daria.
Dzięki jej tłumaczeniu mogliśmy zapytać jej koleżankę Darię z ukraińskiego Nikopola o jej odczucia z podróży do Raciborza i wrażeń z kilkudniowego już pobytu w mieście. Daria ma o Polsce i Polakach jak najlepsze zdanie. - Już na granicy spotkałam się z ogromną życzliwością Polaków. Dziecko nie miało rękawiczek, bo gdzieś zgubiło, a wolontariuszka od razu poszukała i dała mu nowe. Pomoc od was była natychmiastowa. Nawet bez pytania. Nie zdążysz spytać, a tu ludzie chcą pomagać. Bardzo miłe przyjęcie było - wspominała Daria pierwsze chwile w naszym kraju.
W Nikopolu został jej mąż z chorą teściową.
Decyzję o wyjeździe podjęła po nocy, kiedy Rosjanie zaczęli strzelać w elektrownię jądrową w Energodarze. Nikopol leży od niej jakieś 7 km. Z mieszkania Darii widać ten obiekt. - Byliśmy bardzo blisko tego ostrzału. Słyszeliśmy też, jak bomby spadły na wojskową jednostkę. W nocy zbudziły nas te wybuchy - przyznała pani Daria.
Jest w kontakcie z rodziną. Teraz w ich okolicy się uspokoiło, ale wciąż są alarmy przeciwlotnicze. Zniszczeń w mieście jeszcze nie było. - Nasi bronią się, trzymają - mówiła.
Chciałaby, żeby wojna jak najszybciej się skończyła.
Czy spodziewała się jej wybuchu? - Nikt u nas nie wierzył, że do tego dojdzie. Ja osobiście myślałam, że wszystko na to wskazuje, ale i tak sobie powtarzałam, że nie może tak być, żeby wojna u nas była - przyznała.
Obie Ukrainki są po trzydziestce. Mają dzieci w wieku 8 i 12 lat.
Rozmawialiśmy z nimi, kiedy przyszły na zajęcia dla dzieci Ukraińców zorganizowane przez RCK i OSiR w Arenie Rafako. Były tam również dwie inne panie - młoda kobieta i jej teściowa, obie z Łucka. Zakwaterowano je na kempingu w Oborze. Przybyły do Raciborza z dwójką małych dzieci. - W Łucku strzelali w pierwszy dzień agresji. Zrzucono tam kilka bomb. Syn został, my wyjechałyśmy. Podróż była ciężka. Jesteś my w kontakcie z mężem. Na razie sytuacja się uspokoiła. Jeszcze nie powołano go do wojska. Chcemy jak najszybciej wracać do siebie. Znaleźliśmy się w Raciborzu, bo tu byli nasi znajomi i polecili nam, żeby tu się schronić - podsumowały kobiety.