Życie uchodźców to codzienność kontrastów [REPORTAŻ]
Od 24 lutego, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, w Wodzisławiu panuje powszechna mobilizacja wszystkich, którzy chcą i mogą pomóc. Na pierwszej linii pomocy znaleźli się urzędnicy, którzy stali się wolontariuszami. Jak obecnie wyglądają miejsca, w których przebywają Ukraińcy i czy w naszym mieście znaleźli trochę wytchnienia?
Już przez otwarte drzwi z budynku dobiega gwar. Głosy bawiących się dzieci przeplatają się z rozmowami ich mam i babć. Ktoś krząta się w aneksie kuchennym, a w dookoła rozlega się woń świeżo wypranych ubrań, które właśnie zostały wyciągnięte z pralki. Pani Walentyna, jedna z kobiet, która przez znajomość polskiego przyjęła nieformalną funkcję liderki, przyczepia na pralkę kartkę z napisem „przerwa”, pisanym cyrylicą. - Po tylu praniach musimy jej dać trochę odpocząć – wyjaśnia, a pod nogami przemyka jej zdalnie sterowany monster truck. Z drugiego pomieszczenia dobiega słaby chichot maluchów, zadowolonych ze zrobionego właśnie psikusa. Ten uśmiech pojawił się dopiero po ich przyjeździe. Jeszcze kilka dni temu one i ich matki nie wiedziały, czy dożyją jutra. Na ich domy spadały bomby, a konwoje z uciekinierami trafiały pod ostrzał zaślepionych Rosjan.
Szczęście w nieszczęściu
Właśnie w takim ostrzelanym pociągu spod Kijowa uciekła Inna, którą wojna zastała w zaawansowanej ciąży. Do Wodzisławia już wcześniej trafiła jej matka, Olena. Przed chwilą dowiedziała się, że została babcią. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, który przykrył smutek, bo wczoraj dowiedziała się z kolei, że jej dom został zrównany z ziemią i już nie ma do czego wracać. Takie kontrasty to codzienność. Smutek po utracie dobytku przeplata się z codziennym szczęściem, m.in. z przychodzących na świat na obczyźnie maluchów.
Płacz noworodka
Innę na wodzisławską porodówkę zawiózł sam prezydent. - Inna spędziła sześć dni w piwnicy, która służyła za schron. Kiedy przyjechała do nas, wszystkie miejsca były chwilowo zajęte, znalazła sobie miejsce na podłodze. Kobieta w 9. miesiącu ciąży! Szybko udało jej się znaleźć dom u osób, które zgłosiły do nas możliwość przyjęcia uchodźców. Tam znalazła opiekę, a 19 marca pojawiły się bóle porodowe i trzeba było szybko zadziałać, więc została przewieziona do wodzisławskiego szpitala. Tam w nocy 20 marca na świat przyszedł Miroslav – mówi Anna Szweda-Piguła, dyrektor Centrum Rozwoju Miasta, która wraz z całym sztabem urzędników od miesiąca stała się także wolontariuszką, pomagając uchodźcom o różnych porach dnia i nocy. Podczas naszej rozmowy dyrektorka odbiera telefon. „Dwie kobiety i duży pies… Może być ciężko, bo miejsca dla osób ze zwierzętami już się wyczerpały” - podsłuchujemy, a nasza rozmówczyni przekazuje prośbę do swojego zespołu w celu poszukiwania miejsca. Coraz trudniej znaleźć dom dla uchodźców, bo wiele lokali już się zapełniło.
Mamy też bliźniaki
Miroslav to nie pierwsze dziecko uchodźców, które urodziło się w szpitalu w Wodzisławiu Śląskim. Wcześniej na świat przyszły bliźniaki, dwójka chłopców. Są pod opieką powiatu. - Miałem wielką przyjemność odebrać młodą mamę i jej synka ze szpitala i zawieźć do jednego z okolicznych domów, gdzie czekali na nich ciocia Natasza i starszy brat Timofi – podkreśla prezydent Mieczysław Kieca. Kiedy tylko może, staje się kierowcą na potrzeby przyjezdnych. Do lekarza zawoził m.in. dwójkę dzieci Jarosława i Ariankę. Jak podkreślają wolontariusze, dużą pomoc dla uchodźców świadczą również lekarze, którzy nieodpłatnie udzielają porad nawet o późnych porach.
Miejsca się zmieniają
W Wodzisławiu znajdują się dwa miejsca pobytu uchodźców w obiektach gminnych. Pierwszy to duża sala gimnastyczna, w której znajdują się wspólne miejsca pierwszej potrzeby. Kiedy uchodźcy przyjeżdżają, trafiają do sali gimnastycznej i otrzymują swoje łóżko. Trudno tu jednak o intymność czy spokój. Ciągły gwar, rozmowy, zabawy z dziećmi. To sala na przeczekanie. Kiedy już Ukraińcy ochłoną i okrzepną, a miejsce na to pozwala, mogą przenieść się do drugiego miejsca – zaadaptowanej na cel pokoi dla Ukraińców bursy oraz innych pomieszczeń: małej sali gimnastycznej, którą w jeden wieczór trzeba było dostosować (o co zresztą pojawił się spór z klubem sportowym), a także piwnic, w których do tej pory trenował inny klub sportowy. W jednym z pomieszczeń piwnicznych już rozstawiono kilkanaście kolejnych rozkładanych łóżek. Czekają, bo w każdej chwili może przyjechać kolejna grupa uchodźców, skierowana tu przez służby wojewody. Było już tak, że wszystkie miejsca były zajęte i trzeba było szukać nowych.
- Dlatego w pierwszej kolejności myśleliśmy o pomieszczeniach w tym samym budynku, które można było jeszcze zaadaptować. Stąd właśnie konieczność ekspresowej adaptacji sali gimnastycznej. W bursie pomaga codziennie kilkunastu wolontariuszy i urzędników, często to właśnie urzędnicy są wolontariuszami. W dużej sali gimnastycznej, naszym drugim punkcie, jest podobnie. A liczba uchodźców zmienia się z godziny na godzinę, bo jedni przyjeżdżają, inni wyjeżdżają lub znajdują dla siebie miejsce u naszych mieszkańców – wyjaśnia Anna Szweda Piguła.
Wodzisławianie pomogli już ponad 1000 osób z Ukrainy, które trafiały do lokali przygotowanych przez miasto, a także prywatnych domów. W momencie naszej rozmowy miasto przygotowało około 250 miejsc w swoich obiektach, natomiast potrzeby wojewody wskazują na około 500 miejsc. W planach jest adaptacja kolejnych miejsc. Liczba zajętych miejsc cały czas się zmienia.
Potrzeby? Tylko praca
- Bardzo dziękujemy, że mogliśmy znaleźć tu miejsce. To ogromne wsparcie i jesteśmy bardzo wdzięczni – mówi po raz pierwszy pani Walentyna, ale to zdanie podczas tej wizyty padnie jeszcze kilkakrotnie. Nie ma problemu z komunikacją po polsku.
- Byłam w Polsce 40 lat temu i teraz, kiedy przyjechałam ponownie, przeżyłam ogromne zaskoczenie tym, co tu zastałam. Postęp, który nastąpił jest ogromny. Ja przyjechałam tu z Dniepru. Teraz naszych miast: Charkowa, połowy Kijowa, Mariupola już nie ma. Dwa dni temu otrzymałam informację, że na dom mojej koleżanki spadła bomba, zabijając ją, jej wnuka i synową. Rosjanie chcą nas bez skrupułów zlikwidować. Takie sytuacje mają miejsce codziennie – mówi wstrząśnięta Ukrainka. W Wodzisławiu znalazła schronienie wraz z córką Iriną i wnukiem.
Kiedy pytamy, czego obecnie im brakuje, czego potrzeba, odpowiada bez zastanowienia: - My chcemy pracować, potrzebujemy pracy.
Mamy nowych sąsiadów
W salach pojawia się zapach obiadu. Przywieźli catering. Wodzisławscy goście mogą znów się posilić, przerywając na chwilę rozmowy. Uchodźcy zaczynają tworzyć zgraną społeczność, można by powiedzieć, że zaczynają się urządzać. Z pomocą urzędników znajdują mieszkania w domach prywatnych, zwalniając miejsca dla kolejnych w bazie miejskiej. O tym, jak gościnnie do Ukraińców podchodzą miejscowi, może świadczyć sytuacja z Radlina II, gdzie w bardzo szybkim czasie mieszkańcy wyremontowali i przygotowali pomieszczenia w jednym z budynków. Zamieszkało tam 13 osób z kilku rodzin, przeniesionych z zasobów miejskich, które już stworzyły zgraną społeczność.
Po chwili naszej rozmowy z panią Walentyną, z torebki Anny Szwedy-Piguły rozlega się dźwięk dzwonka telefonu. Oddzwaniają. Znalazł się dom dla dwóch kobiet i dużego psa. Nie minęło nawet 5 minut.
Ludzie
Prezydent Wodzisławia Śl.