Gdy strażakom szefuje kobieta - rozmowa z prezes OSP Turza Śląska Iwoną Wajsman [WYWIAD]
Z panią prezes OSP Turza Śląska Iwoną Wajsman rozmawiamy o służbie pożarniczej, kierowaniu jednostką, kobietach w szeregach OSP oraz wspomnieniach, dotyczących akcji ratowniczych.
FRYDERYK KAMCZYK: Kiedy zaczęła się Pani przygoda z pożarnictwem?
IWONA WAJSMAN. - Wszystko zaczęło się w 2014 roku. Nie miałam wcześniej styczności z OSP. A w szeregi jednostki wstąpiłam w powodu brudnych okien (śmiech). Panowie nie przywiązywali zbytniej wagi do takich spraw, a że we wspomnianym roku OSP Turza Śląska obchodziła swój jubileusz 60-lecia, to wypadało, żeby ktoś umył okna z tej okazji… i tak się zaczęło. Zaś w czasie uroczystości żartowano, pokazując na mnie, że to będzie przyszła Pani Prezes, no i można powiedzieć, że proroctwo się spełniło już rok później!
- Jak wyglądały początki służby? Co było najtrudniejsze?
- Na pewno nie było łatwo. Ledwo wstąpiłam do OSP, to do roku zostałam prezesem, a nie mając doświadczenia, trudno mi było połapać się w tych wszystkich sprawach administracyjno-technicznych. Jednak szybko się odnalazłam w nowej rzeczywistości i chyba się sprawdziłam… skoro co roku zdobywałam kolejne szczeble we władzach OSP. Jest o tyle trudniej, że kobiety we władzach OSP to rzadkość. W powiecie jestem jedyną Panią Prezes, w województwie będzie nas kilka… jeszcze sporo pracy przed nami, by przebić się do tego męskiego świata.
- Kierowanie jednostką OSP, to chyba wyzwanie dla kobiety-szefa, czy łatwo dowodzi się męskim środowiskiem strażaków i co jest w tym najtrudniejsze?
- Oczywiście, że nie! - (śmiech). Choć jest to zabawna sytuacja i czasem szczerze mówiąc, współczuję moim kolegom strażakom, którzy wyrywają się z domu od swoich małżonek, żeby odetchnąć, a tu przychodzą do jednostki i znowu „baba”… (śmiech). Wspólnie musimy szukać kompromisu i to w wielu kwestiach, tych poważnych, ale też i tych błahych, jak kolor ścian w biurze. Co do zakupu sprzętu, to się nie wtrącam - na szczęście w Jednostce jest Naczelnik, który zajmuje się tymi sprawami i tym akurat nie muszę się przejmować. Można powiedzieć, że On wybiera, ja płacę (śmiech). Ale tak na poważnie, to na moich barkach spoczywają wszelkie sprawy administracyjne, a proszę mi wierzyć – OSP to jest mała firma i sporo jest spraw do ogarnięcia…
- Pamięta Pani swoją pierwszą akcję?
- Tak, to było parę dni po zakończonym kursie. Jechaliśmy do pożaru piwnicy. Pamiętam tę adrenalinę i duże wsparcie ze strony kolegów z zastępu, że dam radę… Na szczęście na miejscu okazało się, że to nie było nic poważnego. Ale jest jedna akcja, też z początków mojej działalności, którą wspomina cała jednostka do dzisiaj (śmiech). Zostaliśmy zadysponowani do pożaru trawy. Z takim zaangażowaniem próbowałam przytłumić ogień, że spaliłam tłumicę – tutaj dla tych, co nie orientują się w sprzęcie strażackim, to coś na kształt wiosła, tylko z gumowym zakończeniem, którym uderza się w ziemię, żeby stłumić ogień. Do teraz mam zakaz wyjeżdżania do traw, bo jak twierdzą moi koledzy, przynoszę za duże straty (śmiech) - choć ja uważam, że to był raczej felerny sprzęt, niż źle prowadzone czynności.
- Jakie ma Pani rady dla kobiet, które chciałyby działać w OSP?
- Przede wszystkim, żeby się nie poddawały i realizowały swoje pasje. Mimo, że jest to raczej „męski świat”, to warto próbować przemycić kobiecy pierwiastek do tej formacji. Nie wszystko musi być przecież „biało-czarne”, trochę „różowego” nie zaszkodzi!
- Jak zachęcić kogoś do wstąpienia w szeregi OSP?
- Powiem krótko, trzeba przyjść i zobaczyć naszą działalność „od środka”, poznać ludzi z pasją, gotowych poświęcić się dla ratowania drugiego człowieka, narażając niejednokrotnie swoje własne życie… czemu przyświeca nasze strażackie hasło: „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek!” To jest piękna, choć niełatwa służba… Ja nie wyobrażam sobie co by było, gdyby Ochotników zabrakło…