Pomimo wielu wad jest tu przyszłość – mówi o szpitalu w Rybniku jego nowy dyrektor [WYWIAD]
O remoncie porodówki, przywróceniu działalności interny oraz prawdziwych przyczynach problemów finansowych szpitali rozmawiamy z dr Jarosławem Madowiczem, dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku.
- Co słychać w temacie "porodówki XXI wieku". Szpital dostał od miasta 7,2 mln zł na remont oddziału ginekologiczno-położniczego, ale za te pieniądze nikt nie chciał tego zrobić.
- W momencie przygotowywania przetargu przyjęto stawki remontowe na dany dzień projektowy. Gdy cała procedura została przeprowadzona, ceny na rynku usług budowlanych wzrosły na tyle, że te środki finansowe nie wystarczają na tak duży remont. Zwróciliśmy się do pana marszałka, żeby zarząd województwa uwzględnił tę różnicę (brakowało około 5 milionów złotych). Nie spotkaliśmy się z odmową, ale musimy poczekać na przyjęcie nowego budżetu. W związku z tym podjąłem decyzję, aby podzielić to zadanie na dwie części.
Odrębnym zadaniem wyremontujemy porodówkę i neonatologię, a odrębnym oddział ginekologii i położniczy.
Na tę pierwszą część mamy środki, bo miasto nie wycofało się z finansowania. Poprosimy tylko, aby przesunąć je na kolejny rok budżetowy. W ten sposób rozpoczniemy remont od porodówki i neonatologii. Gdy te prace uda się wykonać, przejdziemy do drugiej części.
- Kiedy to nastąpi?
- Myślę, że w drugiej części przyszłego roku będziemy już po remoncie porodówki i neonatologii.
- Skoro jesteśmy przy pieniądzach... Strata za 2020 rok wyniosła 34 mln zł, w 2021 było to 25,7 mln zł. Jak to wygląda po pierwszym półroczu 2022 roku?
- Trudno o tym mówić, bo jeszcze nie rozliczyliśmy w pełni tego okresu. Za to powiem o pozytywach - otrzymaliśmy z budżetu województwa środki na pokrycie części zobowiązań, jesteśmy w trakcie rozmów z wierzycielami, staramy się zobowiązania wymagalne zrealizować.
- Problem finansowy dotyczy wielu szpitali, ale nie wszystkich. Po sąsiedzku, w Raciborzu, zeszły rok udało się zamknąć na pięciomilionowym plusie. Można by powiedzieć: da się.
- Powiem tak: gdybyśmy byli szpitalem jednoimiennym, to pewnie też zamknęlibyśmy zeszły rok na plusie. Należy zwrócić uwagę na to, jakie było finansowanie w covidzie. Szpitale monoprofilowe - "covidowe" - miały inaczej finansowane świadczenia.
- W Tychach, gdzie był pan dyrektorem, też tak było?
- Tak. Tychy, Racibórz, Gliwice to były szpitale jednoimienne. Finansowanie wyglądało zupełnie inaczej, dało się spiąć ten budżet. Natomiast pozostałe szpitale musiały przejąć ciężar normalnego leczenia od placówek jednoimiennych. W przypadku niektórych procedur jest to z zasady deficytowe. To jeszcze bardziej skomplikowało sytuację finansową pozostałych szpitali. Interna, chirurgia to oddziały, na których szpital nigdy nie zarobi.
- Z czego to wynika? NFZ tak nisko wycenia te świadczenia?
- Wycena świadczeń w tych zakresach jest w naszej ocenie zaniżona. Zasady rozliczeń również nie zawsze są korzystne dla szpitala. Dotyczy to pacjenta, którego musimy leczyć w dwóch albo trzech zakresach np. zoperowaliśmy go, ale doznał udaru. Był zoperowany na chirurgii, teraz trafia na neurologię. Tymczasem w NFZ możemy rozliczyć tylko jeden z tych zakresów, czyli jeden z zakresów świadczymy za darmo.
- Na logikę powinno być tak, że skoro mieliście więcej niecovidowych pacjentów, bo przejęliście ich np. z powiatu raciborskiego, to powinno być dobrze. Nie ma przestojów, łóżka są obłożone, praca wre.
- Tyle że to nie działa w ten sposób. Pierwszy przykład już podałem, podam jeszcze jeden. Mamy pacjenta. Wypisujemy go do domu, ale w ciągu kolejnych 14 dni jego stan komplikuje się i ponownie przyjmujemy go do naszego szpitala z tą samą jednostką chorobową. NFZ już za niego nie zapłaci.
- Dobrze, że pan o tym mówi, bo w takim zwykłym odbiorze społecznym tego, co dzieje się w służbie zdrowia, wszystko rozbija się o zarobki lekarzy (czy też szerzej - personelu medycznego).
- Oczywiście, koszty osobowe są znaczącym kosztem w działalności takiego podmiotu. Ale to nie wszystko. Proszę zobaczyć, jakie mamy regulacje w zakresie Ustawy o zamówieniach publicznych. Wiele usług i materiałów kupujemy na zewnątrz. Jeśli to jest coś cyklicznego - np. dostawa leków, usługi sprzątania, prania czy żywienia - to dostawca zgodnie z prawem może raz w roku podnieść nam cenę. Robi to w oparciu o wskaźniki inflacyjne, wzrost kosztów produkcji, utrzymania pracowników. Natomiast my jako podmiot nie mamy takiej możliwości wobec płatnika, czyli Narodowego Funduszu Zdrowia. Dlatego my, zgodnie z prawem, musimy wydawać więcej, a jednocześnie nie mamy prawa do zwiększenia wyceny świadczeń.
- Wszystko sprowadza się więc do polityki.
- Zmiany muszą mieć charakter legislacyjny. Ustawodawca zabezpieczył interes przedsiębiorców (prywatnych i publicznych). Natomiast interes szpitali nie jest w tym zakresie chroniony.
- Jak to wszystko, o czym pan mówi, ma się do rażących dysproporcji w zarobkach lekarzy na etacie i lekarzy na kontraktach? Spotkałem się z twierdzeniami, że ci drudzy mogą zarabiać 2-3 razy więcej od tych pierwszych.
- Nie wiem, czy te różnice w zarobkach mogą wynosić aż tyle, ale trzeba mieć na uwadze to, że osoba na kontrakcie (to może być lekarz, ale też przedstawiciel innej grupy zawodowej, bo tam też zatrudniamy na kontraktach) działa jak przedsiębiorstwo. Oznacza to, że musi we własnym zakresie opłacić wszystkie składki, które to my opłacamy w przypadku pracowników etatowych. Taka osoba nie ma też płatnego urlopu. Jeśli chce z niego skorzystać, to w tym czasie nie zarabia. Musi więc uwzględnić również taki koszt. To samo dotyczy zwolnienia lekarskiego, w czasie którego pracownik kontraktowy nie otrzymuje wynagrodzenia. Pracownik kontraktowy nie ma również prawa do nagrody jubileuszowej. Jeśli pracownik na etacie popełni błąd, odpowiada trzykrotnym wynagrodzeniem (chyba że popełni go umyślnie, wówczas możemy próbować odzyskać pieniądze w drodze regresu). Natomiast jeśli błąd popełni pracownik kontraktowy, to szpitala ten błąd bezpośrednio nie dotyka finansowo. Koszty spadają na pracownika kontraktowego. Dlatego on musi zabezpieczyć się również na taki wypadek - wykupić polisę. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że pracownik kontraktowy kosztuje pracodawcę więcej niż pracownik etatowy, jednak jeśli podliczymy wszystkie koszty, może okazać się, że to pracownik etatowy jest dla pracodawcy droższy od kontraktowego.
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu