To jest też mój problem z Kościołem – duchowni, oni denerwują mnie dość często
- Księdzem nie zostaje się po to, by się w życiu jakoś urządzić. Ksiądz bez wiernych świeckich wokół siebie nic nie znaczy - pisze ks. Daniel Trocholepszy.
Hierarchia kościelna jest dowodem na istnienie życia poza ziemią
W powieści Cervantesa „Don Kichot z La Manchy” główny bohater zakochuje się w wieśniaczce, którą nazywa Dulcyneą. Miłość Don Kichota do Dulcynei była czymś zupełnie niezrozumiałym dla jego giermka, Sancho Pansy. Każdy z nich miał zupełnie inne spojrzenie na Dulcyneę. Don Kichot patrzył na wybrankę serca, nie widząc jej żadnych wad. Sancho Pansa z kolei patrzył na nią z dystansem i widział w niej zwykłą wieśniaczkę. Dwa zupełnie inne podejścia do Dulcynei wynikały z tego, że jeden z nich ją kochał, a drugiemu była zupełnie obojętna. Tak samo jest z Kościołem. Znam wielu ludzi, którzy mówią o Kościele bardzo pięknie, bo są do niego pozytywnie nastawieni, wielu ludzi tę wspólnotę po prostu kocha. Ale znam też takich, którzy twierdzą, że Kościół powinien się zmienić, zreformować. Są i tacy, którzy uważają Kościół za organizację szkodliwą, nadającą się do kasacji. Jakie jest moje widzenie Kościoła? Kiedy myślę o Kościele, to mam wrażenie, że mogę mieć takie spojrzenie na tę „oblubienicę” jak Don Kichot na Dulcyneę. Bo właściwie wszystko, co dobre w życiu, zawdzięczam Kościołowi właśnie. Czy Kościół, który widzę, ma zmarszczki?
Wyobraźmy sobie taką sytuację: rozpoczyna się rok szkolny, nauczyciel matematyki w klasie maturalnej przychodzi na pierwszą lekcję, pokazuje uczniom podręcznik do matematyki i mówi: „Macie tu świetny podręcznik do matematyki, tu jest wszystko napisane i wytłumaczone, radźcie sobie sami. Do zobaczenia na maturze w maju”. Dobrze wiemy, jak wyglądałaby nauka w takiej klasie. Sama książka w ręku ucznia nie wystarczy. Uczeń potrzebuje jeszcze nauczyciela. Niestety, ten system rodzi pewien problem. Bo w szkole problem jest zawsze z nauczycielem, przynajmniej z perspektywy uczniów. Uczniowie nigdy nie narzekają na słabe podręczniki.
Podobnie jest z Kościołem. Jezus nie zostawił po sobie żadnego tekstu spisanego, zostawił po sobie Kościół, czyli ludzi, którzy głoszą Jego naukę. Z czasem ci uczniowie naukę Jezusa spisali. Widocznie dla Jezusa posłanie w świat Kościoła było ważniejsze. I to rodzi pewne napięcie. Jak długo żyję, nigdy nie spotkałem kogoś, kto miałby problem z jakimś fragmentem Pisma Świętego. Nikogo nie denerwuje Pismo Święte, dekalog, ale księża i biskupi to co innego. To jest też mój problem z Kościołem – duchowni, oni denerwują mnie dość często. Nawet nas duchownych inni duchowni też denerwują. Zwłaszcza wyżsi rangą przedstawiciele kościelnej hierarchii mierzą się z naszą słuszną krytyką.
Niekończące się afery z tuszowaniem pedofili wśród księży należą pewnie do tych najbardziej uzasadnionych powodów krytyki duchowieństwa, ale nie są jedynym.
Tym, co mnie oburza, jest jeszcze brak umiejętności przyznania się do błędów i przyjmowania krytyki, niezrozumiały sposób komunikowania się z ludźmi, nie tylko na ambonie; przesadny patos i wręcz książęcy styl funkcjonowania; otaczanie się dworem, czyli grupą pochlebców utwierdzających wyższych hierarchów w odrealnieniu od normalnego życia; mentalność warownej twierdzy przejawiająca się w ciągłym szukaniu jakiegoś wroga; związanie z polityką; brak normalnych relacji z ludźmi.
Litania mogłaby być dużo dłuższa. Poziom odrealnienia niektórych duchownych można spuentować sarkastycznym stwierdzeniem, że hierarchia kościelna jest dowodem na istnienie życia poza ziemią. Żeby było ciekawiej: pochodzi ono od przedstawiciela tej hierarchii właśnie. Ważne pewnie, by pamiętać, że krytykując te postawy, nie należy wpadać w krytykanctwo. Można wtedy wylać dziecko z kąpielą. Tym, co nam, kapłanom, trzeba co jakiś czas przypominać, jest służebny charakter naszego powołania. Księdzem nie zostaje się po to, by się w życiu jakoś urządzić. Ksiądz bez wiernych świeckich wokół siebie nic nie znaczy.
Wśród dóbr ważnych na pierwszym miejscu jest przyjaźń
Kiedy tak się przeżywa powołanie do kapłaństwa, to staje się ono źródłem wielu radości i pięknych doświadczeń. Nawiązywanie pięknych, dojrzałych relacji z ludźmi jest wielką wartością kapłaństwa. Bycie księdzem otwiera wiele drzwi, drzwi ludzkich domów, ale przede wszystkim drzwi ludzkich serc. Kapłaństwo to są relacje, wspaniali ludzie, których można spotkać. Dzięki kapłaństwu można stać się częścią życia wielu ludzi w najważniejszych dla nich momentach. Ludzie przed kapłanem otwierają najskrytsze zakamarki swojej duszy, prosząc pod osłoną tajemnicy spowiedzi o odpuszczenie swoich grzechów, o których mówią mu właśnie dlatego, że jest księdzem.
Bycie księdzem zatem wymaga ogromnej wrażliwości na człowieka. Bycie księdzem daje możliwość, aby zbudować w życiu bardzo głębokie więzi międzyludzkie. To jest dla mnie jedna z większych wartości, które dał mi Kościół. W Kościele bardzo dużo zależy od tego, jak my się znamy, jakie relacje między sobą budujemy. Dla mnie Kościół jest miejscem kształtowania się głębokich relacji z ludźmi. Niektóre z nich można z czasem nazwać przyjaźnią.
Kiedy byłem w szkole średniej, zafascynowała mnie postać Leszka Kołakowskiego. To był jeden z najwybitniejszych intelektualistów w powojennej historii Polski, a być może nawet w ogóle w historii. Poruszyło mnie pewne jego wyznanie, które dopiero po latach nieco bardziej rozumiem. Kołakowski kilka lat przed śmiercią udzielił wywiadu. Dziennikarz zapytał go tak: „Chcę usłyszeć, czego Leszek Kołakowski dowiedział się o życiu ze wszystkich mądrych książek, z własnego doświadczenia i ze swoich przemyśleń. Gdyby miał pan wybrać jedno dobro najważniejsze w życiu, to co by pan powiedział?”. Kołakowski odparł: „Najchętniej bym milczał. Ale gdyby mi pan zaczął wyrywać paznokcie, albo gdyby mnie pan solidnie przypiekał, to pewnie powiedziałbym, że wśród dóbr ważnych w życiu na pierwszym miejscu jest przyjaźń”. Kiedy to pierwszy raz przeczytałem, pomyślałem: „Taki mądry i tyko tyle może powiedzieć?!”.
Tak naprawdę Kołakowski po latach intelektualnych poszukiwań doszedł do tego, co jest w samym sercu ewangelii, co jest sednem nauczania Jezusa. „Już Was nie nazywam sługami, ale nazwałem Was przyjaciółmi”.
To są słowa wypowiedziane przez Jezusa w wieczerniku tuż przed męką. To jest zdanie, do którego w ewangelii wszystko zmierza: „Nazywam was przyjaciółmi”. Jest taki moment w życiu, kiedy w relacji można nazwać się przyjaciółmi. Cała działalność Jezusa zmierza do tego zdania. Duchowość chrześcijańska jest duchowością przyjaźni. Również cała działalność Kościoła ma służyć budowaniu tej właśnie relacji. Jeśli jest inaczej i służymy jakimś innym celom, to jesteśmy daleko od serca ewangelii.
Oczywiście, doświadczenie Kościoła to nie tylko wymiar horyzontalny naszych wzajemnych międzyludzkich relacji. Kościół to coś więcej. Gdyby na tym się zatrzymać, to Kościół stałby się wspólnotą wzajemnej adoracji; wzajemnej radości z faktu, że jest nam razem tak dobrze. To jest taka bardzo realna pokusa w życiu każdego księdza, żeby tak przeżywać kapłaństwo i tak kształtować powierzone nam wspólnoty, by koncentrowały się na sobie albo na osobie księdza. To jest też jedna z form urządzenia się w życiu dzięki Kościołowi. Tak naprawdę w Kościele nie chodzi o nas. To nie my księża, ani nie wierni świeccy, ale nasz Pan Jezus Chrystus jest konstytucją kościoła. Dla Niego i dzięki Niemu istnieje Kościół. Dlatego ważne jest, żeby myśląc o Kościele, myśleć o tym, na ile pokazuje nam Jezusa. A nie ma lepszego momentu doświadczenia obecności Jezusa niż podczas Najświętszej Eucharystii. Jeżeli gdzieś mamy doświadczyć Kościoła, to najlepiej jest pójść na Mszę Świętą. Nie zrobimy tego bez księdza. Choćby dany ksiądz był w naszych oczach najgorszym grzesznikiem, Jezus staje się obecny w Kościele podczas sprawowania Mszy Świętej.
Kościołowi zawdzięczam wszystko, co najważniejsze w moim życiu
Znamy treść przypowieści o miłosiernym samarytaninie. Kiedy Kościół starożytny czytał tę historię, to zawsze pytał się, na ile jestem podobny, do tego, który jest pobity. Czy mam ochotę odnaleźć się w nim? Wcale nie w samarytaninie ani nie w kapłanie czy lewicie, tylko w człowieku, który jest półżywy. Czy ja widzę w tym człowieku siebie? Jeśli tak, to mogę zobaczyć, kim jest tak naprawdę samarytanin. Kościół starożytny tę ewangelię zawsze tak interpretował, żeby pokazać w samarytaninie Jezusa, żeby pokazać to, jaki jest Jezus i jaki jest człowiek. Każdy z nas jest najpierw potrzebującym miłosierdzia. To jest moje doświadczenie spotkania Jezusem, które dokonało się przez sakrament spowiedzi.
Miałem wiele takich momentów, kiedy byłem w życiu jak ten pobity człowiek. Tak naprawdę to jego sytuacja to obraz człowieka, który zgrzeszył. Ten pobity w ewangelii to jest człowiek, który odszedł od miejsca świętego i szedł w dół, do Jerycha. To jest człowiek, który się stoczył. Tu jest symbolicznie pokazana sytuacja grzechu człowieka. Co się wtedy dzieje z człowiekiem? Przychodzi do niego miłosierny samarytanin, Chrystus. To On się zatrzymał, On znalazł lekarstwo na moją biedę, to On opatrzył moje rany, poświęcił mi czas i uwagę. Tym, co Jezusa uruchamia do działania, jest ludzka bieda, to, że człowiek jest, jaki jest, pobity przez demona, pozbawiony możliwości działania. Jak Jezus widzi kogoś takiego, to po prostu przychodzi z pomocą. I robi, co trzeba zrobić. Do czego Jezus posyła swoich uczniów? Mówi im: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy”. Ja bym chciał mieć taką moc, ale jej nie mam. To, do czego nas posyła Jezus, co mamy robić, jest nie na nasze siły. To On, Jezus, ma taką siłę, żeby uzdrawiać chorych, wskrzeszać umarłych i wpędzać złe duchy. To Chrystus potrafi, a nie my. On jest Bogiem, nie ja.
Jak mam to robić w Jego imieniu, to lepiej mieć puste ręce, przynajmniej wiadomo, że to nie ja działam. To jest dla mnie uzasadnienie, dlaczego potrzebujemy ubóstwa w Kościele. Dlatego, żeby było jasne, że tym, który w Kościele coś daje, jest Chrystus. To widać też w tym, jak celebrujemy Mszę Świętą. Od wieków odprawiamy tak zwyczajnie, trochę chleba, wina z wodą, zawsze te same słowa, te same pieśni. A może by to zmienić? Mamy czasem taką pokusę, żeby z Eucharystii zrobić nasze ludzkie dzieło. Właśnie im bardziej wycofujemy się z działania, tym więcej jest miejsca dla Niego, tym bardziej mogę odkryć Jezusa przychodzącego do mnie.
Eucharystia to czas, kiedy Bóg działa przez ubogie środki. Kiedy zaczniemy to zmieniać, to będzie to nasze dzieło, nie Jego. A przecież nie tego chcemy. My nie możemy zapomnieć, że jesteśmy posłani do świata z darami, które nie są od nas.
To dla nas, kapłanów, jest szczególnie ważne. Nam, jak się zabieramy za głoszenie ewangelii, są potrzebne ubogie środki, żeby ci, co się z nami spotykają, wiedzieli, od kogo otrzymują to, co najważniejsze.
Mimo mojego jakże subiektywnego spojrzenia na Kościół myślę, że nie jestem jak Don Kichot, który nie zauważał żadnej wady u wybranki swojego serca. Wiele rzeczywistości w Kościele jest dla mnie nie do przyjęcia. Po dziesięciu latach bycia księdzem pewnie musiałbym uczciwie dodać, że niektóre z tych negatywnych zjawisk, które krytykuję w Kościele, sam też powielam. Nie wyobrażam sobie jednak mojego życia bez tej wspólnoty. Mogę powiedzieć, że Kościołowi zawdzięczam wszystko, co najważniejsze w moim życiu, a są to wiara, relacja z Bogiem, relacje z ludźmi i przyjaźnie. Mam to wszystko dzięki Kościołowi właśnie. Pytanie, jakie się rodzi we mnie, brzmi: co Kościół ma dzięki temu, że jest w nim ktoś taki jak ja? Ale to już jest osobny temat.
ks. Daniel Trocholepszy
O autorze nieobiektywnie
Z Danielem Trocholepszym, księdzem archidiecezji poznańskiej, poznaliśmy się na KUL-u: on zaczynał studiować liturgikę, a ja filozofię. Lubelska przygoda dla Daniela już się skończyła. Jest doktorem – napisał pracę o ruchu odnowy liturgicznej w swojej diecezji przed Soborem Watykańskim II – ma wykłady i ćwiczenia liturgiczne dla kleryków, a poza tym jest wikariuszem i katechetą. Postrzegam go jako człowieka towarzyskiego i wielkodusznego; podarował mi – ile razy mój wzrok na niej spocznie, to sobie o tym przypominam – 10-tomową „Powszechną encyklopedię filozofii”.
ks. Łukasz Libowski
Środek Europy, 21 wiek, a my takie rzeczy wysłuchujemy
Ja osobiście nie chciał bym przyjmować sakramentów od księdza, o którym wiem, że popełnia czyny niegodne i mówię tu o cięższym kalibrze grzechów, które chociażby wymienia bohater artykułu. Wiadomo, że nikt nie jest doskonały bo "Jeżeli mówimy, że grzechu w nas nie ma sami siebie zwodzimy"
ale są jakieś granice. Niepojęte jest, że ktoś myśli , że może rozkazywać Bogu. Nie ma to uzasadnienia w Piśmie Świętym. Sakrament byłby ważny zgodnie z nauką KK tylko do czego komukolwiek potrzebny, przecież "sprawiedliwy z wiary żyć będzie"
Myślę że dobrym wyjasnieniem kwestii o której piszesz może byc następujący cytat:
"Normalnie, odprawianie mszy czy przyjmowanie Komunii w stanie grzechu śmiertelnego jest równoznaczne popełnieniu świętokradztwa. Jednak sakrament byłby ważny; byłaby więc prawdziwa konsekracja i prawdziwa ofiara. Powód jest następujący: głównym szafarzem sakramentów jest Chrystus, więc są one ważne nawet jeśli wykonywane przez niegodnego kapłana. Jak mówi św. Tomasz z Akwinu: Chrystus może działać nawet przez kapłana duchowo umarłego."
Nie ma w tym fragmencie ani słowa o "mendzie" .
Ze słów kardynała Wyszyńskiego wynika, że to ksiądz sprowadza Boga na ołtarze.
""Otrzymaliście w tej chwili straszliwą (!) władzę. To jest władza nie tylko nad szatanami, nie tylko nad znakami sakramentalnymi, ale przede wszystkim — nad samym Bogiem! Jesteście przecież „spirituales imperatores" a jako tacy,macie władzę rozkazywać nawet samemu Bogu. On tego zapragnął, on tego od Was chciał! Będziecie mu rozkazywać gdy na Wasze słowa zstępować będzie na ołtarze — Bóg żywy, choć zakryty, lecz prawdziwy… Kto ku Wam patrzy, widzi w was Boga. Kto do Was się zbliża, nie szuka ludzkiego, ale Bożego. Prawdziwie: Sacerdos, alter Christus! Kapłan jest drugim Chrystusem."
Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński z przemówienia podczas święceń kapłańskich w Ołtarzewie 22.VI.1957 r.
"że ksiądz ma taką władzę nad Bogiem, że może go sprowadzić na ołtarze niezależnie od tego jaką mendą jest" .. Ze zdania "Choćby dany ksiądz..." które zacytowałeś absolutnie to nie wynika.
Do Zbawiony...
Jeśli chodzi o Boga i wiarę w to co mówi ksiądz i Pismo Św. - wszystko zweryfikować może tylko Bóg.
Jak przyjdzie i to zrobi - wtedy będziemy wiedzieć. Teraz, to możemy co najwyżej wierzyć.
Do do_nizej
Ano takie zmiany, o których mówi autor artykułu... że mu się nie podoba to i owo...
"Choćby dany ksiądz był w naszych oczach najgorszym grzesznikiem, Jezus staje się obecny w Kościele podczas sprawowania Mszy Świętej" Wyszyński byłby dumny z tego stwierdzenia i z tego, iż jago nauka o tym, że ksiądz ma taką władzę nad Bogiem, że może go sprowadzić na ołtarze niezależnie od tego jaką mendą jest.
Pozwolę nie zgodzić się z pierwszym punktem Lucjana. Jeśli chodzi o Boga i wiarę wszytko co mówi ksiądz można zweryfikować i Pismo Święte. Nawet jeśli ktoś jest nie wierzący to kościół katolicki opiera się o Biblię więc jakiekolwiek twierdzenia księdza z nią sprzeczne są nieprawdziwe. Oczywiście będą się jeszcze zasłaniać tradycją ale ta też powinna być zgodna z Biblią choć Bóg przestrzega w niej właśnie przed tradycją w liście do Kolosan 2.8. dlatego właśnie warto studiować Pismo święte aby nam księża i hierarchia nie wciskali ciemnoty bo "jak ślepy ślepego prowadzi to obaj w dół wpadną."
Jeśli w Kościele trzeba przeprowadzić zmiany to one nie mogą naruszać zasad wiary i Ewangelii. Jakie zmiany ty masz na myśli?
1. Matematyka jest realną nauką. Łatwo zweryfikować czyjeś umiejętności jej dotyczące. Jeśli chodzi o Boga i wiarę - nikt nie jest w stanie tego zweryfikować... Bardzo słaby przykład już na samym wstępie.
2. Jeśli wszystko opiera się o przyjaźń, to dlaczego biskup, czy kardynał, czy ktokolwiek inny decyzyjny w Kościele - jako "przyjaciel" autora tekstu nie podejmie żadnych zmian w kościele?
3. Jeśli nikt z wymienionych nie jest w stanie podjąć żadnych zmian w kościele po myśli autora, bo nie jest jego przyjacielem, to o czym autor w ogóle do nas mówi i do czego nas chce przekonać?...
Chce żebyśmy byli jego "przyjaciółmi" w instytucji, w której sam nie ma przyjaciół?
W czyim imieniu autor do nas mówi?... czy jest w stanie cokolwiek zmienić w firmie, w której pracuje?
Hipokryta nie ksiądz.