Marzę o Kościele, w którym wierzący będą rozmawiać ze sobą i z osobami niewierzącymi
Tych kilka słów, które tu skreślę, to jak najbardziej stronnicze i osobiste myśli. Świadom jestem, że najlepiej zabierać głos w tych sprawach, na które faktycznie ma się wpływ. Niech więc czytelnik z życzliwością i wyrozumiałością podejdzie do mych myśli, w których zabieram się do reformowania tego, co leży poza moim zasięgiem - pisze ks. Piotr Wilk.
Moje doświadczenie to głównie tradycja i ciągłość
Pochodzę ze stosunkowo niedużej, wiejskiej parafii. Gdy więc myślę o Kościele, który mnie zrodził, w pierwszej kolejności myślę o mojej rodzinnej parafii. Moje doświadczenie to głównie tradycja i ciągłość. Wówczas towarzyszyło mi przeświadczenie, że wszyscy żyją tym, czym ja: wszyscy mniej więcej dzieliliśmy czas między dom, szkolę i kościół. Cykl życia normowany był przez pory roku i rok liturgiczny. To wyraz tradycji, która do niedawna jeszcze była żywa, która faktycznie dotykała serca i stanowiła istotną część życia. W tym wszystkim uosobieniem tradycji i ciągłości był Proboszcz, który z jednej strony wydawał się nieco srogi, a zarazem miał poczucie humoru, lubił żartować, śpiewać i grać w piłkę nożną. W tym wszystkim jednak wskazywał na to, co chciał, żeby było najważniejsze dla niego i dla nas – na Eucharystię, o której często powtarzał nam, ministrantom gadającym w zakrystii, że to jest nie tylko modlitwa, ale Ofiara.
Później w moim życiu pojawił się Ruch Światło-Życie i możliwość pogłębienia świadomości mojej osobistej wiary oraz odczucie wspólnoty rówieśników, która buduje się wokół Chrystusa i Kościoła. Przy tym zaszczepiła się we mnie myśl, że to mój Kościół, w którym jest miejsce dla mnie, w którym mam swą działkę do spełnienia i że trzeba brać za niego odpowiedzialność. Oaza dała mi okazję spotkać wiarę, która zmienia życie, i spotkać ludzi, którzy są tego przykładami. Dodatkowo ludzie, których tam spotkałem, nauczyli mnie kilku ważnych spraw, m.in. radości ze służenia drugiemu człowiekowi oraz tego, że wśród wielu ścieżek ja mam moją własną i że moim celem jest stać się najlepszą wersją mnie samego.
Ile ludzi, tyle postaw, wiele pomysłów, wiele koncepcji
Doświadczenie Kościoła dziś na początku zamknąłbym w słowie „różnorodność”. Ilu ludzi, tyle postaw, wiele pomysłów, wiele koncepcji, coraz dalej mi do myślenia, że wszędzie musi być tak samo albo tak jak ja to robię. Spotykam różne formy przeżywania wiary – bardzo proste i równocześnie głębokie, czasem mocno intelektualne, a wszystkie takie ludzkie. A gdzie człowiek, tam i nieraz słabość, więc nieraz spotykam Kościół – albo też sam taki reprezentuję – który jest słaby, leniwy, choć też i starający się wciąż i wciąż trwać w wierności Bogu. A przy tym jest to Kościół, w którym widzę, że Ewangelia naprawdę żyje, że są ludzie, których ona zmienia, którzy potrafią być oddani Chrystusowi i bliźniemu, którzy potrafią kierować się w życiu wolą Boga, którzy doświadczają prawdziwej radości Dobrej Nowiny.
Wracając jeszcze do różnorodności w Kościele. Widzę Kościół, który w tym jest piękny, ale i niesamowicie trudny przez to, że jest różnorodny w swych cechach drugo- czy trzeciorzędnych, choć potrafi wytrwać razem w tym, co można określić jako ‘regula fidei’ – „rdzeń wiary”, a więc w tym, co prawdopodobnie można streścić w „Credo” i „Dekalogu”. Jednocześnie odczuwam pewien niepokój, żebym ja czy ktoś z mojego otoczenia nie popadł w herezję w najczystszej postaci, czyli właśnie żeby nie obrać jakieś swojej cząstki i nie uznać jej za najważniejszą, a zarazem za jedyną, dzięki której dopiero można być prawdziwym katolikiem. To czasami lęk o to, że tak mocno zakorkujemy się w tych koniec końców dość jałowych sporach, że zapomnimy i zostawimy samych ludzi, którzy żyją tu i teraz, a którym daleko do emocjonowania się tego rodzaju problemami.
Inne moje doświadczenie Kościoła to z jednej strony Kościół bardzo żywotny, ludzie, którzy płoną wiarą i chcą się nią dzielić i faktycznie realizują to w życiu, a z drugiej strony doświadczenie ludzi, którzy mają roszczenia i oczekiwania, bo im się należy, bo oni przyszli po zaświadczenie, bo akurat obecnie Kościół, wiara i Pan Bóg jest konieczny do zaspokojenia pewnych duchowych potrzeb. To takie smutne doświadczenie wiary deklarowanej, ale niekonsekwentnej; wiary, która raczej płynie z przyzwyczajenia niż z chęci poddania życia Jezusowi Chrystusowi.
Aby nie „reanimować trupa” czy „gonić króliczka”
O jakim kościele marzę? Gdy się zastanawiam nad tym pytaniem, przychodzi mi na myśl kilka kwestii.
W pierwszej kolejności marzę o Kościele, który raz jeszcze na nowo podejmie wspólny wysiłek zrozumienia, kim jest, oraz o Kościele, w którym będzie więcej uczciwej rozmowy między ludźmi wierzącymi i między wierzącymi a niewierzącymi.
W dalszej kolejności marzę o takiej wspólnocie, która nie stanie się celem sama dla siebie; która będzie miał odwagę przyznać się do swej niemocy albo do tego, że trzeba podejmować zmianę; która nie będzie jak mantrę powtarzała, zakłamując nieraz rzeczywistość, że "jest super, a będzie jeszcze lepiej"; która nie będzie przywiązana kurczowo do własnej wygody lub form pobożności, aby nie "reanimować trupa", czyli praktyk, które już nie docierają do mentalności ludzkiej, czy – mówiąc inaczej – która przestanie wreszcie "gonić króliczka", czyli robić coś, aby robić, bez zastanowienia się, czy to przypadkiem nie jest jałowy wysiłek albo czy nie da się pewnych działań usprawnić i to bez wielkich zmian, ale po prostu przez to, że bardziej pomyślimy o wspólnym dobru niż o moim własnym dobrostanie. Marzy mi się Kościół, który przyjmie też, że nie jest tylko naturalną wspólnotą, ale będzie wierzył mocno w to, że jego siła jest również nadprzyrodzona, Boża, Chrystusowa.
ks. Piotr Wilk
O autorze nieobiektywnie
Piotrek Wilk to ksiądz diecezji sandomierskiej. Przez rok po święceniach pracował na parafii w Tarnobrzegu, a potem wylądował na KUL-u. Razem studiowaliśmy filologię klasyczną: jesteśmy więc kolegami ze szkolnej ławy, którzy razem przebrnęli przez wiele gęstwin schematów gramatycznych i składniowych niuansów. Nieraz podejmowaliśmy też już wspólne przedsięwzięcia translatorskie; Piotr chętnie wspomina – jak to doświadczenie nazywa – ‘Latin Camp’, jaki mu kiedyś w ferie zimowe zafundowałem. Przez ostatnie dwa lata akademickie był Piotrek również słuchaczem w Teologicznym Studium Licencjackim w Instytucie Nauk Teologicznych KUL, zdobywając tytuł licencjata w zakresie patrologii. Przystępuje do pisania doktoratu o Lucyferze z Cagliari.
ks. Łukasz Libowski
zbawiony ty tak poważnie to piszesz?? przypominam że mamy 21 wiek i ludzie latają w kosmos
Ksiądz jest w błędzie myśląc, że kościół jest wierny Bogu. Jest wierny tylko swoim interesom, mamonie i pragnieniu zachowania władzy nad rządem dusz. Kościół Katolicki nie rodził by takich złych owoców, których mamy ostatnio obfite zbiory gdyby był zdrowym drzewem. Jakakolwiek próba reformowania tej skostniałej instytucji sprzedającej fałszywą ewangelię jest niemożliwa. Uczciwa rozmowa z ludźmi była by gdyby KK był wierny Biblii. Zalecam wszystkim porzucenie tej instytucji prowadzącej do piekła a zwrócenie się do Jezusa. Tylko osobista relacja z nim bez pośredników typu ksiądz, pastor czy inny czarodziej. Czytajcie ludzie Biblię to wam się oczy otworzą.
Nie rozumiem, dlaczego doskonale posługujący się językiem filolog, używa angielskiej nazwy dla latynoskiego obozu. Latin castra a nie latin camp!