Czy Kościół naszych marzeń to Kościół, o jakim marzy Bóg?
- Marzę o Kościele, który ciągle ewangelizuje siebie i głosi Królestwo Boże wszędzie tam, gdzie Pan Go posyła - pisze ks. Mariusz Maluszczak.
Świadectwo prostego, nieidealnego życia
Pochodzę z rodziny, w której uczestnictwo w różnych obrzędach religijnych było czymś oczywistym i naturalnym. Od dziecka pamiętam coniedzielne pośpieszne przygotowania i wyjścia do kościoła – raczej na godziny poranne niż wieczorne. Msze Święte, drogi krzyżowe, nabożeństwa różańcowe, majówki, roraty, a wraz z nimi zbieranie tzw. kontrolek, były dla mnie czymś oczywistym. Ogromnym zdziwieniem były na dla mnie osoby, które w mojej klasie w podstawówce nie praktykowały i nie znały podstawowych modlitw. Przecież każda babcia czy mama uczą w domu pacierza. Każdy tata kończy wieczorne oglądanie telewizji, wspólne rozmowy czy kłótnie z rodzeństwem, wypowiadając uroczystą, choć smutną w tym momencie formułę rozesłania: „Ząbki, paciorek i «Dobranoc!»”. Wszyscy rodzice przed pójściem spać klękają i się modlą. Wszystkie rodziny spotykają się na Mszy Świętej czy co jakiś czas na niedzielnym, uroczystym obiedzie u babci z dalszą częścią rodziny. U wszystkich tak przecież jest – bo przecież tak jest u mnie. Później okazało się, że w wielu innych domach sprawa praktykowania wiary ma się zupełnie inaczej.
Patrząc na ten nasz domowy Kościół z perspektywy lat, zauważam, że więcej w nim było „konieczności” niż wyjaśniania. W tamtym czasie na zadane pytanie: „Dlaczego trzeci raz w tym tygodniu musimy iść na tak długą Mszę do kościoła?” – wystarczała odpowiedź: „Jest Triduum i tak trzeba!”. Niewiele w tym domowym Kościele rozmawialiśmy o wierze, o Bogu, o obrzędach, ich sensie czy owocach, które płyną z ich przeżywania. Nie było za bardzo na to czasu, a myślę, że i misja nauczycielska w praktyce Kościoła była inaczej postrzegana, tzn. o Bogu mówi ksiądz czy katechetka, a nie zwykli domownicy. Tylko oni mają taką wiedzę. „Zwykli ludzie” mają inne sprawy i problemy na głowie. Jednak ten „brak” w mojej rodzinie był uzupełniany zwyczajnym, codziennym świadectwem prostego, nieidealnego życia we wzajemnej miłości, pomocy innym, w upadaniu i powstawaniu, wzajemnym przebaczaniu sobie. To ten piękny, nieidealny Kościół zrodził mnie i dał mi fundament do dalszego już samodzielnego budowania wiary.
Kościół, który się oczyszcza i wraca do źródła
Kościół, którego doświadczam, to Kościół odkrywający siebie na nowo – Kościół przełomu. Nie jest to Kościół, który zmienia swoją istotę. W żadnej mierze. Jest to Kościół, który się oczyszcza i wraca do źródła. To piękne, a jednocześnie często trudne i po ludzku nieprzyjemne dzieło, które dokonuje się niejednokrotnie w ogniu sytuacji zewnętrznych: ale czy Bóg nie może się posłużyć i takimi narzędziami, aby oczyścić złoto w tyglu?
Kościół, którego doświadczam, odkrywa na nowo, że został założony dla relacji i z relacji. Z jednej strony daje przestrzeń, „narzędzia” i szkołę budowania relacji z Bogiem – szkołę głębokiej wiary. To Kościół daje Eucharystię, która jest „źródłem i szczytem” życia chrześcijańskiego, dzięki której mogę wejść w głęboką, rzeczywistą, osobistą i sakramentalną Wspólnotę z Bogiem, a dzięki niej także z braćmi i siostrami wyznającymi wiarę w tego samego Boga. To Kościół daje mi sakrament pokuty i pojednania, gdzie mogę spotkać się bez lęku ze swoją grzesznością przed Bogiem i poznawać Jego Ojcowską i Matczyną dłoń, gdy słyszę, co dla mnie zrobił i że przebacza mi moje grzechy przez posługę mojego współbrata. To nic nowego. Te i pozostałych pięć sakramentów, których nie wymieniłem, są w Kościele od zawsze. W czym jest ta „nowość”, którą Kościół odkrywa? Ta nowość to pragnienie duchownych i wielu świeckich, aby formować się do głębszego i bardziej świadomego przeżywania wiary, modlitwy i wszystkich rytuałów religijnych. Stąd powstaje wiele wspólnot modlitewnych, formacyjnych, formacyjno-ewangelizacyjnych, które gromadzą wokół Jezusa ludzi w różnym wieku i różnych powołań dla jednego celu – poznawania i głoszenia Królestwa Bożego.
Kościół na nowo odkrywający siebie to też Kościół, który odkrywa, że nie jest złożony z różnych grup oddzielonych od siebie – ze względu na hierarchię, płeć, wiek, status finansowy, poglądy itd., między którymi „zionie ogromna przepaść”. Kościół, którego doświadczam, może powoli i z mozołem, ale krok po kroku odkrywa na nowo braterskie więzi, potrzebę bliskości, wzajemnego uznania, zauważenia, przyjęcia, relacji, potrzebę słuchania i bycia wysłuchanym. To te wszystkie momenty, w których jako bracia możemy stanąć przed sobą, nie zakrywając pod różnych kolorów habitami, sutannami czy innymi ubraniami swojego człowieczeństwa, pasji, radości, przeżywanych trudności, talentów i oryginalności. Braterstwo, które odkrywa Kościół, to zgoda na różnorodność talentów, charyzmatów, powołań i posług, z którymi możemy stawać w jednej wspólnocie jako równi i komplementarni, w ten sposób tworząc jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.
„Kościół, którego doświadczam” staje się „Kościołem moich marzeń”
Jaki chciałbym, aby Kościół był? Po części odpowiedziałem już na to pytanie wyżej. Marzę o Kościele, który ciągle ewangelizuje siebie i głosi Królestwo Boże wszędzie tam, gdzie Pan Go posyła. Mówiąc o ewangelizowaniu siebie, mam na myśli ciągłe odkrywanie na nowo i budowanie głębszej relacji z Założycielem. Pan, powołując Dwunastu, powołuje ich w pierwszej kolejności po to, aby „byli z Nim”. To jest pierwsze zadanie Kościoła. Bycie z Jezusem będzie źródłem odkrywania istoty swego powołania, doświadczenia własnej wartości i braterstwa w równych relacjach. To z tego spotkania będzie rodziła się czysta motywacja, energia i kreatywność do głoszenia Królestwa Bożego także „na zewnątrz” – pośród tych, którzy nie poznali Jezusa albo z różnych powodów zrezygnowali z Niego.
Wydaje mi się, że „Kościół, którego doświadczam”, będąc w drodze, staje się „Kościołem moich marzeń”. Żywię jednak głęboką nadzieję, że moje marzenia nie przeciwstawiają się marzeniom Boga o Jego Kościele. A jeżeli tak jest, to niech wypełniają się raczej Jego marzenia – i to w taki sposób, w jaki On sam chce.
ks. Mariusz Maluszczak
O autorze nieobiektywnie
Mario jest księdzem diecezji świdnickiej. W konwikcie księży studentów KUL-u mieszkamy na tym samym piętrze; powiedzieć więc można, że jesteśmy sąsiadami. Studiuje Mariusz teologię pastoralną; doktorat pisze o wspólnocie formacyjno-ewangelizacyjnej Przyjaciele Oblubieńca. Poza tym dokształca się w zakresie duszpasterstwa młodzieży. Lubi sport w różnej formie, który regularnie uprawia, oraz góry. Jak dla mnie, to wnosi Mario pomiędzy nas, konwiktorów, i – myślę – w ogóle pomiędzy ludzi taką jakąś niesamowitą, pozytywną bardzo jakość. Z wielką otwartością człowieka u siebie przyjmuje.
ks. Łukasz Libowski
Jako żem zbawiony wiary mi nie brakuje. Napisane też jest "Nie sadźcie z pozoru ale sądźcie sprawiedliwie" J.7.24. Generalnie chodzi o to żeby nie być obłudnikiem. Napisałem, że modlę się za ludzi będących w kościele więc obejmuje to wszystkich.
Zapomniał Pan lub celowo pominął trzeci stopień napomnienia grzesznika, po którym dopiero traktuje się delikwenta jako poganina lub grzesznika ale ma Pan racje jest szansa dla wszystkich, póki żyją.
To jako Zbawiony powinieneś się modlić o większą wiarę dla siebie i pozwolić na to, żeby to Bóg oceniał. Bo jednak w tym samym Słowie, które cytujesz i pisze: Łk 6,37-38 Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; przebaczajcie, a będzie wam przebaczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i przelewającą się dadzą w wasze zanadrze. Jaką bowiem miarą mierzycie, taką będzie wam odmierzone. Poza tym chciałbym widzieć hierarchów, których upomniałeś w 4 oczy, następnie w obecności świadka, a później potraktowałeś jak poganina i celnika. (Ciekawe jak Jezus traktował pogan i celników... no nie wiem... chyba musimy obaj doczytać). Wierzę w to, że miłość zmienia. Po spotkaniu Piotra i Korneliusza nawrócili się obaj :) więc jest szansa dla wszystkich.
Pozdrawiam Cię i szkoda, że nie chcesz się modlić za tych, których uważasz za idących na potępienie. Jezus robił to na krzyżu.
Mówi się, że ryba psuje się od głowy. Pismo mówi, że zdrowe drzewo nie może rodzić złych owoców.
Nie można winić dzieci za przestępstwa rodziców ale to pod warunkiem, że te dzieci nie będą czerpać profitów z przestępczej działalności rodziców i jednoznacznie się od tego odetną. W KK nie widać, żeby księża dołowi jednoznacznie odcinali się od działalności hierarchii a pozostając w strukturach KK legitymizują niejako ich działania. Chyba tylko w prywatnych rozmowach są w stanie potępić działania hierarchii a rzadko kiedy z ambony. Dla tego modlę się raczej za ludzi będących w kościele aby zaczęli sami czytać Pismo Święte i sprawdzali swoich pasterzy bo jak ślepy ślepego prowadzi to obaj w dół wpadną. Nie trzeba też takich wielkich struktur ani budynków bo przecież "gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje , tam jestem pośród nich." Jak już wspomniałem nie widzę szans na jakakolwiek reformę czy odnowienie KK. Co do małych wspólnot to takie już są. Wystarczy się rozejrzeć i poszukać takiej, która przekazuje zdrową naukę, jest posłuszna Jezusowi. W małej wspólnocie ludzie się znają, jest wieź a pastora można wywalić jak nie słucha napomnień i trwa w zatwardziałości lub samemu można odejść i nie legitymizować swoim nazwiskiem niecnych działań.
Jeśli chodzi o ekumenie to jestem przeciwny co nie znaczy, że nie toleruję innych wierzeń i przekonań. Na tym polega wolność co pozwala mi też krytykować inne wierzenia i poglądy co też czynię komentując artykuły pojawiające się na łamach Nowin.
~zbawiony..."jestem ekumenistą jeszcze z jednego, szczególnego powodu. Ekumenizm bowiem świadczy o pokorze. Pokorze, zachęcającej do zgięcia karku przed drugim, innym niż ja człowiekiem i okazaniu mu szacunku, jako komuś tak samo jak ja przez Boga ukochanemu. Komuś, komu powinienem być zdolnym służyć (umyć nogi) dokładnie tak jak mnie wciąż i wciąż nogi umywa Zbawiciel.
I tym w mojej optyce Ekumenizm różni się od nurtów jedynie słusznych teologii. Ekumenizm czasem (zbyt rzadko!) potrafi jednak uklęknąć i sąd oddać Temu, który wie wszystko. Antyekumeniczne, najprawdziwsze teologie same sprawują sądy, wykonują wyroki i czynią to zawsze na stojąco i z głową zadartą wysoko. Bo podobno patrzą tylko w niebo. Nie moje! Ja prochem jestem..." Tomasz Żółtko
...tak tylko tutaj zostawię :)
Napisałeś też o przestępstwach hierarchii i "ludzi kościoła", od których wszyscy spodziewamy się świętości. Masz rację to straszne i osoby winne muszą zostać ukarane, ale czy grzechy, przestępstwa uczniów przekreślają całą wspólnotę? Czy zdrada "bp" Judasza Iskarioty, Piotra i wszystkich, którzy uciekli spod krzyża oprócz Jana i Marii przekreśliła całą wspólnotę uczniów?
Jeżeli Kościół jest Ciałem Chrystusa, to może przyszedł czas na jego Wielki Piątek. Na dzień, w którym większość Go opuści bo przecież nie ma wdzięku i jest niepodobny do człowieka... jakiś nieludzki, wszyscy maja Go za nic... a obarczony jest naszymi grzechami... i może nadszedł ten czas o którym mówił śp. Benedykt XVI: (parafrazując) że Kościół utraci wszystko i chwałę i potęgę i wpływy... a przerodzi się w Kościół małych wspólnot żyjących wiarą ewangeliczną. To znaczy oczyszczenie. Chce czytać mój Kościół w perspektywie Słowa Bożego. Czy nie o to Ci właśnie chodzi? Jeśli zabraknie "spowiedników" Kościół wskazuje tez inną drogę - żalu a grzechy ze względu na Miłość Boga. Bóg nie jest ograniczony sakramentami, ale własną decyzja postanowił, że osoba która do nich przystępuje z wiarą ma do niego PEWNY dostęp.
Pozdrawiam Cię Bracie.
cz.2
@zbawiony - jestem w KK i widzę jego słabości, problemy, grzechy, które zresztą też zauważyłeś. Jednak dzięki temu, że oceniam KK od wewnątrz oprócz tego co grzeszne widzę też to co święte: m. inn. narzędzia, które daje mi dziś, abym mógł poznawać serce Boga przez Chrystusa w Duchu Świętym. Kościół "nie załatwi" za mnie, ani za nikogo innego budowania indywidualnej relacji z Panem... da mi narzędzia... a jak ja z nich korzystam, jak z nich korzystają członkowie wszystkich stanów Kościoła (w tym księża, bp etc.) to już inna sprawa... a z tego są później owoce. To dzięki Kościołowi poznałem Pismo Święte, które rozważam. To dzięki Kościołowi otrzymałem Sakramenty (z wspomnianym sakramentem Pokuty i Pojednania). To w Kościele spotkałem wspólnotę, która dała mi możliwość rozwoju, uczy mnie modlitwy Słowem, uwielbienia Boga, pogłębienia rozumienia innych praktyk religijnych... które oczywiście nie zbawiają... ale dają przestrzeń do spotkania z Jezusem.
Czytając Twój komentarz i widząc to jak się przedstawiasz uznaję, że jesteś człowiekiem, któremu zależy na wierze i nawet jestem skory pomysleć, że w pewien sposób zależy Ci na Kościele Katolickim (napisałeś, że wystarczyłoby, że wróciłby do Słowa, więc jest w tym jakaś żarliwość, pragnienie dobra)... jestem wdzięczny :) i proszę módl się w takim razie za Kościół Katolicki jeżeli Bóg wlewa w Twoje serce takie wyczucie, czy pragnienia.
cz.1
Niektórzy, żeby odnaleźć siebie czy odkryć siebie na nowo jadą do Tybetu kontemplować. Kościół katolicki wystarczy, że wrócił by do słowa jak śpiewał Kaczmarski to jest to źródło. W Biblii jest wszystko opisane co i jak no ale przecież ludzie wiedzą lepiej.
Patrząc na statystyki ile ludzi odchodzi od KK to rzeczywiście jest to kościół przełomu. Ten kościół wcale się nie oczyszcza i nie oczyści. Który z biskupów posypał głowę popiołem za tuszowanie przestępstw swoich podwładnych i wydał potrzebne dokumenty prokuraturze? Czytam, że Bóg przebacza mi moje grzechy przez posługę mojego współbrata. Jeżeli zabraknie współbraci, którzy pełnią posługę a coraz mniej chętnych do tej roboty w seminariach jak zostaną w takim razie wybaczone moje grzechy?
Mario Mario, wspaniały materiał na osobistego spowiednika Bożydara