Daleko było do poczucia tryumfu. Górny Śląsk Sowieci podbili
Koniec II wojny światowej w Europie nie przyniósł zwycięstwa Polsce, a już tym bardziej nie był czasem tryumfu dla Górnego Śląska. Dla wielu Górnoślązaków był czasem dramatycznych przeżyć.
Jeśli się nie wpiszesz - Twoja wina, wnet Cię wyślą do Oświęcimia
A jak się wpiszesz ty stary ośle - wnet Cię Hitler na ostfront pośle
Powyższy wierszyk był opowiadany w czasie II wojny światowej przez mieszkańców polskiej części Górnego Śląska, wcielonej w 1939 r. do III Rzeszy Niemieckiej. W dość trafny sposób opisuje dramat przed jakim stanęli w czasie II wojny światowej Górnoślązacy, tj. konsekwencje wpisania się lub odmowy wpisania się na Deutsche Volkslist (DVL).
Większość Górnoślązaków wpisała się na DVL, najczęściej do III lub IV kategorii, co było oznaką nie tyle przychylności dla hitlerowskich Niemiec, a raczej oportunizmu związanego z kolejną zmianą przynależności państwowej Górnego Śląska. Jak pisze prof. Ryszard Kaczmarek: "Nikt nie pytał Górnoślązaków o ich chęć lub brak chęci kolejnej zmiany własnego państwa. Wybór ten, jak nie po raz pierwszy w XX w., zapadł poza ich wolą. To przyzwyczajenie do ciągłych zmian, które następowały wraz z powstaniem ideologii nacjonalistycznych, coraz silniej utrwalało tendencję do dominacji postawy przetrwania i przeczekania. Jak uczyło Górnoślązaków doświadczenie życiowe, postawa oporu prowadziła zawsze nieuchronnie do represji albo konieczności opuszczenia małej ojczyzny".
Niemniej jednak część Górnoślązaków odmówiła wpisu na DVL, znajdując się na cenzurowanym. Ludzie ci byli zmuszeni do noszenia na ramieniu opasek z literą "P", a także meldowania się co jakiś czas na najbliższym posterunku niemieckiej Ordungspolizei. Bywało, że przez sąsiadów byli traktowani jako burzyciele spokoju.
Tysiące zabitych w czasie walk
Decyzje podjęte w czasie, kiedy Górny Śląsk znalazł się w całości w granicach III Rzeszy nie tylko miały swoje konsekwencje w czasie wojny - dokładnie te, o których mówi wspomniany na wstępie wierszyk - odmowa wpisu na DVL miała często konsekwencje w postaci wywózki do obozu koncentracyjnego, z kolei mniej więcej od 1942 r. wpis na DVL dla śląskich mężczyzn oznaczał pobór do Wehrmachtu i najczęściej konieczność walki na froncie wschodnim przeciw Armii Czerwonej. Ostfront z czasem budził w poborowych coraz większy lęk. Wysyłka z oddziałem na wschód bardzo często oznaczała śmierć, a w najlepszym wypadku rany czy kalectwo. W 2010 r. Michał Smolorz w "Polityce" pisał, że do hitlerowskiej armii zaciągnięto nawet 220 tys. Górnoślązaków, z których poległo około 40 tys., a drugie tyle odniosło ciężkie rany. Tylko 10% z walczących w szeregach niemieckiej armii Górnoślązaków było ochotnikami.
Wywózki na porządku dziennym
Przy okazji kolejnej majowej rocznicy zwycięstwa nad nazizmem, warto jednak przypomnieć również powojenne konsekwencje, które w szczególny sposób dotknęły mieszkańców Górnego Śląska.
O ile Polska, teoretycznie znajdująca się w obozie zwycięzców II wojny światowej, w rzeczywistości była wielkim przegranym tego konfliktu, to Górny Śląsk i jego mieszkańcy byli przegranymi do kwadratu.
Najpierw wykorzystywani jako mięso armatnie przez Niemców, albo zsyłani przez nich do obozów koncentracyjnych, przez nowe komunistyczne władze traktowani byli jako element niepewny, niemal niemiecki, zaś przez Armię Czerwoną Górny Śląsk traktowany był jak niemiecka ziemia podbita. Aresztowania i wywózki w pierwszych tygodniach "wyzwolenia" były niemal na porządku dziennym, o czym wspomina chociażby publikacja "Jo był ukradziony" K. Miroszewskiego i M. Sobeczki, poświęcona Tragedii Górnośląskiej. Wywożono nie tylko osoby służące niemieckiemu aparatowi administracyjnemu i bezpieczeństwa (np. urzędników najniższego szczebla czyli administracji gminnej, rekrutowanych spośród przedwojennej mniejszości niemieckiej, czy SA-manów), byłych żołnierzy - w tym również dezerterów - Wehrmachtu, jak i osób, które z państwem niemieckim zupełnie nie miały nic wspólnego, poza tym, że wpisały się kilka lat wcześniej na DVL. Nie brakowało niestety przypadków aresztowania i wywózek ludzi wskutek donosów. Znane i udokumentowane są przypadki osób, które służyły w czasie wojny Niemcom, a po zmianie władzy celowo donosiły na sąsiadów po to, by pozbyć się niewygodnych świadków. Zdarzały się donosy związane z chęcią przejęcia majątku lub będące efektem zemsty za krzywdy doznane w czasie wojny.
Wyzwolenie przez zniewolenie
Sprzyjało temu nowe komunistyczne prawo. Przy aresztowaniach powoływano się na przepisy prawa, dotyczące wykluczenia z narodu polskiego osób służących Niemcom. Generalnie prawo to nie dotyczyło osób z kategorii III i IV DVL, chyba że zachowanie takich osób nie dawało się pogodzić z polską odrębnością narodową, o czym mówił dekret z 28 lutego 1945 r. o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów. Właśnie ów dekret miał dla bardzo wielu mieszkańców Górnego Śląska tragiczne konsekwencje. Obligował on bowiem do powiadamiania organów bezpieczeństwa o wrogich nowej Polsce osobach. Zwyczajnie sprzyjał donosicielstwu, a co gorsza nie przewidywał możliwości odwołania się oskarżonego o kolaborację do wyższej instancji. Oznaczało to, że o kolaborację można było oskarżyć dosłownie każdego, a oskarżony nie miał jak się bronić. Z czasem przepisy zaczęły być krytykowane nawet przez nowe władze. Dopiero obwieszczeniem z 3 lipca 1945 r. ówczesny wojewoda śląski gen. Aleksander Zawadzki potwierdził, że w granicach województwa śląskiego z 1 września 1939 r. Niemcy wprowadzili powszechny przymus wpisu na DVL, dlatego ludność z grup III i IV winna była jedynie złożyć deklarację wierności.
W praktyce był to podbój
Dziś wydawać się to może odległą przeszłością. Dla ostatnich świadków tamtych wydarzeń i ich potomków, to nadal żywe wspomnienia. Kilka lat temu, przy okazji zbierania materiałów do pewnej publikacji poświęconej czasowi wojny na Górnym Śląsku, miałem okazję rozmawiać z ludźmi, którzy na własnej skórze doświadczyli "wyzwolenia". Poznałem świadectwa zarówno zwyczajnych ludzi, którzy po prostu starali się przetrwać wojenną zawieruchę, jak i osób, których bliscy służyli państwu niemieckiemu z przekonania, oraz takich, których bliskich przymusowo wcielono do Wehrmachtu.
Poznałem nieprawdopodobną historię czterech braci - Franciszka, Oskara, Romana i Antoniego. Wszyscy zostali powołani do Wehrmachtu. Trzech pierwszych zginęło na wschodzie. Antoni miał szczęście. Trafił na front włoski. Tam dostał się do niewoli i wkrótce znalazł się w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Jako jedyny spośród braci przeżył wojnę i wrócił do rodzinnej wsi. Po wojnie bardziej niż ze służby w Wehrmachcie tłumaczyć się musiał komunistom ze służby w PSZ na Zachodzie.
Poznałem historię Józefa, który w 1945 r. był już starszym człowiekiem, bo jak opowiadała mi jego córka (rocznik 1924), urodził się 1878 r. w państwie niemieckim, większość życia przeżył w państwie niemieckim, a w Polsce tylko 18 lat, więc uważał się za Niemca. W czasie wojny był ortsbauernführerem - lokalnym szefem rolników, kimś w rodzaju sołtysa. Zabrany po wojnie przez Rosjan, zginął w obozie w Świętochłowicach.
Poznałem historię Antoniego, żołnierza Wehrmachtu, który na początku 1942 r. miał wyruszyć z jednostką na ostfront, ale zmarła jego matka i korzystając z przepustki na pogrzeb zdezerterował, a jego nastoletni syn słyszał jak nad trumną mówił: "Matuchno, dziękuję żeś mnie wyrwała z tego wojska. Ja już tam nie wrócę i Hitlerowi służył nie będę". Do końca wojny skutecznie ukrywał się przed Schupo, ale mniej szczęścia miał po "wyzwoleniu", bo Sowieci uznali go za Niemca i w kwietniu 1945 maszerował z 80 innymi "wybrańcami" do Oświęcimia. Miał szczęście, bo jako jedyny z grupy przeżył i wrócił.
Poznałem też historię Alojzego, powstańca, który 8 lipca 1942 r. został zarejestrowany w KL Auschwitz i zmarł tam ledwie trzy tygodnie później - oficjalnie na nieżyt żołądkowo-jelitowy. Inny powstaniec Jan, wojnę przeżył, ale już wyzwolenia nie. Rosjanie zabrali go - wskutek donosu - do Świętochłowic, gdzie wszelki ślad po nim zaginął. Jego dalszy sąsiad również wskutek donosu został zabrany przez komunistów, ale do domu wrócił. Po dwóch latach. Tragiczny był los wielu kobiet, również starszych, jak i nastoletnich dziewczyn, często gwałconych przez sowieckich żołnierzy bez względu na wiek.
Tak nierzadko w praktyce wyglądało wyzwolenie, a tak naprawdę sowiecki podbój Górnego Śląska.
Artur Marcisz