Ożywające wspomnienia i więzi. Pałac w Krowiarkach gościł byłych wychowanków domu dziecka
To moment pełen emocji, refleksji i wzruszenia, gdy dawne wspomnienia ożywają i umacniają więzi między tymi, którzy kiedyś stanowili rodzinną atmosferę. Po raz kolejny w Krowiarkach zorganizowano zjazd byłych wychowanków domu dziecka, który przed laty mieścił się w miejscowym pałacu – dawnej posiadłości rodziny Donnersmarcków.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej, pałac w Krowiarkach stał się schronieniem dla osieroconych. Przybywały tu nie tylko dzieci z różnych zakątków Polski, ale także spoza granic (w tym z niemieckich obozów). W ówczesnych czasach władze skupiały się na powrocie osieroconych dzieci do kraju, który w wyniku wojny poniósł ogromne straty ludzkie. Pałac, który niegdyś należał do rodziny Donnersmarcków, pełnił rolę domu dziecka aż do 1959 roku. Następnie przekształcono go w szpital rehabilitacyjno-ortopedyczny. W 1970 roku mury pałacu opustoszały, a cały kompleks zaczął podupadać.
Po raz jedenasty
11. zjazd odbył się w czwartek 17 sierpnia. Przyszło kilka osób, nie tylko wychowanków, ale także ich rodziny oraz znajomi – byli mieszkańcy Krowiarek, którzy nie zapominają o swoich przyjaźniach sprzed lat. Wzruszenie towarzyszące tego typu spotkaniom jest silne, ponieważ niesie ze sobą pokłosie troski i miłości, jakie były udzielane wychowankom w ich młodości. To chwila, w której przeszłość i teraźniejszość splatają się w jedno, a uczucia są nie do opisania. Spotkania wychowanków byłego domu dziecka przypominają nam o sile ludzkiego ducha, zdolności do przetrwania i wzrostu, a także o znaczeniu empatii i wsparcia w życiu każdego człowieka.
Pałac jako dom rodzinny
Walia Rucińska (dawniej Halina Wachowicz) czas, który spędziła w Krowiarkach, wspomina z sentymentem. - To nasz dom rodzinny - wskazuje na miejsce, w którym się wychowywała. Ciepłe słowa mówi o Leopoldzie Bolku, dyrektorze tego domu, który dla dzieci był jak ojciec. I choć dzisiaj pałac w Krowiarkach jest ruiną, to we wspomnieniach pani Walii, nadal jest obiektem takim, jakim był w latach swojej świetności. - To piękne wydarzenia, w trakcie których ożywają nasze wspomnienia. Lubię tutaj wracać - mówiła o zjazdach, na które przyjeżdża mimo odległości, bo dzisiaj mieszka w Bydgoszczy.
Wyściskała się przy nas ze swoją przyjaciółką Hildegardą Lizak (z domu Kowacz), byłą mieszkanką Krowiarek. - Chodziłyśmy razem do szkoły, nierzadko odwiedzałam ich tutaj, w pałacu - wspomina. I choć obecnie kobiety dzieli wiele kilometrów, bo pani Hildegarda z Krowiarek przeprowadziła się do Raciborza, zaś pani Walia, jak już wspomnieliśmy do Bydgoszczy, to ciągle mają ze sobą kontakt. - Nigdy o sobie nie zapomnimy - deklarują.
Duże parówki
Irma Rodek (z domu Kura), która także przed laty mieszkała w Krowiarkach (dzisiaj w Głuchołazach), często gościła w domu dziecka. Zresztą, jak przyznaje, dzieci z wioski zazdrościły swoim sąsiadom, bo oni musieli dzielić jeden pokój na kilka osób, zaś wychowankowie mieszkali w ogromnym pałacu. - Byłam z nimi zżyta, często tutaj przychodziłam. I tak żyłam ich życiem. Szczególnie pamiętam, że mieli tutaj dobre jedzenie, m.in. takie duże parówki - wspomina z sentymentem. Taka integracja była możliwa, bo dyrekcja domu dziecka nie zamykała terenu dla otoczenia. Co więcej, podejmowano nawet zabawy dla dzieci, m.in. bal na zakończenie podstawówki. - Oni byli jakby o klasę wyżej, byli pięknie ubrani, wszystko mieli. Zazdrościłam im, ale to była oczywiście zdrowa zazdrość - uśmiecha się kobieta. Tutaj też poznała swą pierwszą miłość – Piotra.
Wyjątkowa atmosfera
Inicjatorem spotkań jest Roman Stark, również były wychowanek tego miejsca. Krowiarki wspomina najcieplej, choć przebywał w pięciu domach dziecka, oprócz gminy Pietrowice Wielkie, także: w Czarnowąsach, Skorogoszczy, Turawie i Paczkowie. Dlaczego? - Przede wszystkim chodzi o atmosferę - wyjaśnia. Zdarzało się nawet, że jako dorosły mężczyzna przyjeżdżał pod pałac samochodem i spał w nim, rano budził się i ciągle czuł się jak w domu. - Wpadłem na ten pomysł, by zainicjować zjazd i udaje nam się spotykać już od kilku lat - dodaje.
Mężczyzna o placówce opowiada jako o miejscu, które dawało wychowankom wiele radości, a przede wszystkim był to ich dom, w którym tworzyli rodzinę. Pałac zapamiętał dokładnie, mówi, że można mu zawiązać oczy i będzie w stanie oprowadzić po wszystkich jego zakamarkach, relacjonując, co dawniej znajdowało się w poszczególnych pomieszczeniach. - Pamiętam każdy kąt, każde drzewo - zaznacza.
Wychowankowie, ich przyjaciele i rodziny tradycyjnie przed zwiedzaniem pałacu, zasiedli do wspólnego posiłku, w trakcie którego wspominali dawne czasy. W tym roku jednak postanowili przenieść stoły bliżej pałacu, by rozmawiając o przeszłości, mogli spoglądać także na miejsce, z którym mają wspomnienia.
Pan Roman Stark jest niesamowitą osobą. Więcej takich ludzi, jak on!
Takie spotkania dają wiele radości, ale jest i smutek- bo jest nas coraz mniej!!