Nie idealizujmy zero-jedynkowo: ja – neutralny, ty – stronniczy
Ze Stefanem, byłym księdzem, mejluje Łukasz Libowski, jeszcze ksiądz [odc. 3].
Jezus robi coś bardzo ważnego – leczniczego
Też właściwie nie widzę sprawy zero-jedynkowo. Choć może egzemplifikacje zero-jedynkowego modelu byśmy w „przyrodzie” znaleźli. Na pewno wśród moich kolegów po fachu, czyli wśród księży. Jak to wygląda wśród psychologów, nie wiem, nie obracam się bowiem w ich środowisku. Ale mogę wnosić z wiedzy ogólnej o ludziach, że też by się pewno między nimi takie egzemplifikacje znalazły. Acz możliwe, że, tak ich tu roboczo nazwijmy, psychologowie-stronniczy, a zatem tacy, którzy nie naginają się do swoich pacjentów i do ich światopoglądów, są w tej swojej stronniczości bardziej subtelni albo lepiej potrafią ją ukryć, jako że znają pewne prawidła, o których istnieniu inni, księża na przykład, nie mają pojęcia.
Mogę wyznać, że na jakimś etapie swojego kapłańskiego życia odkryłem – sądzę, iż niemałą rolę odegrała w tym względzie literatura, którą lubię – że ja chcę przede wszystkim ludzi rozumieć. I tak właściwie do dziś funkcjonuję. Mam nadzieję, że uda mi się takie nastawienie zachować także na przyszłość. Chociaż, szczerze mówiąc, niekiedy doprawdy jest ciężko rozumieć. No nic. W każdym razie efekt tego był i jest rzeczywiście taki, o jakim powiedział ci Twój terapeuta: czuję luz względem ludzi i tego, co oni robią. Z tym luzem jako księdzu jest mi bardzo dobrze. Nie zamierzam tego na razie zmieniać. Nie chciałbym też tego jakoś zepsuć. Ale wróćmy do naszych spraw: kapłańskie odejścia i radzenie/nieradzenie sobie z nimi wiernych.
Pojawił się już w naszym pisaniu wątek, tak bym to, sięgając po grę słowną, ujął, rozumiejącej reakcji na nierozumiejącą reakcję parafia na wieść o odejściu z kapłaństwa kapłana. Zasadniczo zgadzam się, że to dobrze, jak taka rozumiejąca reakcja ma miejsce. Służy ona wszystkim stronom chyba. Aczkolwiek, myślę sobie, są reakcje wiernych nierozumiejące, na które trudno mi się zgodzić i które rozumieć nie bardzo mam ochotę. Ot, przykład z jesieni – spisałem bardzo dokładnie (czasem przemknie mi przez głowę myśl, że może jest to wszystko po prostu przez kogoś wymyślone). Tekst treści następującej został rozprowadzony po całej miejscowości, w której, jak wynika z tegoż tekstu, ksiądz odszedł z kapłaństwa z kobietą: „N.N. [imię i nazwisko adresatki]. Ty sakramencka kurwo! Przyniosłaś wstyd i hańbę całej naszej Parafii. Zachciało ci się chłopa! Więc wykradłaś Kościołowi naszego Kapłana. Byliśmy dumni, kiedy u nas pracował jako wikariusz. Jego miejsce jest przy ołtarzu, a nie przy twojej dupie. Ale, ty szmato, nie licząc się z Bogiem, nie mając wstydu, zniszczyłaś jego kapłaństwo. Przejrzyj na oczy, suko! W N. [nazwa miejscowości] i naszym szpitalu będziemy cię wytykać palcami. Obyś nigdy nie zaznała spokoju! Oby cię zżarło sumienie! Kiedy będziesz oddawać mu swe zbrukane ciało, niech twoje przeklęte łoże zawsze przypomina ci kościelny ołtarz, na którym nasz ksiądz N. [imię] sprawował Najświętszą Ofiarę. Bądź przeklęta, ty łachudro! Dla nas zawsze pozostaniesz trędowatą dziwką! Zniszczymy cię! Parafianie z N. [tytuł parafii]”. I, co Ty, Stefanie, na to?
Po pierwsze i kluczowe: te słowa to agresja. Agresja słowna to przemoc psychiczna. Z uwagi na jej destrukcyjny charakter po prostu nie ma na to zgody w moim środowisku. Nie jesteśmy bezstronni, kiedy dzieje się krzywda. Trzeba ją jasno rozpoznać i nazwać. Rozumienie to nie przymykanie oczu na destrukcyjne zachowania. Po drugie: ten rodzaj reakcji to właśnie zachowanie, słowa wypowiadane pod adresem kobiety, które należy odróżnić od sfery przeżyć. Wyobraźmy sobie swoistego rodzaju „happy end” tej historii, mianowicie, iż ktoś, kto pisał te słowa, widzi w tym jednak swój problem. Uznał własne zachowanie za agresję słowną i chce to zmienić. Trafia do gabinetu. Częścią tej zmiany jest powiązanie tego, co robi, z tym, co czuje. Co innego jednak czuć, np. złość czy nawet nienawiść do tej kobiety, co innego pomóc tę złość zrozumieć i zreflektować, co innego pod wpływem tej emocji poczuć impuls do działania (np. chęć do obrażania kobiety, z którą ksiądz ma romans, wulgaryzmami), jeszcze co innego pozwolić sobie na ekspresję emocji oraz ich rozumienie w bezpiecznych warunkach gabinetu (co ważne: o ile ta ekspresja jest czymś potrzebnym temu człowiekowi, bo nie ma kontaktu z agresywną częścią swojej psychiki, i pozwolenie sobie na wyraz impulsu będzie w jego przypadku leczące).
Tutaj bardzo wstępnie wygląda na to, że ktoś ma raczej problem z kontrolą własnych impulsów i potrzebowałby tego się nauczyć, bo już nie chce być sprawcą przemocy. A zatem: co innego emocje, impulsy, ekspresja oraz ich rozumienie. Co innego jednak agresja słowna. Tutaj lecznicza jest konfrontacja: „To, co Pan/Pani robi, to przemoc psychiczna – agresja słowna” – jeśli dana osoba nie widzi w tym problemu. Swoją drogą zastanawia mnie to zachowanie tak czysto prywatnie. Przywodzi mi na myśl skojarzenie. Tu zwracam się do Ciebie jako specjalisty w tej dziedzinie, bo moje kompetencje raczej już, że się tak wyrażę, przedawniły, a poza tym nie chcę mieszać porządku psychicznego z duchowym. Mianowicie chodzi o skojarzenie z ewangelią. To właśnie w niej jest taki fragment, gdzie Jezus spotyka kobietę cudzołożną w sytuacji, w której lokalna społeczność chce ją ukamienować. Po, wydaje mi się, dość znanych w naszej polskiej kulturze słowach Jezusa: „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień” – ci ludzie jednak odchodzą. To znów tylko porównanie, ale można wyobrazić sobie, że sytuacja kobiety z parafii N. jest podobna do sytuacji kobiety z ewangelii. Mianowicie też zachowała się w sposób, który jej społeczność uznała za zakazany. Ludzie chcą ją zabić, a co najmniej wyrządzić jej trwały uszczerbek na zdrowiu. Tutaj jest różnica między agresją fizyczną a psychiczną. W aspekcie psychologicznym można powiedzieć (to już tylko moja prywatna interpretacja Biblii), że Jezus, po pierwsze, stopuje agresję. Ten sam Jezus, którego chrześcijanie znają z innych fragmentów ewangelii jako współczującego i rozumiejącego. Po drugie, robiąc to, konfrontuje agresora z nim samym. Ludzie z kamieniami w ręku mają szansę zobaczyć, że to, z czym tak usilnie walczą w imię wyznawanych zasad, jest także w nich samych. Po trzecie – gdy ludzie upuszczają te kamienie i odchodzą, Jezus nie goni za nimi. On zostaje z tą kobietą. Wypowiada tam słowa, które czysto po ludzku dla mnie są wzruszające: „Nikt ciebie nie potępił? I ja ciebie nie potępiam”. Gdyby pofantazjować o tej sytuacji z punktu widzenia człowieka zainteresowanego zdrowiem psychicznym, to nadałbym temu następujące znaczenie. Jezus robi coś bardzo ważnego – leczniczego. Staje na drodze między agresją wierzących a psychiką tej kobiety. Stopując ich agresję, zauważając, że oni wycofali się, oraz podkreślając, że on jej nie potępia, daje szansę na to, by kobieta w swoim umyśle nie przyswoiła tej agresji innych jako własnego wewnętrznego głosu krytycznego. Można powiedzieć, że nie tylko ratuje jej zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. Zapobiega powstaniu u niej, pod wpływem tego, czego doświadczyła od ludzi, „wewnętrznego prześladowcy”. Jego słowa niosą ukojenie, współczucie, wydają mi się do głębi rozumiejące, dzięki czemu ta kobieta ma szansę, by sobie przyswoić słowa Jezusa jako własną kojącą część psychiki. Nie wiem, na ile to dopuszczalna przez Kościół interpretacja, ale tak to osobiście rozumiem.
Ksiądz dzisiaj jakiś taki binarny. Zawszeć to lepiej niż niebinarny...