Bratanica noblisty, Czesława Miłosza odwiedziła Radlin [ZDJĘCIA]
Miasto Radlin odwiedziła Joanna Miłosz-Piekarska, poetka, pisarka, dziennikarka, prowadząca agencję aktorską, prywatnie bratanica noblisty Czesława Miłosza. Co prawda jej wizyta miała charakter prywatny, ale pomimo tego znalazła czas na krótkie spotkanie w bardzo kameralnym gronie w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Radlinie.
Joanna Miłosz-Piekarska urodziła się w Warszawie w 1952 roku, na stałe mieszka w Australii. Do Polski przyjeżdża raz w roku. W piątek, 12 lipca pojawiła się w Radlinie, gdzie w gronie około 20 osób opowiedziała o życiu na drugim końcu świata, o swoich życiowych perypetiach i nie tylko.
- Opuszczałam Polskę dwa razy. Moja mama bardzo chciała uciec z PRL-u. Miałam wtedy niecałe 16 lat. Mama była kobietą bardzo przedsiębiorczą, po rozwodzie i chciała zacząć nowe życie. Wyjechała do Londynu, w jakiś sposób udało się jej mnie również "wyrwać". Nie było łatwo, bo w PRL-u nie dawali paszportów. W ambasadzie w Londynie załatwiła emigrację do Australii. I tak znalazłam się po raz pierwszy w Australii, gdy miałam 16 lat - opowiedziała w wielkim skrócie pani Joanna. - Strasznie mi się tam nie podobało. Byłam bardzo oburzona, że mnie mama zabrała. Zostawiłam w Polsce swoich przyjaciół, ojca, dziadków, więc dla mnie to była tragedia. Rozpaczałam. Obiecałam sobie, że jak tylko mi się uda to do Polski wrócę. W międzyczasie musiałam zrezygnować z polskiego obywatelstwa. Według starej emigracji musiałam z tego zrezygnować, bo gdybym chciała przyjechać do Polski to by mnie już z tej Polski nie wypuścili. Tak mnie straszono, a co człowie wie w takim wieku? No nie za dużo...
- Uciekłam do Europy. Najpierw do Londynu i zaczęłam przyjeżdżać do Polski. Wiedziałam, że moje miejsce jest w Polsce. Rozpoczęłam wariacki okres starania się o to, bym znowu mogła w Polsce zamieszkać. Musiałam składać dokumenty o kartę stałego pobytu. Dostałam wizę administracyjną, 24 godziny i wyjazd z Polski. Mój ojciec, brat Czesława Miłosza - Andrzej Miłosz - poruszył niebo i ziemię. Zrobił straszną awanturę, że co oni... bratanicę Czesława Miłosza? Zreflektowali się i dostałam kartę stałego pobytu i poszłam na studia. Ludzie się pukali w głowę, bo był to okres, że ludzie chcieli wyjechać na zachód, a ja się pchałam spowrotem do Polski. A ja byłam szczęśliwa, bo byłam wśród swoich - kontynuuje.
- Stan wojenny... Byłam wtedy w Australii. Matka błagała, żebyśmy z mężem przyjechali z wizytą. Urodziłam córkę, Natalkę. Kazano mi wybrać, jakie obywatelstwo ma mieć córka, bo nie może mieć podwójnego. Urodziła się w Polsce, ale obywatelstwo miała australijskie, bo to dawało jej wolność. Powiedziałam, że ok, może uda się to później jakoś załatwić... Byliśmy u mojej mamy, w ogrodzie, nad basenem, mała Natalka raczkuje, jest lato. Siedzimy wieczorem przed telewizorem i co? Stan wojenny. To było moje drugie zostanie w Australii - kontynuuje. - I tak czekasz i czekasz... Z czasem zaczynasz kupować meble, garnki i zostajesz... - dodaje.
Pani Joanna do Polski zaczęła przywozić córkę, gdy ta miała 5 lat.
- Ciągnęłam ją ze sobą co kilka lat. Zależało mi na tym, by Natalia miała wspomnienia z Polski od dziecka. Znam polonię, która odkrywa Polskę już jako dorośli ludzie, bo nie mają żadnych wspomnień z dzieciństwa i wygląda to zupełnie inaczej. Natalia ma wspomnienia od dziecka - mówi bratanica noblisty.
Pani Joanna o odzyskanie polskiego obywatelstwa starała się wielokrotnie i bardzo długo. Myślała, że jako bratanica noblisty, mająca swoją historię w Polsce ma to jak w banku. Niestety, tak łatwo nie było.
- Odzyskałam obywatelstwo po wielu razach starania się. Pisałam podania. Pierwszy raz napisałam podanie do prezydenta Wałęsy i... odmówił. Z uporem maniaka wysyłałam te podania. Dopiero prezydent Kwaśniewski wydał zgodę - dodaje.
Pani Joanna w Australii pozostaje czynna zawodowo. Co ciekawe, prowadzi agencję aktorską.
- Gdy przyjechałam do Australii jedyne co mogłam robić zawodowo to być nauczycielką angielskiego, bo byłam po anglistyce. No ale gdzie, ja uczyć australijczyków angielskiego... Poza tym ja nie nadawałam się na nauczycielkę. Trzeba mieć powołanie. Miałam praktyki na anglistyce i strasznie to źle wspominam - mówi pani Joanna. - Trafiła się okazja, że znalazłam się w pracy w czyjejś agencji, potem otworzyłam własną - dodaje.
Niestety, praca pochłaniała większość jej czasu. - Prawdopodobnie tych moich tomików byłoby więcej niż trzy, gdyby nie praca w agencji. Miałam w swojej pracy 150 aktorów i 4 pracowników. W końcu powiedziałam, że muszę trochę uwolnić swoje życie. Obecnie mam 20 aktorów i prowadzę to sama. No i mam księgową - mówi.
Pani Joanna nie chce, by jej twórczość była porównywana do Czesława Miłosza. Obawa przed porównaniami przez wiele lat powstrzymywała ją do wydania swoich dzieł.
- Pisałam do szuflady. Bałam się, że będę oceniana... bo jedzie na Miłoszu - tak było najłatwiej powiedzieć. No ale co? Nazwiska nie zmienię... Przez 40 lat pisałam do szuflady. Nie chciałam wydać, bo bałam się ludzkiej złośliwości. Stryj wiedział, że piszę, ale niewiele. Coś tam mu mój tata mówił. Stryj powiedział: Ale po co? Niedługo będzie więcej piszących niż czytających... - powiedziała. - Moja twórczość jest zupełnie inna od stryja. Po pierwsze, on był poetą, nie prowadził agencji aktorskiej, miał wspaniałą żonę, która stwarzała mu najlepsze możliwe warunki, wykładał na uniwersytecie. To było jego życie. Dla mnie pisanie to nie jest moje życie, to tylko jeden element mojego życia - dodaje.