Zachęta do mistyki. Zamyślenie w obliczu żywiołu
Stanęliśmy w tych dniach oko w oko z żywiołem. Żywiołem, któremu na imię wielka woda - pisze ks. Łukasz Libowski.
1.
Stanęliśmy oko w oko z żywiołem. Nie po raz pierwszy. I zapewne nie po raz ostatni. Bo najprawdopodobniej niejeden jeszcze raz przyjdzie nam żywiołowi spojrzeć w twarz. Taki bowiem nasz los. Taki bowiem porządek rzeczy. Takie bowiem prawo rzeczywistości, w której jesteśmy zanurzeni. I nic na to prawo, bezlitosne, bezwzględne prawo, poradzić się nie da. Niestety. Choć ludzkość, nie mogąc się jakby z tym surowym prawem pogodzić, powodowana szlachetnymi uczuciami, wierząc niezachwianie w swój rozum i w swoje siły, próbuje ciągle, niestrudzenie, żywioły ujarzmiać. Opanowywać. Okiełznywać. Sobie i swoim celom podporządkowywać.
Żywioł, jak to żywioł, jak na żywioł przystało, żyje. Po prostu – żyje. Żyje życie własnym. Życiem swoim. To znaczy: kroczy naprzód swoją drogą. Idzie naprzód swoim torem. To znaczy – inaczej: ziszcza, realizuje to, co zakodowane ma w swoim genotypie. Że tak potrafi, może nam imponować. Może nas zachwycać i urzekać. Jako że nam samym żyć życiem własnym, żyć życiem swoim nie przychodzi wcale łatwo. Jeśli w ogóle osiągamy stan, w którym żyjemy tak właśnie, a więc żyjemy życiem własnym, żyjemy życiem swoim. Często wszakże uciekamy od życia nam pisanego, nam przeznaczonego, wybierając życie cudze. Wtłaczając, wciskając samych siebie w kostium, w gorset życia cudzego. W nadziei, że tak będzie dla nas lepiej. Że tak będzie nam lżej. Zapominając, że tak względem siebie samych postępując, że tak się z sobą obchodząc, sobie samym zadajemy gwałt. Siebie samych krzywdzimy. Siebie samych unieszczęśliwiamy. Trzeba zatem zdecydować się na podjęcie niemałego wysiłku, by, jak żywioł, żyć życiem własnym. By jakkolwiek zbliżyć się do ideału życia życiem swoim. Ideału, który niespodzianie, jak sądzę, podsuwa nam pod rozwagę, by nim się inspirować, klęska wielkiej wody.
Ponieważ jednak żyje żywioł życiem swoim, nie bacząc na nikogo i na nic, z nikim i niczym się nie licząc, na nikogo i na nic nie mając względu, stanowi on dla nas niebezpieczeństwo. Zagraża nam. Konsekwentnie idzie on przez świat, idzie on między nami, między naszymi domostwami, ogrodami, polami, miejscami pracy po swoje. Tak, tego jednego żywioł pragnie: chce dostać, chce posiąść swoje. Za wszelką cenę chce dosięgnąć swego. Dlatego człowieka, dlatego nas, ludzi, ma on za nic. W najlepszym wypadku ma nas za przeszkodę na swojej trasie, którą musi obejść. Którą musi pokonać. Sforsować. Zwalić. Dlatego, działając podług swojej natury, z której karbów wyrwać, wyswobodzić się nie może, żywioł nas atakuje. Napiera na nas i wszystko nasze. Wszystko nasze destruuje. Niszczy. Okazuje nam w ten sposób, że jest potężny. Mocny. Niezwyciężony. Że ma nas w garści. Że ma nad nami przewagę. Lecz w tym nie jest już on godzien naszej uwagi. Ani, tym bardziej, byśmy go w kształtowaniu stosunków międzyludzkich w najmniejszym choćby tylko stopniu naśladowali.
Li-boski???
A co z pierwszym przykazaniem?