Zachęta do mistyki. Zamyślenie w obliczu żywiołu
Stanęliśmy w tych dniach oko w oko z żywiołem. Żywiołem, któremu na imię wielka woda - pisze ks. Łukasz Libowski.
3.
Jak radzimy sobie z tym, czego w tych dniach jesteśmy świadkami? W czym w tych dniach uczestniczmy? Jak radzimy sobie z tym, co obserwujemy i co wskutek tego czujemy? I koniec końców, co najbardziej mnie chyba interesuje: jak radzimy sobie z prawdą o naszej małości, która wyłania się przed nami z łona obecnego naszego położenia? Z prawdą, którą przynosi nam nasze aktualne doświadczenie?
Oczywiście, każdy z nas sięga po swoje sposoby. To znaczy: po sposoby, które zdążył już w swoim życiu wypróbować i sprawdzić. Gdy chodzi o mnie, to ja wszystko, co właśnie na nas przyszło, zestawiam z prawdą o opatrzności. To jest: uświadamiam, uzmysławiam sobie na nowo, że pośród rozmaitych żywionych przeze mnie przekonań znajduje się również takie, które głosi, że istnieje opatrzność. Opatrzność, czyli siła, która cały świat, a wraz z tym światem także mnie, tego świata integralną drobniuteńką cząstkę, opatruje. Opatruje – to znaczy: obserwuje i pielęgnuje.
Tak, wierzę w opatrzność. Wierzę tedy w to, że opatrzność, wszechobecna i wszechmocna, bez ustanku, nieznużenie na mnie spogląda. Na mnie patrzy. Skwapliwie mi się przypatruje. I wierzę, że taż opatrzność w istnieniu mnie podtrzymuje. Że o mnie dba. Że bez ustanku, nieznużenie o mnie, jak najlepiej tylko potrafi, stara się i troszczy. Że we wszystko, co do spełnionego życia niezbędne, mnie wyposaża. Wierzę przeto, że razem z całym stworzeniem żyję bezpiecznie w rękach opatrzności. Dobrej, szlachetnej, czułej opatrzności. Której uwadze nic nie uchodzi. Której nic nie wymyka się spod kontroli. Bez której udziału nic się nigdzie nie dzieje. Nie staje. Bez której wiedzy żaden wróbel nie spada na ziemię. Co więcej, wierzę, że nie jest siła ta, którą zwę opatrznością, nijaka. Bez postaci. Bez płci. Bez twarzy. Bez imienia. Przyjmuję, że siła ta jest, dokładnie jak ja, osobą. Konkretną. Ciekawą. Niepowtarzalną. A więc jedyną w swoim rodzaju. Z bogatym, arcybogatym wnętrzem. Czyli przyjmuję, że siłą tą jest Bóg. Bóg, którego poznaję w Jezusie Chrystusie. Bóg, który kocha. Tylko i wyłącznie kocha. Bóg – opiekun najmniejszych. Obrońca maluczkich. Przyjaciel ubogich. Prostaczków. Nieboraków.
Prawda o opatrującym świat i człowieka Bogu koresponduje w moim przekonaniu, na zasadzie przeciwieństwa, z prawdą o małości i słabości człowieka. Bo mały człowiek – tak przedstawia się to z mojej perspektywy – najzwyczajniej potrzebuje przenikającej wszystko i wszystkim kierującej, wszystkim rządzącej boskiej opatrzności. Wszak jedynie ona jest mu w stanie zagwarantować, zapewnić to, czego tak żarliwie on pragnie – pokój ducha. Pokój umysłu. Pokój serca. Z tym że aby pokój ten mógł w sobie człowiek budować, aby pokój ten w skłócone, w chaosie pogrążone królestwo swego wnętrza mógł człowiek wprowadzać, trzeba się mu z opatrznością zestrajać. Łączyć i zestrajać. Coraz to harmonijniej zestrajać. Zlewać. Jednoczyć. Scalać.
Wyobrażam sobie, że chwilę takiego właśnie mistycznego łączenia i zestrajania się małości z wielkością, chwilę mistycznego łączenia i zestrajania się człowieka z opatrznością namalował na płótnie „Mnich na brzegu morza” Caspar David Friedrich. Stąd też dzieło to, jako zachętę do praktykowania, do uprawiania mistyki, wielce sobie cenię.
ks. Łukasz Libowski
Li-boski???
A co z pierwszym przykazaniem?