Jacek Filas: Będąc komendantem dalej jestem strażakiem i moje główne powołanie jest takie, żeby nieść pomoc
Z szefem Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu Śląskim rozmawiamy o kierowaniu zespołem, nowych obowiązkach jako komendanta, przebiegu służby i kierunkach rozwoju PSP.
- Trudno jest dowodzić kolegami, z którymi do niedawna gasiło się pożary, jeździło do akcji? Jeszcze kilka dni temu to był Jacek z pomieszczenia obok, a dziś już komendant - 01.
- Faktycznie jest to dla mnie taka troszeczkę, momentalnie niezręczna sytuacja. Dla osób, z którymi byłem na stopie bardziej koleżeńskiej, staję się w tym momencie szefem. I tutaj na pewno ten dystans się zwiększa. Aczkolwiek robię wszystko, żeby skracać ten dystans, bo zdaję sobie sprawę, że to ułatwia komunikację i wzajemną współpracę - i jest bardzo ważne w kierowaniu komendą. Nie można jednoosobowo prowadzić takiego dużego zespołu jak komenda powiatowa i bardzo liczę na współpracę wszystkich osób, które są zatrudnione. Wszystkich bardziej traktuję i postrzegam jak współpracowników, niż podwładnych.
- Wspomniał pan, że komenda jest takim jednym wielkim zespołem. To jaki to jest zespół, jakimi siłami dysponujecie, jak obecnie wygląda ta komenda w Wodzisławiu?
- Generalnie trzeba sobie uświadomić jedną rzecz, że my jesteśmy tutaj wszyscy na służbie, także dbamy o to, żeby bezpieczeństwo było na jak najwyższym poziomie. Jestem bezpośrednim przełożonym dla funkcjonariuszy i pracowników zatrudnionych w wodzisławskiej komendzie. Obecnie mamy na etacie 98 funkcjonariuszy i 5 pracowników cywilnych, łącznie z moim etatem w tej liczbie oczywiście. Myślę, że komendant musi bardzo ściśle współpracować z kierownikami komórek, aby właśnie poprzez nich kształtować wszystkie najważniejsze sprawy komendy.
- A dowódcy zmian? Przez wiele lat był pan dowódcą JRG Wodzisław. W takiej jednostce te funkcje są również bardzo ważne. Brał pan udział bezpośrednio w działaniach ratowniczo-gaśniczych.
- Zanim objąłem funkcję komendanta, przez ostatnie 17 lat pełniłem tu funkcję dowódcy jednostki i współpracowałem bezpośrednio z dowódcami zmian. W wielu działaniach brałem udział bezpośrednio, oczywiście nie we wszystkich, ale starałem się uczestniczyć w tych poważniejszych akcjach. Zresztą w tej chwili nic się nie zmieniło, w przypadku ostatnich wichur, powodzi czy zdarzeń na kopalni, ostatniej akcji zawalenia się dachu na budynku w Radlinie – także uczestniczyłem. Nie jest więc tak, że się odciąłem w tym momencie, bo dalej jestem strażakiem i moje główne powołanie jest takie, żeby nieść pomoc. Oczywiście nie da się tak funkcjonować, jak się funkcjonowało w roli dowódcy jednostki. Wracając do roli dowódcy zmiany, to jest to ten pierwszy człowiek, który staje na pierwszej linii frontu, jest to osoba, która każdego dnia jest na zmianie służbowej i to ona pierwsza dojeżdża na miejsce zdarzenia. To właśnie od tej osoby bardzo wiele zależy. Staramy się, żeby te osoby były najbardziej kompetentnymi, a więc tak dobieramy kadrę, żeby nie tylko pod uwagę były brane te kwalifikacje wynoszone ze szkoły, ale także kompetencje miękkie i myślę, że tutaj dobór kadr jest taki, że ze spokojem śpię w nocy, wiedząc, że na miejscu czuwa ktoś, kto jest dobrze przygotowany do podejmowania działań ratowniczo-gaśniczych.
- To może teraz wróćmy do powołania, o którym pan mówił. Od dziecka chciał pan być strażakiem? Jak to się stało, że wybrał pan tę drogę?
- Myślę, że tak jak u wielu osób, było w tym dużo przypadkowości. Aczkolwiek pamiętam takie historie z dzieciństwa, gdzie może nie chciałem być stricte strażakiem, ale chciałem mieć do czynienia z ogniem. Nie wiem dlaczego, ale pamiętam, że chciałem być hutnikiem (śmiech). Pierwsza poważna myśl o zawodzie pojawiła się w klasie maturalnej, gdzie zacząłem rozważać podjęcie nauki w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, troszeczkę za namową kolegi, z którym mieszkałem w internacie w jednym pokoju. Razem udaliśmy się na egzaminy wstępne, bo wtedy jeszcze rekrutacja wyglądała tak, że nie były brane pod uwagę matury, tylko były kwalifikacyjne egzaminy wstępne. Przeszedłem pozytywnie ten proces rekrutacji i od sierpnia 1994 roku rozpocząłem naukę w szkole pożarniczej, która trwała 4 lata i zakończyła się zdobyciem pierwszego stopnia oficerskiego oraz tytułu inżyniera.
- Jak się pan znalazł w Wodzisławiu?
- Wybór miejsca był związany bardzo mocno z moim z życiem osobistym, była tutaj możliwość znalezienia pracy i skorzystałem z tej możliwości. Przyjmował mnie ówczesny komendant Kazimierz Musialik, z którym przez wiele lat współpracowałem i bardzo miło wspominam ten pierwszy okres w Wodzisławiu. Dodam, że komenda w Wodzisławiu jest jedyną, w której pracowałem w służbie stałej, a służę już 26 lat (szkoła była służbą kandydacką). Cała moja kariera jest związana z Wodzisławiem, z czego się bardzo cieszę.
- Jak wyglądał pierwszy dzień młodego strażaka, który przyszedł po szkole na służbę?
- Pewne zwyczaje nie zmieniają się od lat w tej komendzie, one były kultywowane przez komendanta Musialika, później komendanta Misiurę. I ja też mam zamiar to kontynuować w taki sposób aby ten pierwszy dzień był uroczysty dla nowo przyjmowanego strażaka. Ja zostałem tutaj miło przyjęty. Odbył się uroczysty apel z tej okazji i to właśnie mi zapadło w pamięci.
- I później już służba na podziale bojowym? Jaka była pierwsza akcja?
- Tak. Później trafiłem na pierwszą służbę. Pierwszej akcji w Wodzisławiu chyba nie pamiętam, ale pierwsza większa akcja, którą pamiętam z początkowego czasu, to był pożar tartaku w Wodzisławiu przy ulicy Letniej. To była pora nocna, dosyć długotrwałe i trudne działania. Paliło się w suszarni tego tartaku i był dość duży problem, aby w ogóle się tam dostać z prądami wody. Te działania były dosyć złożone.
- Skoro mówimy o akcjach, to jak zmieniała się straż w okresie pana służby? Kiedyś było kilkanaście ubrań specjalnych, nie było ubrań indywidualnych, był inny sprzęt. Zmieniła się i PSP, i OSP.
- Jeśli chodzi o umundurowanie, to pamiętam czasy szkoły pożarniczej, gdzie mieliśmy kilkanaście czy kilkadziesiąt ubrań na całą szkołę, a więc człowiek po prostu wchodził w ten sam uniform, który ktoś inny wykorzystywał służbę wcześniej. Na pewno było to mocno niekomfortowe.
W Wodzisławiu każdy miał swoje ubranie. Mundury zmieniają się, obecnie to ubranie specjalne faktycznie chroni strażaka przed szkodliwymi czynnikami i promieniowaniem cieplnym. Strażak może czuć się na pewno bezpieczniej i to potwierdzają różne doświadczenia, robione na tych starych ubraniach i nowych, gdzie widać dużą różnicę. Ale sprzętowo to też olbrzymi przeskok. Pamiętam samochody, te stare „Koki” (średni samochód gaśniczy STAR 244 – red.), jak ktoś jest ze środowiska pożarniczego na pewno będzie wiedział o co chodzi. W państwowej straży pożarnej, ale też w jednostkach OSP na terenie naszego powiatu trudno jest szukać dziś takiego sprzętu. Zmieniły się też interwencje, z którymi mamy do czynienia. Widzimy teraz po ostatnich latach, że same pożary to jest tylko 17-20 proc. wszystkich interwencji podejmowanych przez Państwową Straż Pożarną, przez jednostki ochrony pożarowej. To pokazuje, że przygotowanie sprzętowe musi być odpowiednio dobrane do tego, żeby móc działać w zakresach, które mamy wpisane w ustawę o ochronie przeciwpożarowej i ustawę o Państwowej Straży Pożarnej. Pojawia się więc sprzęt ratownictwa chemicznego, technicznego, wysokościowego. Sprzęt, który istniał, kiedy ja zaczynałem pracę, po prostu był w wielu przypadkach zupełnie nieobecny. Sam system szkolenia też się zmienia, rozwijają się ośrodki szkolenia, dodatkowe kursy doskonalące, konferencje, a więc możliwości sięgania po różne formy doskonalenia są na pewno większe, niż to co było kiedyś, dawno temu. Konkluzja ostateczna jest taka, że idzie to w dobrym kierunku, zmienia się na plus i możemy w tej chwili już mówić o bardzo dobrym przygotowaniu jednostek PSP do działań, które są prowadzone przez nas na co dzień.
- Może trochę przesadzam, ale powoli strażak staje się takim „półlekarzem”, bo kiedyś gasił głównie pożary, a teraz ratownictwo medyczne też jest bardzo istotne.
- To bardzo dobrze, to łączy w sobie zarówno przygotowanie sprzętowe, którego nie było 26 lat temu, np. torby i zestawy ratownictwa medycznego, jakie mamy teraz. Zmienił się system kształcenia, co jakiś czas odbywają się kursy i recertyfikacje. Mówimy oczywiście tylko o szkoleniu medycznym. Na pewno to wszystko jest na plus. Dzięki temu mamy ratowników dobrze przygotowanych do niesienia pomocy w podstawowym zakresie medycznym.
- PSP jest podstawowym filarem ochrony przeciwpożarowej, a co z jednostkami OSP?
- Mamy w naszym powiecie 33 jednostki OSP, jest to więc naprawdę bardzo duży potencjał, bo w sumie ratowników przygotowanych do działań ratowniczo-gaśniczych mamy w powiecie około 660. Doliczając jeszcze stu funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej, to jest naprawdę ogromny potencjał. Dodam tylko, że wrześniowa sytuacja powodziowa, gdzie w krótkim czasie, w ciągu kilku dni odnotowaliśmy łącznie około 700 interwencji - te wszystkie interwencje byliśmy w stanie obsłużyć siłami znajdującymi się w zasobach powiatu wodzisławskiego. Dzięki temu, że właśnie te jednostki ochrony przeciwpożarowej (w tym OSP), są dobrze przygotowane, było to po prostu możliwe. Są one mobilne, dyspozycyjne i chętne do pracy, naprawdę ja zawsze chylę czoła przed społeczną działalnością druhów ochotników, że pojawiają się właśnie w tych sytuacjach, gdzie tego wymaga potrzeba chwili i są w stanie nieść pomoc wszystkim potrzebującym. Tak właśnie było we wrześniu. W tym roku przeżyliśmy jeszcze czerwcową wichurę i tam też praktycznie wszystkie jednostki były gotowe do niesienia pomocy. Wówczas w ciągu jednej nocy było prawie 300 interwencji.
- Pozostając w temacie OSP, czy jest jakaś tendencja spadkowa? Czy jednak ta liczba ludzi, którzy chcą bezinteresownie nieść pomoc, się nie zmienia?
- Na pewno obecnie nie ma jakichś takich ciężkich sytuacji, że któraś z jednostek boryka się z olbrzymimi problemami kadrowymi, aczkolwiek trzeba zauważyć, że jeżeli nie będą się pojawiać młodzieżowe drużyny pożarnicze w jednostkach, to ta wymienność pokoleniowa może być zachwiana. Tego się obawiam. Staramy się wychodzić z różnymi inicjatywami, by mobilizować młodzież, żeby interesowała się sprawami przeciwpożarowymi. Przykładem takiej inicjatywy z tego roku mogą być np. zawody najtwardszego strażaka. Do tej pory były one skierowane tylko i wyłącznie do seniorów. W tym roku zaproponowaliśmy właśnie takie zawody w podobnej formie, może nieco lżejszej i z humorem dla MDP i spotkało się to z dużym odzewem oraz zainteresowaniem. Będziemy wracać do tych pomysłów, nie wiem czy każdego roku, ale np. co dwa lata.
- Z tego co obserwuję, to dużo funkcjonariuszy PSP zaczynało swoją „przygodę” właśnie w MDP.
- Z pewnością dla niektórych to jest taki początek drogi w pożarnictwie, czy to właśnie w tym społecznym, związanym z funkcjonowaniem w OSP, czy PSP, którzy zawodowo oddają się temu fachowi, a początki mieli właśnie w MDP.
- Jak zatem młody człowiek z osiedla może zostać członkiem OSP? W sołectwie i dzielnicy wiadomo, gdzie iść i do kogo się zgłosić. A kiedy ktoś mieszka na osiedlu?
- Weźmy miasto Wodzisław Śląski. W samym mieście funkcjonuje pięć jednostek OSP. Mówiąc o osiedlu XXX-lecia czy Piastów najbliżej jest OSP Radlin II czy OSP Jedłownik, są też Kokoszyce, Zawada i Turzyczka. Wiadomo, że to wiąże się z pewnym dystansem do pokonania, ale myślę, że warto.
- W jakim kierunku będzie się rozwijać PSP? Już teraz są kolejne nowości, jak drony, quady. Będzie tak, że pojedzie samochód pierwszego wyjazdu, a za nim poleci dron? (śmiech).
- Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Ale na pewno będzie się to zmieniało, będą ciągle nowe technologie, po które cały czas sięgamy. Kiedyś na przykład kamery termowizyjne zupełnie nie były używane. Obecnie to jest już na porządku dziennym. Te narzędzia zwiększają wachlarz naszych możliwości i profesjonalne bardziej efektywne przygotowanie do działań.
- A jakie są wyzwania przed komendantem PSP w Wodzisławiu? Na uroczystym apelu podczas przekazania władzy nowemu komendantowi mówił pan, że odchodzący komendant Misiura wysoko postawił poprzeczkę... Co trzeba zrobić w najbliższej przyszłości?
- Mam to szczęście obejmować komendę w dobrej kondycji. Także ten rok to było utrzymanie właściwie tego poziomu, który był. Aczkolwiek też trzeba zauważyć, że sprzęt się starzeje, że w przyszłym roku normatyw kończy się dla niektórych samochodów i trzeba myśleć o ich wymianie, aby zapewnić niezawodność funkcjonowania tego sprzętu. Jeśli chodzi o funkcjonowanie naszej komendy i strażnicy to należy zauważyć, że w naszych garażach robi się ciasno. To odzwierciedla dosyć dobrze, w jakiej kondycji lokalowej się znajdujemy. Potrzebne są na pewno inwestycje w to, żeby powstawały kolejne miejsca garażowe, aby można było w godnych warunkach pełnić służbę. Pewnym wyzwaniem dla mnie jest poprawienie warunków służby strażaków. Ze względu na to, że chcemy izolować od strefy czystej nasze szatnie z ubraniami bojowymi (nierzadko nasiąkniętymi gazami, dymem, czynnikami rakotwórczymi), są one wyniesione na zewnątrz w kontenerach tymczasowych. One doskonale spełniają swoją rolę, ale dalej jest to rozwiązanie tymczasowe. Docelowo trzeba myśleć o tym, aby znalazło się na to miejsce ogrzewane w jednym budynku, z jednej kotłowni. Zdaję sobie sprawę, że na to są potrzebne ogromne środki, których w tej chwili po prostu nie ma, ale mam nadzieję, że z biegiem lat to się zmieni.
- To w ostatnim pytaniu wróćmy jeszcze do powodzi, która miała miejsce we wrześniu. Proszę scharakteryzować działania strażaków.
- Było około 700 interwencji. Trzeba pamiętać, że powiat wodzisławski ma na swoim terenie dwie duże rzeki. To Odra i Olza, które niosą ze sobą w sytuacjach powodziowych duże zagrożenie. Prognozy oscylowały praktycznie na pograniczu, napięcie na pewno rosło i szczególnie mieszkańcy Olzy z dużym niepokojem patrzyli na stany wód. My oczywiście również monitorowaliśmy tę sytuację na bieżąco. Prognozy z Polskich Wód, które do nas docierały, wskazywały, że woda powinna mieścić się w obwałowaniach. To w jakiś sposób nas uspokajało, ale widzieliśmy, że na przykład na Olzie brakowało już tylko kilkadziesiąt centymetrów do tego, żeby woda zaczęła się przelewać nad koroną wałów. Trzeba pamiętać, że takie utrzymywanie się wysokich stanów rozmiękcza wały i może prowadzić do przerwania gdzieś ciągłości wału, a w konsekwencji rozlania się wody. Bardzo bacznie patrzyliśmy na to, w jakiej kondycji są wały. W miejscach, gdzie zaczynały się pojawiać przesiąkania, podejmowaliśmy działania i wzmacnialiśmy te miejsca. I może to też przyczyniło się do tego, że ta fala przeszła przez nasz powiat, ale nie narobiła zbyt dużych strat przy tych dwóch głównych dużych rzekach. Dochodziło jednak do lokalnych podtopień i także obfitych deszczy, które powodowały, że mieliśmy sporo problemów. Na przykład na terenie gminy Lubomia, Lubomka rozlała się tak, że w najgorszych miejscach woda sięgała aż po parapety. Tam więc sytuacja była dosyć nieciekawa. Tu na pewno z lokalnymi rzekami byłoby dobrze, aby pojawiły się inwestycje, które doprowadzą do tego, żeby w przyszłości unikać podobnych sytuacji. Ale oczywiście nie jest to zadanie PSP. Jesteśmy oczywiście w stałym kontakcie z jednostkami samorządowymi. Wiem, że na te tematy zwracano uwagę, szuka się sposobów rozwiązania tych problemów. Osobiście nadzorowałem przebieg sytuacji powodziowej u nas i w żadnym momencie nie było potrzeby wspierania się siłami z zewnątrz. Poradziliśmy sobie tutaj siłami powiatu wodzisławskiego.
Wywiad przeprowadził Fryderyk Kamczyk
Szkoda tylko że JRG Wodzisław to jakiś wątły krewny w porównaniu do innych np. Jastrzębia, Rybnika, Raciborza. Za czasów tego komendanta co postawił wysoko poprzeczkę zlikwidowano wóz ratownictwa technicznego - w powiecie co ma linię kolejową i Autostradę A1. Wstyd. 98 etatów a na akcję wyjeżdża kilka, reszta to biura.