Jak Racibórz Dolny został zbiornikiem... z ludzką twarzą
W połowie września tego roku południową Polskę znów dotknęła powódź. Choć w wielu miejscach miała dramatyczny przebieg, to jej zasięg był nieporównywalny z kataklizmem, który spustoszył południe i zachód kraju w lipcu 1997 r. Wtedy zginęło 56 osób, a straty oszacowano na 3,5 mld dolarów. Pod wodą znalazły się duże nadodrzańskie miasta. To, że tym razem nie powtórzył się scenariusz sprzed 27 lat, mieszkańcy Raciborza, Opola czy Wrocławia zawdzięczają zbiornikowi Racibórz Dolny.
Mojżesz z Nieboczów
Jedną z najważniejszych postaci Nieboczów przełomu wieków był sołtys wsi Łucjan Wendelberger. Człowiek orkiestra - społecznik, działacz sportowy. Nieboczowski Mojżesz, jak go po latach nazwał wójt Lubomi Czesław Burek. Poznałem go w 2008 r. Z początku wydał mi się dość nieprzystępny. Nie przepadał za dziennikarzami. Uważał, że nie rozumieją mieszkańców Nieboczów. Dla przyjezdnych, ludzi spoza tej miejscowości, nie było zrozumiałe, dlaczego ci Nieboczowicy tak się upierają: najpierw nie chcieli się w ogóle przenieść, potem wymyślili przenosiny całej wsi. Uważano, że przez swój upór blokują budowę tak strategicznie ważnego obiektu. Chciałem lepiej poznać ich stanowisko. A że sam wychowałem się w niewielkiej wsi, to chyba było mi łatwiej odnaleźć się w tym niezwykłym miejscu. Zacząłem więc tam przyjeżdżać. Podczas jednej z wizyt spotkałem sołtysa. Pamiętam spotkanie na ławce ustawionej, przy ganku jego domu. W trakcie długiej rozmowy, sołtys objaśnił swoje stanowisko, które wyrażało poostawy wielu mieszkańców. "Obcy nas nie rozumieją, a niekiedy atakują za to, że nie chcemy się wynieść, ale liczymy chociaż na zrozumienie naszych Nowin". Wendelbergerowi chodziło o to, by ktoś rzetelnie przedstawił stanowisko mieszkańców. Ich uczucia, rozterki. I ogromne obawy, jak to przyjdzie żyć gdzie indziej, gdzieś poza doliną Odry.
Idea przenosin całej miejscowości stała się życiowym zadaniem Wendelbergera. Martwił się, czy uda się je zrealizować. Kiedy inwestor przystał w końcu na przenosiny całej wsi, jednym z warunków było to, że chęć na wspólną przeprowadzkę musi wyrazić określona, minimalna liczba gospodarstw. W toku kolejnych negocjacji ustalono, że ma to być co najmniej 35 gospodarstw. Chodziło o to, by wieś było w ogóle dla kogo odbudowywać. Założenie logiczne, ale tkwiła w nim zarazem pułapka. Wystarczyło przecież, że z frontu wspólnych przenosin wykruszy się część mieszkańców. Byłoby po temacie. Wieś by nie powstała, a inwestor miałby wolne ręce w realizacji indywidualnych wysiedleń. Wendelberger zabiegał więc, aby minimum udało się osiągnąć. Walczył na froncie wewnętrznym, podtrzymując mieszkańców na duchu. Walczył również na froncie zewnętrznym, przypominając dosadnie urzędnikom odpowiedzialnym za budowę zbiornika, że Nieboczowy muszą zostać odtworzone. Dobrze wiedział, że przedłużająca się procedura rozpoczęcia budowy zbiornika zmniejsza szanse na sukces przenosin wsi. Bo oznacza, że głowach kolejnych mieszkańców pojawi się zwątpienie. A przecież na stołach wciąż leżały propozycje indywidualnych przenosin. Miał świadomość tego, o co idzie gra. Do tego tu i ówdzie pojawiały się oszczercze opinie, że sołtys innych do wspólnej przeprowadzki zachęca, a sam już rzekomo kupił dom i działki gdzie indziej.
Wendelberger dźwigał na sobie ciężkie brzemię. Trudna walka o Nieboczowy musiała w końcu odbić się na nim samym. Ciężko zachorował. Mimo tego nadal był aktywny. Przede wszystkim starał się podtrzymać u swoich krajan przekonanie, że odbudowa wsi jest realna. Był jak biblijny Mojżesz. Bo rozpoczął wyprowadzkę swojego ludu, ale do odtworzonych Nieboczów już go nie wprowadził. Zmarł w grudniu 2011 r. „Kiedy na trzy tygodnie przed śmiercią odwiedziłem go w jego rodzinnym domu w Nieboczowach, ściszonym głosem mówił o nowej wsi Nieboczowy. Na koniec rozmowy powiedział mi: „Pamiętaj, nie daj się „wykiwać” z tą naszą wsią”. Zabrzmiało to jak pożegnanie, czuł, że już nie pomoże Nieboczowom. Pozostał jednak jego wielki testament - uratować i przywrócić blask Jego Wsi w nowym miejscu – wybudować nowe Nieboczowy na miarę Jego marzeń.” - jakiś czas po śmierci sołtysa wspominał Czesław Burek.
Pierwsze domy w nowych Nieboczowach zasiedlono kilka lat później, pod koniec 2015 r. Jako jedni z pierwsi wprowadzili się do nich najbliżsi sołtysa. Kilka lat później jedną z głównych ulic dojazdowych do odtworzonych Nieboczów nazwano ul. Wendelbergera, na cześć legendarnego dziś sołtysa.
Ludzie
Wójt Gminy Lubomia
Zawsze się zastanawiam, kto wymyślił taka nazwę Racibórz Dolny? A powinno być Nieboczowy-Ligota, tak by upamiętnić tych, którzy się poświęcili i dali swoją małą ojczyznę innym. Tak z szacunku dla nich.
Panie Burek! Kiedy zatroska się Pan o zalania swoich mieszkańców?! Co dwa lata zalewa mi posesje a Pan nie potrafi zrobić z tym porządku ? Proszę porobić odpowiednie zapory przeciwpowodziowe w Lubomi.
Jestem jednym z tych co poszli w swoją własną stronę życia i tak jak jest napisane powodem tego byli miedzy innymi włodarze tego grajdolka wsi Nieboczowy w osobie nieżyjącego już Pan sołtysa który to na potrzeby swoje oraz włodarza gminy Lubomia w osobie pana wojta zmieniali nazwę stowarzyszenia w zależności od potrzeb danej chwili .
Skłócili bardzo dużo mieszkańców miedzy sobą i porozniali ich obrażając na zebraniach wiejskich zachowując się jak ludzie bez żadnych ludzkich zachamowan a teraz redaktor z tych panów robi słodziaków do rany przyloz -wstyd panie redaktorze wysłuchał Pan tylko jednej strony nie interesujac się aby napisać obiektywnie reportaż .
Każde ważne wydarzenie musi obrosnąć w legendy. Przenosiny Nieboczów doczekały się prawdziwego mitu założycielskiego, który został stworzony nie przez Homera, ale przez samych zainteresowanych, którzy dziś chcą w niego wierzyć. Prawda o wydarzeniach, które miały miejsce w Nieboczowach, leży pośrodku – między mieszkańcami nowej wsi a tymi, którzy zdecydowali się na budowę domu w innym miejscu. Jednym z wielu powodów opuszczenia starej wsi na własną rękę i szukania nowego miejsca było właśnie zachowanie wspomnianych włodarzy, w których redaktor dopatruje się samych superlatyw.
W nowym miejscu wywiadów udzielają jedynie wyznaczeni mieszkańcy, podczas gdy część społeczności tęskni za starym miejscem. Na uwagę zasługuje również fakt, że część (może nawet większość) mieszkańców przeniosła się na lubomski Paprotnik, aby być blisko swojej małej ojczyzny – o tym jednak mówi się cicho. Cicho również o mieszkańcach Ligoty – oni także mają swoje miejsce na Grabówce. Tam się spotykają i pielęgnują historię swojej "małej ojczyzny".
Cały proces wywłaszczeń i przenosin przyniósł wiele bólu i cierpienia oraz narastających waśni. Warto wspomnieć o niezdecydowanych wcześniej mieszkańcach starej wsi, którzy jeździli oglądać nową, budującą się wieś. Nie kierowała nimi zazdrość, lecz niedowierzanie – dziwili się, jak za odszkodowanie za stare, walące się domy można było wybudować nowoczesne wille, a czasem nawet więcej niż jedną.
Zbiornik z ludzką twarzą, a suchy polder z suchym pyskiem.
To ,że dolar jest światową walutą nie znaczy ,że w Polsce nie można strat podać w złotówkach.