Jak Racibórz Dolny został zbiornikiem... z ludzką twarzą
W połowie września tego roku południową Polskę znów dotknęła powódź. Choć w wielu miejscach miała dramatyczny przebieg, to jej zasięg był nieporównywalny z kataklizmem, który spustoszył południe i zachód kraju w lipcu 1997 r. Wtedy zginęło 56 osób, a straty oszacowano na 3,5 mld dolarów. Pod wodą znalazły się duże nadodrzańskie miasta. To, że tym razem nie powtórzył się scenariusz sprzed 27 lat, mieszkańcy Raciborza, Opola czy Wrocławia zawdzięczają zbiornikowi Racibórz Dolny.
Przeciąganie liny
Na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI w. w gabinecie Burka bywałem bardzo często. Przede wszystkim po to, by dowiedzieć się, co nowego słychać w sprawie zbiornika i Nieboczów. Bo to wójt negocjował, z inwestorem i całą armią jego urzędników, warunki przeniesienia wsi i sfinansowania tego przedsięwzięcia. Spornych kwestii było sporo. Począwszy od tego, kto ma wybudować wieś. Inwestor, czyli RZGW Gliwice czy gmina Lubomia? Czy wieś (jej infrastruktura) ma zostać wybudowana tylko za środki z odszkodowań, jakie gmina otrzymała od RZGW za pozostawiony w Nieboczowach majątek komunalny? A może zostaną wyasygnowane jakieś dodatkowe pieniądze? Jaki ma być standard wsi? Za co inwestor wypłaci gminie odszkodowania? Np. początkowo RZGW stało na stanowisku, że skoro zbiornik Racibórz będzie zbiornikiem suchym, to przecież nie za wszystkie drogi gminne trzeba wypłacić gminie odszkodowanie. Bo część z nich, tych które nie były potrzebne inwestorowi, pozostanie nienaruszonych i gmina nadal będzie mogła z nich korzystać. Na co gmina nie zamierzała przystać, bo jej z kolei drogi w środku zbiornika nie były już do niczego potrzebne.
Przeciąganie liny między inwestorem a mieszkańcami i samorządem gminy trwało nie tygodnie, nie miesiące, ale lata. Trzeba było nie tylko odpowiedniej wiedzy, ale też charakteru, by nie mieć obaw przed stawianiem swoich oczekiwań ministrowi czy pełnomocnikowi rządu. I wyczucia, by wiedzieć kiedy być nieugiętym, a kiedy jednak nieco ustąpić. Stronie społeczno-samorządowej chodziło w nich o to, żeby za bezpieczeństwo Wrocławia czy Opola nie musieli płacić mieszkańcy Nieboczów i gminy. Płacić nie tylko stratami finansowymi, ale również społecznymi i kulturowymi. Inwestor długo wydawał się tego nie rozumieć. Albo nie chciał zrozumieć. Wymagające negocjacje trwały od połowy 2007 r. przez sześć lat. Przełom nastąpił dopiero około 2012 r. RZGW w Gliwicach, w którym zmienił się szef, zaczęło realnie wspierać dążenia do odbudowy wsi. Negocjacje zakończyły się sukcesem w marcu 2013 r. W tym czasie zmieniali się ministrowie, dyrektorzy RZGW, wojewodowie. W końcu jednak efekt został osiągnięty. W ciągu następnych prawie 6 lat powstała wieś z infrastrukturą publiczną wartą około 60 mln zł, którą w zdecydowanej większości sfinansowało RZGW oraz Bank Światowy. Dopiero zakończone sukcesem odtworzenie Nieboczów i przesiedlenie tam mieszkańców umożliwiło rozpoczęcie budowy zbiornika.
Przesiedlenie z ludzką twarzą
W Nieboczowach powstał również kościół, którego budowniczym był ks. Mariusz Pacwa. A także odrębna parafia, co początkowo nie było wcale oczywiste, zważywszy na to, że odtworzona wieś miała być jednak znacznie uboższa w ludność, niż stare Nieboczowy. Najmniejsza w tamtym czasie parafia w Polsce, w Siedlątkowie w województwie łódzkim, liczyła 180 dusz. Tyle samo mniej więcej, a może i mniej, miała liczyć również odtworzona wieś.
W tej sytuacji kuria poważnie zastanawiała się nad sensem istnienia parafii w nowym miejscu. Na początku 2013 r. wójt wspólnie z mieszkańcami „kolędowali” w tej sprawie u ówczesnego metropolity katowickiego abp Wiktora Skworca. Ostatecznie parafię uratowano. Po latach, kiedy w 2018 r. uroczyście święcono nowy nieboczowski kościół, Burek wspominał, że miał obawy o zgodę Skworca. Tym większe, kiedy dowiedział się, że w przeszłości arcybiskup był ekonomem, więc potrafił liczyć. "Przyjechaliśmy do arcybiskupa w środę 23 stycznia 2013 roku. Pół godziny i sprawa była załatwiona. My się tak nieswojo czuliśmy, że nie wiedzieliśmy, czy się cieszyć. Mówię: "Ale arcybiskupie, to już wszystko?". "Tak, dostaniecie dekret" - opowiadał w 2018 r. Gościowi Niedzielnemu Czesław Burek.
Przeniesiono również cmentarz, co wiązało się z masową ekshumacją prawie 600 ludzkich szczątków. Była to jedna z największych ekshumacji w naszym kraju po II wojnie światowej. Operacja była niezwykle skomplikowana i trudna emocjonalnie dla mieszkańców. Jej wykonawcy musieli wykazać się najwyższą empatią. Był to kolejny, ważny element układanki, która złożyła się na kompletne przenosiny wsi. Przedstawiciele Banku Światowego podkreślali później, że przesiedlenie Nieboczów za zgodą ich mieszkańców, wraz z budową nowej wsi, to wzorcowy przykład przesiedlenia z ludzką twarzą. I to nie tylko w skali kraju, ale również na skalę europejską i światową.
Ostatecznie w odtworzonych Nieboczowach osiadło na początku ponad 50 rodzin - około 200 mieszkańców. Zamieszkali przy ulicach, która nazywają się tak samo, jak w dawnych Nieboczowach. Zamieszkali nawet obok tych samych sąsiadów, co dawniej. Do ich dyspozycji oddano nie tylko nowe drogi z oświetleniem, kościół i cmentarz, ale też Wiejski Dom Kultury z remizą, ośrodek sportowo-rekreacyjny z boiskiem o sztucznej nawierzchni, piękny park z placami zabaw i wodnym zbiornikiem rekreacyjnym z wyspą. Wieś stała się niezwykle atrakcyjnym miejscem zamieszkania. "Czasem nocą przyjeżdżali tu ci, którzy zdecydowali się na indywidualne wysiedlenia. Przyjeżdżali pod osłoną nocy zobaczyć, jak wygląda wieś. Chyba żałują, że nie wytrzymali" - przyznawali mieszkańcy odtworzonych Nieboczów.
Wyżej wspomniałem dwie postacie: Łucjana Wendelbergera i Czesława Burka. Miały one ogromny wpływ na odtworzenie Nieboczów. Obie się uzupełniały. Nieustępliwość Wendelbergra, uzupełniał spryt Burka. Sołtysowe ukochanie wsi, wójt wspierał ogromną wiedzą prawniczą. „Znałem dobrze Lucka, bo tak się do niego zwracano, od roku 2002. Nie od razu przypadliśmy sobie do gustu. Był człowiekiem twardym, konsekwentnym i czasem nieustępliwym, a że ja coś tam z tych cech posiadam, „trafił swój na swego”. Nie znaliśmy się wcześniej, więc mając podobne charaktery, dopiero się docieraliśmy” - wspominał Wendelbergera po jego śmierci Czesław Burek.
Cichych bohaterów było jednak znacznie więcej – to zwyczajni mieszkańcy, którzy wytrzymali wiele lat napięć, rozterek, chwil zwątpienia. To im zadedykowano jeden z pierwszych budynków, który został posadowiony w centrum wsi. Wiejski Dom Kultury z remizą i przedszkolem publicznym nazwano „Domem im. Bohaterskich Nieboczowików”. Jak wyjaśniał wójt, na pamiątkę i w hołdzie mieszkańcom Nieboczów, za ich odważną i nieugiętą walkę o „małą ojczyznę”.
Epilog
W listopadzie 2024. w Koszęcinie odbyło się tradycyjne Forum Sołtysów Województwa Śląskiego. Podczas tego wydarzenia wręczono nagrody laureatom konkursu "Piękna wieś województwa śląskiego". Na sam koniec, kiedy wszystkie laury zostały wręczone, na scenę w dawnej kaplicy Zamku w Koszęcinie, zaproszono delegację Gminy Lubomia. Skromną, bo dwuosobową. Pod nieobecność złożonego chorobą wójta Czesława Burka, zastępcy wójta gminy Bogdanowi Burkowi towarzyszyła sołtys Nieboczów Barbara Mazurek, córka Łucjana Wendelbergera. Od organizatorów Forum odebrała Wyróżnienie Specjalne Marszałka Województwa Śląskiego dla Wsi Nieboczowy, przyznane za wytrwałe dążenie mieszkańców do ocalenia swojej tożsamości, jedności i tradycji. Delegacja Gminy Lubomia i Nieboczów otrzymała rzęsiste brawa od wszystkich obecnych. Doceniono nie tylko wysiłek Nieboczowików, dążących do ocalenia wsi, ale również ich gotowość do poświęcenia. Mazurek powiedziała wtedy, że dla nich, Nieboczowików, Nieboczowy, niezależnie gdzie się znajdują, czy w nowym miejscu, czy tam gdzie były przez ponad siedem wieków, to zawsze wieś piękna, o wyjątkowych walorach przyrodniczych, kulturowych. Jak wielu innych mieszkańców, bała się, że wieś zniknie nie tylko z mapy, ale też z ludzkich serc. "Jednak wielu hardych mieszkańców uchroniło przed zatraceniem tego co się kocha od dziecięcych lat. Bo tak naprawdę Nieboczowy są w nas. Również dzięki temu, po długiej walce, udało się przenieść wieś w nowe miejsce, gdzie nadal budujemy własną tożsamość. W tym roku, w połowie września, Zbiornik Racibórz Dolny uchronił wiele miejsc przed powodzią. Opuściliśmy ziemię zamieszkiwaną przez wiele pokoleń naszych przodków, by uzyskać wyższy cel, jakim jest ochrona przeciwpowodziowa około 2,5 miliona mieszkańców Polski" - powiedziała Barbara Mazurek.
Artur Marcisz
Ludzie
Wójt Gminy Lubomia
Zawsze się zastanawiam, kto wymyślił taka nazwę Racibórz Dolny? A powinno być Nieboczowy-Ligota, tak by upamiętnić tych, którzy się poświęcili i dali swoją małą ojczyznę innym. Tak z szacunku dla nich.
Panie Burek! Kiedy zatroska się Pan o zalania swoich mieszkańców?! Co dwa lata zalewa mi posesje a Pan nie potrafi zrobić z tym porządku ? Proszę porobić odpowiednie zapory przeciwpowodziowe w Lubomi.
Jestem jednym z tych co poszli w swoją własną stronę życia i tak jak jest napisane powodem tego byli miedzy innymi włodarze tego grajdolka wsi Nieboczowy w osobie nieżyjącego już Pan sołtysa który to na potrzeby swoje oraz włodarza gminy Lubomia w osobie pana wojta zmieniali nazwę stowarzyszenia w zależności od potrzeb danej chwili .
Skłócili bardzo dużo mieszkańców miedzy sobą i porozniali ich obrażając na zebraniach wiejskich zachowując się jak ludzie bez żadnych ludzkich zachamowan a teraz redaktor z tych panów robi słodziaków do rany przyloz -wstyd panie redaktorze wysłuchał Pan tylko jednej strony nie interesujac się aby napisać obiektywnie reportaż .
Każde ważne wydarzenie musi obrosnąć w legendy. Przenosiny Nieboczów doczekały się prawdziwego mitu założycielskiego, który został stworzony nie przez Homera, ale przez samych zainteresowanych, którzy dziś chcą w niego wierzyć. Prawda o wydarzeniach, które miały miejsce w Nieboczowach, leży pośrodku – między mieszkańcami nowej wsi a tymi, którzy zdecydowali się na budowę domu w innym miejscu. Jednym z wielu powodów opuszczenia starej wsi na własną rękę i szukania nowego miejsca było właśnie zachowanie wspomnianych włodarzy, w których redaktor dopatruje się samych superlatyw.
W nowym miejscu wywiadów udzielają jedynie wyznaczeni mieszkańcy, podczas gdy część społeczności tęskni za starym miejscem. Na uwagę zasługuje również fakt, że część (może nawet większość) mieszkańców przeniosła się na lubomski Paprotnik, aby być blisko swojej małej ojczyzny – o tym jednak mówi się cicho. Cicho również o mieszkańcach Ligoty – oni także mają swoje miejsce na Grabówce. Tam się spotykają i pielęgnują historię swojej "małej ojczyzny".
Cały proces wywłaszczeń i przenosin przyniósł wiele bólu i cierpienia oraz narastających waśni. Warto wspomnieć o niezdecydowanych wcześniej mieszkańcach starej wsi, którzy jeździli oglądać nową, budującą się wieś. Nie kierowała nimi zazdrość, lecz niedowierzanie – dziwili się, jak za odszkodowanie za stare, walące się domy można było wybudować nowoczesne wille, a czasem nawet więcej niż jedną.
Zbiornik z ludzką twarzą, a suchy polder z suchym pyskiem.
To ,że dolar jest światową walutą nie znaczy ,że w Polsce nie można strat podać w złotówkach.