Każdy zasługuje na dobre zdjęcie [wywiad]
Od 9 marca w rudzkim opactwie można oglądać wystawę fotografii Romana Konzala. O raciborskich korzeniach, początkach przygody z fotografią i etyce w zawodzie, z jej autorem rozmawia Katarzyna Gruchot.
– Czytelnikom Nowin nazwisko Konzal kojarzy się nieodłącznie z prof. Stanisławem Konzalem, twórcą metody wydłużania kości metodą „R” oraz Aliną Konzal – założycielką raciborskiego krwiodawstwa. W jakim stopniu rodzice wpłynęli na pana życiowe wybory?
– Decyzję o studiach na wydziale energetycznym Politechniki Śląskiej podjąłem sam, choć oczywiście ojciec chciał, żebym poszedł na medycynę. Zawsze miałem zdolności techniczne, więc wybór politechniki był dla mnie naturalny. Ale bakcyl fotografowania rzeczywiście zawdzięczam rodzicom, którzy już w czasach mojej szkoły podstawowej kupili mi pierwszy aparat – radziecką Smienę. To właśnie na niej uczyłem się robić zdjęcia i je wywoływać. Prawdziwą szkołę fotografowania otrzymałem jednak od Franciszka Jasnego. To był niesamowity artysta, który miał swoje studio na Starej Wsi. Gdyby żył w dzisiejszych czasach, z pewnością zrobiłby zawrotną karierę. Był zaprzyjaźniony z moim ojcem i często właśnie za pomocą zdjęć dokumentował przeprowadzane przez niego operacje.
– Podobno doktor Konzal wpadł na pomysł, by właśnie za pomocą aparatu fotograficznego oswoić pana z medycyną?
– Tata często brał mnie do szpitala na Bema, żebym robił zdjęcia podczas zabiegów, kiedy nie mógł tego robić pan Jasny. Już jako mały chłopak robiłem zdjęcia trepanacji czaszki czy amputacji nóg. Jak się teraz nad tym zastanawiam to myślę, że to był jego pomysł na zachęcenie mnie do studiów medycznych. W rezultacie oswoiłem się z salą operacyjną i medycyną i do dziś wykonuję dla lekarzy dokumentację zdjęciową do ich prac naukowych. To są zabiegi wymiany stawów kolanowych czy biodrowych, nieraz skomplikowane operacje onkologiczne. Lekarze czasem korzystają z mojego doświadczenia bo są zadowoleni ze zdjęć i mają pewność, że podczas zabiegu nie zemdleję.
– Jak zaczęła się pana przygoda z prasą?
– Kilkanaście lat temu zgłosiłem się jako wolny strzelec do gliwickiego oddziału „Gościa Niedzielnego”. Publikowałem u nich setki zdjęć rocznie. Należałem też do Polskiej Agencji Fotografów FORUM, dzięki czemu moje zdjęcia trafiały do „Wprost”, „Forum” czy czasopism kobiecych. Przez wiele lat dokumentowałem też życie diecezji gliwickiej. Ciekawym projektem była praca dla opactwa w Rudach. Przygotowywałem album dla Ojca Świętego. To była żmudna, ale bardzo satysfakcjonująca praca.
– Co najchętniej pan fotografuje?
– Lubię robić zdjęcia w teatrach, szczególnie baletów. Fotografowałem balet kremlowski, moskiewski ale i nasze. To właśnie za sprawą tych zdjęć zostałem w 2008 roku półfinalistą prestiżowego konkursu Hasselblad Masters.
– Czy w fotografii istnieje dla pana jakieś tabu, temat, którego nie podjąłby pan z powodów etycznych?
– Dla mnie nieetyczne jest robienie zdjęcia komuś, kto tego nie chce. Poza tym uważam, że robiąc zdjęcie aktorce, tancerce, śpiewaczce czy też zwykłemu człowiekowi mamy obowiązek pokazać go z jak najlepszej strony. Kobiety fotografuję zazwyczaj lekko z góry, żeby broda nie była powiększona tylko raczej czoło. Tancerki z kolei z dołu, by nogi były wydłużone. Kobiety na moich fotografiach mają prawo do dobrego wyglądu. Uważam, że zdjęcia, które trafiają do publikacji, podobnie jak tekst powinny być autoryzowane.
– Czy dostaje pan nieraz jakieś wyjątkowe zlecenia na fotografie?
– Co roku z okazji Dnia Chorego robię zdjęcia pacjentom gliwickiej onkologii. Nigdy nie zastanawiam się nad tym dlaczego chcą mieć takie zdjęcia, ale podejrzewam, że traktują to jako pamiątkę ze spotkania z ks. biskupem. Oni wszyscy walczą o życie i wielu z nich tę walkę wygrywa. Te fotografie nie są nigdzie publikowane. Są jedynie pamiątką dla chorych i ich rodzin. Podobnie jest z tymi, które co roku robię podczas wakacyjnych turnusów organizowanych dla dzieci niepełnosprawnych. Zaprasza mnie na nie pochodzący z Raciborza ks. Paluch, który jest proboszczem parafii pw. Św. Jacka w Bytomiu na Rozbarku i duszpasterzem niepełnosprawnych w Bytomiu. Za każdym razem staram się, żeby na zdjęciach znalazło się to, co w tych dzieciach jest najpiękniejsze, by ich niepełnosprawność nie była na pierwszym miejscu. Zrobiłem kiedyś zdjęcie dziecka chorego na zespół Downa, które tak pięknie uśmiechało się, że nie było widać żadnych oznak choroby. To były naprawdę piękne fotografie, których nigdy nie publikowałem i nie opublikuję. Zrobiłem je wyłącznie dla tych dzieci.
– Czy zdarzyło się panu zobaczyć zdjęcie i pomyśleć: to ja je powinienem zrobić?
– Miałem kiedyś taką przygodę. Przy wejściu do fary w Rudach znajduje się rzeźba. Fotografowałem ją z różnych stron, zrobiłem kilkanaście zdjęć i z żadnego nie byłem zadowolony. Kilka dni później w albumie Bolesława Stachowa zobaczyłem to zdjęcie w fantastycznym ujęciu. Mogłem tylko żałować tego, że sam nie wpadłem na taki pomysł. On zrobił to rewelacyjnie. Jest znakomitym fotografem.
– Ma pan swojego mistrza? Kogoś kto stanowi dla pana autorytet w dziedzinie fotografii?
– Pierwszym mistrzem był dla mnie Franciszek Jasny. Z polskich fotografów cenię Edwarda Hartwiga, Krzysztofa Gierałtowskiego, Tomasza Tomaszewskiego i specjalizującą się w fotografii portretowej Zofię Nasierowską. Geniuszem jest Ryszard Horowitz. Ogromne wrażenie robią na mnie również fotografie Sebastiana Salgado.
– Czy w pana fotograficznych planach jest miejsce na Racibórz?
– Miałem kiedyś wystawę w raciborskiej bibliotece, na której prezentowałem zespół z Wybrzeża Kości Słoniowej. Chętnie przyjechałbym do mojego rodzinnego miasta, gdyby muzeum lub jakikolwiek kościół był zainteresowany moją wystawą. Myślę, że Racibórz jest miastem, które u wszystkich tych, którzy się tu urodzili, skończyli szkoły a potem wyjechali, wzbudza ogromne pokłady lokalnego patriotyzmu. My jesteśmy wręcz szowinistami, którzy o Raciborzu nie pozwolą powiedzieć niczego złego.
Roman Konzal – absolwent Szkoły Podstawowej nr 13 w Raciborzu (pierwszego rocznika rozpoczynającego naukę w tej szkole), I Liceum Ogólnokształcącego w Raciborzu oraz Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Na co dzień audytor energetyczny. Od kilkunastu lat współpracuje z „Gościem Niedzielnym” jako fotoreporter. Żona Alicja, dzieci: Paweł, Tomasz i Katarzyna, która tak jak ojciec interesuje się fotografią.
Znam Romka . Porządny gość . Chodziłem z nim do szkoły podstawowej.